Выбрать главу

Ale zarazem nie lubiliśmy się na tyle, żeby przy tym niespodziewanym spotkaniu padać sobie w ramiona i płakać ze wzruszenia.

Pasażerowie siedzący nieopodal zerkali na nas z serdecznym zainteresowaniem. Przypadkowe spotkanie dawnych znajomych w tak nieoczekiwanym miejscu jak samolot zawsze budzi zaciekawienie i sympatię widzów.

– A co, specjalnie się tu zjawiłeś? – zapytał z nutką podejrzliwości Jegor.

– Z byka spadłeś? – oburzyłem się. – Lecę w podróż służbowi

– O rany… – Zmrużył oczy. – I co, ciągle pracujesz w tym samym miejscu?

– Oczywiście.

Pasażerowie już nie zwracali na nas uwagi. A my, stropieni, nie bardzo wiedzieliśmy, o czym dalej rozmawiać.

– Widzę, że nie przeszedłeś inicjacji? – spytałem niezręcznie. Jegor spiął się na chwilę, ale odpowiedział z uśmiechem:

– A niech was wszystkich!… Po co miałbym przechodzić? Sam wiesz… siódmy stopień Siły… po co mi to? Dlatego posłałem wszystkich do diabła.

Aż mnie zakłuło w piersi. Takie zbiegi okoliczności się nie zdarzają. Podobnie jak Leonid Prochorow, Jegor pozostał człowiekiem, nie stał się Innym.

Niech mnie Światło pokara, takie zbiegi okoliczności są niemożliwe!

– Dokąd lecisz? – spytałem jeszcze raz. Jegor znów parsknął śmiechem Pewnie był duszą towarzystwa, śmiał się lekko i zaraźliwie. – Spokojnie, spokojnie, rozumiem, że do Londynu. Ale do szkoły? Na wakacje?

– Wakacje w Londynie? – Jegor prychnął. – To już chyba lepiej w Moskwie… I tu, i tam kamienna dżungla… Lecę na festiwal!

– Do Edynburga? – zapytałem, chociaż już znałem odpowiedź.

– No tak, przecież skończyłam szkołę cyrkową.

– Ze co? – Teraz z kolei ja wytrzeszczyłem oczy.

– Jestem iluzjonistą. – Jegor się uśmiechnął. A to nowina!

Chociaż, z drugiej strony, to całkiem niezły kamuflaż dla Innego, nawet nieinicjowanego. Tak czy inaczej posiadał drobne zdolności, przewyższające ludzkie. Ludzie spodziewają się po sztukmistrzach cudów. To licencjonowani magowie i czarodzieje ludzkości.

– Super! – zawołałem szczerze.

– Szkoda, że lecisz do Londynu – Jegor westchnął. – Wprowadziłbym cię na przedstawienie.

I wtedy popełniłem błąd.

– Nie lecę do Londynu, Jegorze. Ja również lecę do Edynburga. Z jego twarzy od razu zniknęła radość, pojawiła się wrogość i pogarda.

– Aha, jaaasne. Po co jestem wam znów potrzebny?

– Jegor, co ty?… – Urwałem.

Czy wystarczy mi odwagi, by powiedzieć, że on nie ma z tym nic wspólnego? Nie.

Dlatego że sam w to nie wierzę.

– Jasne – powtórzył Jegor, odwrócił się i poszedł na środek salonu.

Nie pozostało mi nic innego, jak wejść do kabinki toalety i za-: mknąć za sobą drzwi.

Pachniało papierosami. Mimo wszystkich zakazów, palacze zawsze kopcą w toaletach. Spojrzałem w lustro i ujrzałem pomiętą twarz niewyspanego człowieka. Chociaż jestem nie tylko i nie tyle człowiekiem… Miałem ochotę walić czołem w lustro (co też zrobiłem), powtarzając szeptem: „Idioto, idioto, idioto!”.

Odprężyłem się. Uwierzyłem, że czeka mnie banalna podróż służbowa.

A czy to możliwe, jeśli w tę podróż wysyła cię sam Heser?

Obmyłem twarz zimną wodą, postałem chwilę, patrząc ze złością na swoje odbicie. W końcu jednak odlałem się, nacisnąłem pedał nogą, wpuszczając do stalowej muszli niebieski płyn dezynfekujący. Umyłem ręce i jeszcze raz obmyłem twarz.

Czyja to operacja? Hesera czy Zawulona?

Kto wysłał w tę samą podróż Jegora, chłopca, który nie został Innym? I po co?

Czyja to gra, jakie są jej reguły? A co najważniejsze, ile figur znajdzie się na szachownicy?

Wyjąłem z kieszeni prezent Zawulona. Kość była matowo-żółta, ale byłem przekonany, że rzeźbiarz przedstawił czarnego wilka. Starego czarnego wilka-samotnika, który odchylił głowę w przeciągłym wyciu.

Łączność, pomoc, rada.

Setki, tysiące niemal identycznych figurek (no, może nie z kości, lecz z plastiku) można znaleźć w kioskach z pamiątkami. Ale tę przenikała magia. Wystarczyło, że ścisnę ją w ręku i wypowiem w myślach pragnienie. To wszystko.

Ale czy w ogóle potrzebuję pomocy Ciemnych?

Stłumiłem pragnienie wrzucenia figurki do sedesu i wsunąłem ją do kieszeni.

Nie było widzów, którzy mogliby docenić ten gest.

Pogrzebałem w kieszeni i znalazłem paczkę papierosów. Nie palę na tyle często, żeby w czasie czterogodzinnego lotu skręcać się z nikotynowego głodu, ale teraz miałem wielką ochotę oddać się prostym ludzkim słabościom. Wszyscy Inni znają to uczucie – im jesteśmy starsi, tym więcej nałogów nabywamy. Jakbyśmy chwytali się najmniejszych przejawów swojej natury, a przecież nie ma pewniejszej kotwicy niż nałóg.

Gdy stwierdziłem, że zapalniczka została w kieszeni marynarki, bez wahania rozpaliłem między kciukiem i palcem wskazującym maleńki łuk ładunku o wysokiej temperaturze i przypaliłem papierosa od magicznego ognia.

Początkujący Inni usiłują wszystko robić za pomocą magii.

Golą się „Kryształową klingą”, dopóki nie odetną sobie połowy policzka czy kawałka ucha. Podgrzewają obiad na fireballach, rozpryskując zupę po ścianach i zdrapując kotlet z sufitu. Sprawdzają linie prawdopodobieństwa, zanim wsiądą do trolejbusu.

Podoba im się sam proces używania magii. Gdyby mogli, to pewnie podcieraliby się w sposób magiczny.

Z czasem Inni dorośleją, mądrzeją i zaczynają oszczędnie dysponować magią. Rozumieją, że energia pozostaje energią i lepiej wstać z fotela i podejść do włącznika, niż sięgać do przycisku czystym strumieniem Siły. Ze elektryczność podgrzeje befsztyk znacznie lepiej niż ogień magiczny, a na zadrapania lepiej przyłożyć plaster, zostawiając „Awicennę” na poważniejsze rany.

A potem, jeśli Inny „rośnie w Siłę”, zdobywa prawdziwe umiejętności. I już nie zwraca uwagi, jak przypala papierosa – gazem czy magią.

Wypuściłem kłąb dymu.

Heser?

Zawulon?

Dobra, szkoda czasu na zgadywanki. Po prostu muszę zapamiętać, że cała ta sprawa będzie znacznie bardziej skomplikowana, niż myślałem. I wracać na swoje miejsce – niedługo lądowanie.

Nad kanałem La Manche trochę nas wytrzęsło, ale wylądowaliśmy miękko. Zwykła, ludzka kontrola paszportowa poszła błyskawicznie; pasażerowie ruszyli po bagaż. Oprócz mnie i nieinicjowanego Jegora w samolocie nie było żadnego Innego, więc zostając nieco w tyle, odszukałem na podłodze swój cień. Utkwiłem wzrok w szarej sylwetce – zaczęła nabierać kształtu, podnosić się do mnie. Wszedłem najpierw w cień, a potem w Zmrok.

Tu wszystko było niemal takie same – ściany, okna, drzwi – tyle że szare, wyblakłe. Niczym powolne cienie, w rzeczywistym świecie płynęli zwykli ludzie. Sami nie wiedząc dlaczego, staranni omijali ten kawałek korytarza, zarazem przyśpieszając kroku.

Do stanowiska celnego dla Innych najlepiej podchodzić w Zmroku, żeby nie niepokoić ludzi. Wprawdzie umieszczono nad nim nieskomplikowane zaklęcie, „Krąg nieuwagi”, i ludzie usiłują go nie dostrzegać, ale mogliby zauważyć mnie przemawiającego do pustki.

Dlatego podszedłem do stanowiska w Zmroku, i dopiero wtedy, pod osłoną zaklęcia, wróciłem do rzeczywistego świata. Celników było dwóch, Jasny i Ciemny. Moim zdaniem kontrolowanie Innych przy przekraczaniu granicy nie ma większego sensu. Wampiry i wilkołaki muszą się rejestrować w miejscowym oddziale Patrolu, gdy zostają w danym mieście na noc – niżsi Ciemni zbyt często ulegają zwierzęcej stronie swojej natury. Z jednej strony, bardzo słusznie, ale z drugiej, dowolny mag, nieważne Ciemny czy Jasny, może tyle nawywijać, że wampir ukryje się z przerażenia w trumnie. No dobrze, tak ustalono dawno temu i nikt nie chce tego zmieniać, mimo protestów wilkołaków i wampirów. Ale jaki sens ma kontrolowanie Innych, podróżujących z kraju do kraju? Kontrolowanie ludzi to co innego – nielegalna emigracja, kontrabanda, narkotyki… szpiedzy. Chociaż od co najmniej pięćdziesięciu lat szpiedzy nie przechodzą przez punkty kontrolne z kopytami łosia przywiązanymi do nóg i nie są zrzucani w środku nocy na spadochronach na terytorium wroga – szanujący się szpieg przylatuje samolotem i zajmuje apartament w porządnym hotelu. Po co to idiotyczne stanowisko celne, skoro dla Innych nie istnieją żadne ograniczenia migracji, a obywatelstwo dowolnego kraju uzyska bez problemu nawet słaby mag?