Выбрать главу

Tropiciel nieco odwrócił głowę i wycedził przez zęby:

— Jak na pracownika tajnych służb jesteś przesadnie gadatliwy, a po drugie, niespecjalnie spostrzegawczy.

— Moja wina, Wasza Wysokość… Kolczuga z mithrilu pod ubraniem?

Ironiczne spojrzenie Aragorna przemknęło po szczupłym obliczu mówiącego, zatrzymało się na szeregu dziurek okalających jego wargi. Jakieś pół minuty trwała cisza.

— Już myślałem, że dorobiłeś się odleżyn na mózgu w tym swoim grobowcu i jeszcze zaczniesz się dopytywać, skąd ją mam… A przy okazji. Zawsze zapominam zapytać, po co zaszywają wam usta?

— Nie tylko usta, Wasza Wysokość. Uważa się, że wszystkie otwory w ciele mumii powinny być szczelnie zamknięte, bo inaczej dusza, która odleciała w chwili śmierci, po czterdziestu dniach wróci do ciała, a ono zacznie się mścić na żywych.

— Dość naiwny sposób… kontracepcji…

— Tak jest, Wasza Wysokość — szary pozwolił sobie na uśmiech. — Na szczęście, jestem tego żywym przykładem.

— Hm, żywym… A jak się ma sprawa „zemsty na żywych”?

— My tylko wykonujemy rozkazy. Nasz cień to wasz cień.

— To znaczy, że jest ci bez różnicy, co ci rozkażę: zabić dziecko, czy zastąpić mu ojca?

— Całkowicie. I jedno, i drugie wykonam tak dobrze, jak tylko potrafię.

— Cóż, mnie to pasuje… Zajmij się na razie taką sprawą… Niedawno jeden z moich towarzyszy ze służby na północy, niejaki Anakit, w pijanym widzie przechwalał się kolesiom, że wkrótce będzie bogaty, jak Tingol. Dysponuje on rzekomo wiadomościami o pewnym legendarnym mieczu, za który pewne osoby nie pożałują pieniędzy. Te opowieści muszą się skończyć natychmiast.

— Tak jest, Wasza Wysokość. Słuchaczy tych przechwałek mamy zlik…

— Po co?

— Wasza Wysokość sądzi, że nie należy?

— Zakonotuj sobie, kochany. Zabijam bez wahania, ale przenigdy — powtarzam sylabami: prze-nig-dy! — nie zabijam bez prawdziwej potrzeby. Jasne?

— To naprawdę mądre, Wasza Wysokość.

— Za dużo sobie pozwalasz, poruczniku — powiedział tropiciel tonem, którego brzmienie innego rozmówcę pokryłoby lodową skorupą.

— Nasz cień to wasz cień — spokojnie powtórzył tamten. — Tworzymy więc, w pewnym sensie, jedną całość. Odmeldowuję się w celu wykonania rozkazu.

Niewiele należy dodać. Armia koalicji Zachodniej, wzbogacona teraz również o Wastaków, którzy szybko przenieśli się do obozu zwycięzców i otrzymali od nich wybaczenie, wyruszyła na wyprawę. Jej najbardziej godnym wspomnienia wydarzeniem był bunt z dwudziestego trzeciego marca westfoldzkich Rohirrimów i ochotników z Lossarnach, zupełnie nie rozumiejących, dlaczego mają na obczyźnie tracić swe życia za koronę Aragorna? Bezlitośnie stłumiwszy niepokoje w wojsku, Dunadan doprowadził armię na Pola Kormallen, w ujściu Morannon, gdzie napotkał opór tych, których udało się zebrać Mordorowi. Wszak całkowicie wykorzystał już swe rezerwy i wpakował wszystko co miał w uderzenie Armii Południe. Koalicja zwyciężyła, właściwie należałoby powiedzieć, że Gondorczycy, Rohirrimowie i Wastakowie po prostu przesłonili morannońskie umocnienia swoimi trupami. Elfy, jak zwykle, przystąpiły do walki, gdy sprawa miała się ku końcowi. Straty zwycięzców w tej bitwie okazały się tak duże, że trzeba było pospiesznie tworzyć legendę o jakoby przeciwstawionej im ogromnej armii Wschodu. Polegli tam wszyscy Mordorczycy, łącznie z królem Sauronem, który walczył w konnym szyku swojej głównej gwardii w zwyczajnym kapitańskim mundurze, tak że nawet jego ciało nie zostało znalezione. O dalszych działaniach koalicji kronikarze krajów Zachodu opowiadają bardziej niż lakonicznie, ponieważ rzeź dokonana przez zwycięzców w Mordorze była czymś straszliwym, nawet według ówczesnych, niezbyt humanitarnych kryteriów.

Jakkolwiek było, plan Gandalfa zakończył się sukcesem, nie licząc, rzecz jasna, tego drobiazgu, że elfom do głowy nie przyszło zwrócić Zwierciadła. Mordorska cywilizacja przestała istnieć. Jednakże magowie Białej Rady przeoczyli jedną rzecz, a mianowicie: w Świecie istnieje ktoś, kto strasznie nie lubi definitywnych zwycięstw i wszelkiego rodzaju „ostatecznych rozwiązań”, i potrafi okazać tę swoją niechęć na różne, najbardziej niezwykłe sposoby. Oto i teraz, obojętnie przyglądając się zwyciężonym — cały ten śmietnik, wyrzucony na brzeg przez wygasającą burzę — ów ktoś nagle zatrzymał swe spojrzenie na dwóch, zagubionych wśród wydm mordorskiej pustyni, żołnierzach nie istniejącej już Armii Południe.

10

Mordor, uroczysko Teshgol
9 kwietnia 3019 roku

A dlaczego nie mielibyśmy doczekać nocy? — wyszeptał Haladdin.

— Dlatego że jeśli naprawdę czeka tam zasadzka i jeśli ci chłopcy nie są zupełnymi matołami, to będą czekać na gości właśnie w ciemnościach. A Regulamin Polowy czego nas uczy, panie konsyliarzu? — uniósł palec Cerleg. — „Czyń odwrotnie, niż się tego spodziewa przeciwnik”. Krótko mówiąc, przed moim sygnałem nie wolno się ruszyć nawet na pół kroku z tego miejsca, a jeśli, nie daj Jedyny, wpadnę, to tym bardziej. Jasne?

Obrzucił jeszcze raz obozowisko spojrzeniem i wymamrotał:

— Och, nie podoba mi się to wszystko…

Uroczysko Teshgol to po prostu utrzymujące się w jednym miejscu piaski z dość gęstymi zagajnikami białego saksaułu na łagodnych zboczach między niewysokimi wydmami, porośniętych poza tym piaskową turzycą i kandymem. Koczowisko to — zaledwie trzy, ustawione w trójkąt wejściami do środka obozu jurty — ulokowało się w ukrytej od wiatru owalnej kotlince mniej więcej sto pięćdziesiąt jardów od ich kryjówki tak, że widać było wszystko, jak na dłoni. Przez godzinę obserwacji Cerleg nie zauważył najmniejszego podejrzanego ruchu, zresztą nie podejrzanego również. Koczowisko wydawało się martwe. Wszystko to byto dość dziwne, jednak trzeba było na coś się zdecydować.

Kilka minut później wstrzymujący oddech Haladdin widział jak zwiadowca w swojej burej pelerynie dosłownie zaczął s p ł y w a ć wzdłuż niemal niewidocznych fałd powierzchni gruntu. W zasadzie miał rację — jedyne w czym mógł pomóc lekarz to nie pętać się teraz pod nogami zawodowca… Tak to może i jest, ale z kolei siedzieć w ukryciu, podczas gdy o dwa kroki towarzysz ryzykuje głową…, nie jest to zbyt miłe. Jeszcze raz przyjrzał się linii horyzontu i ze zdziwieniem stwierdził że w tym czasie kapral zniknął. Mistyka jakaś. Rzeczywiście można uwierzyć, że zmienił się w jaszczurkę krągłogłową i zapadł się pod piach, jak to ona potrafi, a może — i to jest pewniejsze — pomknął do przodu niczym śmiercionośna żmijka piaszczysta efa. Ponad pół godziny lekarz kierował szeroko otwarte oczy na otaczające koczowisko wzgórza, póki nagle nie zobaczył Cerlega stojącego po prostu między jurtami.

Co oznaczało, że wszystko w porządku… Uczucie minionego już niebezpieczeństwa zrodziło niemal fizyczną rozkosz: każda będąca dotąd w napięciu żyłka, teraz spokojnie rozluźniała się, a odbarwiony przez napływ adrenaliny świat, ponownie nabierał kolorów. Wysunąwszy się z dołu pod pochylonym ku ziemi saksaułem, Haladdin zarzucił na ramię tobół z rzeczami i pomaszerował, patrząc pod nogi — stok był zryty norami żmij. W połowie zbocza popatrzył przed siebie i dopiero teraz zrozumiał, że coś jest jednak nie tak, i to mocno nie tak. Orokuen zachowywał się zbyt dziwnie: stał jakiś czas na progu jurty z lewej strony i, nie wchodząc do środka, powlókł się do następnej. Właśnie — powlókł. Krok kaprala stracił swą dynamikę. Nienaturalną ciszę zalewającą kotlinę zakłócał tylko jakiś ledwo słyszalny pulsujący hałas — jakby drobne fale drżały na oleistej powierzchni bagiennej wody… I wtedy nagle wszystko zrozumiał, ponieważ poznał w tym dźwięku buczenie miriad mięsnych much.