Выбрать главу

— Nigdy niczego nie mylę — zimno odciął Nazgul. — Ta niewielka publikacja to najlepsza pańska rzecz, największe życiowe osiągnięcie, w każdym razie ona uczyni pańskie nazwisko nieśmiertelnym. Mówię tak nie dlatego, że tak myślę, a dlatego, że to wiem. Posiadamy określone możliwości co do przewidywania przyszłości i rzadko z nich korzystamy.

— No tak, przecież pana powinna interesować przyszłość nauki… — W tym konkretnie przypadku interesowała mnie nie przyszłość nauki, a pan.

— Ja?

— Tak, pan. Ale niektóre aspekty i tak pozostały niejasne, dlatego więc przybyłem tu, żeby zadać panu kilka pytań. Niemal wszystkie będą… dość osobiste, proszę więc o jedno: niech pan odpowiada tak szczerze, jak pan może, ale proszę nie zmyślać… tym bardziej, że to nie ma sensu. I przy okazji — proszę nie kręcić głową we wszystkie strony! Dokoła waszego biwaku nie ma ani jednego człowieka w promieniu… — Nazgul chwilę się zastanawiał — …w promieniu dwudziestu trzech mil, a pana druhowie będą spali, póki my nie skończymy… No to jak? Zgadza się pan na rozmowę w takich warunkach?

— Jeśli dobrze zrozumiałem — krzywo uśmiechnął się zapytany — może pan otrzymać odpowiedzi i bez mojego udziału.

— Mogę — zgodził się gość. — Ale nie będę się do tego uciekał, w każdym razie nie w rozmowie z panem. Chodzi o to, że zamierzam złożyć panu pewną propozycję, więc musimy jakoś, minimalnie przynajmniej ufać sobie… Proszę posłuchać, pan zapewne sądzi, że przybyłem tu kupić pańską nieśmiertelną duszę? — Haladdin burknął coś w odpowiedzi. — Proszę o tym zapomnieć, to zupełna bzdura!

— Co jest bzdurą?

— Kupowanie dusz, ot co. Duszę, żeby pan wiedział, można otrzymać w prezencie, jako ofiarę, można nieodwołalnie stracić — to prawda, ale kupno i sprzedaż, to rzeczy zupełnie absurdalne. To jak w miłości, nie ma w niej miejsca na żadne „ty mnie, a ja tobie”, ponieważ w przeciwnym przypadku żadna to miłość… A i nie tak znowuż interesująca ta pańska dusza, jeśli mam być szczery.

— Proszę mi powiedzieć… — Śmieszne, ale poczuł się nieco dotknięty. — Co w takim razie pana interesuje?

— Po pierwsze, interesuje mnie dlaczego świetny uczony porzucił pracę, będącą dla niego nie środkiem zarobkowania, a sensem życia, i stał się lekarzem polowym w czynnej służbie.

— Może, na przykład, ciekaw był jak wygląda w praktyce mechanizm działania pewnych interesujących trucizn. Taki, wie pan, ogrom materiału ginie bez pożytku…

— To znaczy, że trafieni elfickimi strzałami żołnierze Armii Południe byli dla pana tylko doświadczalnymi królikami? Kłamstwo! Znam pana jak zły szeląg — poczynając od tych kretyńskich eksperymentów na sobie i kończąc na… Dlaczego chce pan wyglądać na większego cynika, niż to jest w rzeczywistości?

— Przecież medycyna w ogóle predestynuje do cynizmu, a już praktyczna medycyna wojskowa w szczególności. Powinien pan wiedzieć, że każdy nowicjusz przechodzi taki test… Oto przywieziono trzech rannych: perforowana rana w brzuch, ciężka rana uda — otwarte złamanie, utrata krwi, szok i cała reszta, i lekka rana ramienia. Operować można tylko po kolei. Od kogo zaczniesz? Wszyscy nowicjusze odpowiadają: „Wiadomo — od rany brzucha”. „A nieprawda” — odpowiada egzaminator. Póki będziesz się z nim bawił — a ten i tak umrze z dziewięćdziesięcioprocentowym prawdopodobieństwem — u drugiego, tego z udem, zaczną się komplikacje, i w najlepszym przypadku straci on nogę, a najpewniej też kopnie w kalendarz. Tak więc należy zaczynać od najcięższego przypadku, ale od tego, który można jeszcze wyciągnąć — to znaczy od rannego w udo. A ranny w brzuch… Cóż, dać mu lek przeciwbólowy, a potem niech się wypowie Jedyny. Normalnemu człowiekowi może się to wydać szczytem cynizmu i nieczułości, ale na wojnie, gdy musisz wybrać między „źle” i „bardzo źle”, tylko tak można postępować. To, wie pan, w Barad-Dur przy herbatce z konfiturami można było sobie tak gadać o bezcennym ludzkim życiu.

— Coś nie pasują do siebie poszczególne kawałki pana opowieści. Jeśli działa pan w trybie klinicznej celowości, to po jakie licho taszczył pan na sobie barona, ryzykując cały oddział, zamiast wykonać „cios łaski”?

— Nie widzę tu żadnej sprzeczności. Nawet ślepy to widzi. Towarzyszy należy ratować aż do końca, choćby się miało zaszkodzić samemu sobie: dziś ty jego, jutro — on ciebie. A co do „ciosu łaski” — proszę się nie niepokoić: w razie potrzeby wykonalibyśmy go w zawodowy sposób… Kiedyś wszystko było lepsze, inne. O rozpoczęciu wojny powiadamiano wcześniej, wieśniaków w ogóle te rzeczy nie dotyczyły, a ranni mogli po prostu poddać się i pójść do niewoli. Nie przyszło nam jednak żyć w tych idyllicznych czasach — cóż na to poradzimy? Ale niech któraś z tych oranżeryjnych postaci ciśnie w nas kamieniem…

— Ładnie pan się wyraża, panie konsyliarzu wojskowy, ale pewnie wykonanie „ciosu łaski” pozostawiłby pan kapralowi. Czy nie? No dobrze, jeszcze jedno pytanie — wciąż co do tej celowości. Nie przyszło panu do głowy, że jeden z czołowych fizjologów, siedząc w Barad-Dur i profesjonalnie badając odtrutki, uratuje znacznie więcej ludzi, niż pułkowy konsyliarz zaklasyfikowany jako felczer?

— Oczywiście, że przychodziło. Ale po prostu zdarzają się takie sytuacje, kiedy człowiek, żeby nie stracić szacunku dla samego siebie, musi popełnić wyraźne głupstwo.

— Nawet jeśli ów szacunek dla siebie kupuje się za cenę obcego życia?

— N-nie wiem… W końcu Jedyny może mieć swoje zdanie na ten temat…

— To znaczy, że decyzję podejmuje pan, a odpowiada za nią Jedyny? Sprytnie wymyślone! A przecież pan to samo mówił Kumajowi, niemal tymi samymi słowami, co i ja. Pamięta pan? Wtedy oczywiście, wszystkie nasze argumenty przepadły: jeśli troll coś sobie wbije do głowy — żegnaj, rozumie. „Nie mamy prawa stać z boku, kiedy ważą się losy ojczyzny” — i oto wspaniały mechanik staje się inżynierem drugiego stopnia. Zaiste bezcenny nabytek dla Armii Południe! A panu zaczyna się wydawać, że Sonia patrzy na pana jakoś nie tak: jakże to, brat walczy na froncie, a narzeczony tymczasem patroszy króliki na Uniwersytecie. A wtedy pan nie wymyślił nic mądrzejszego, jak pójść w ślady Kumaja. Głupota, jak powiadają, jest zaraźliwa. Tak więc dziewczyna zostanie i bez brata, i bez narzeczonego. Mam rację?

Haladdin jakiś czas nie odrywał wzroku od języków płomienia, pląsających nad popiołem — dziwne, ognisko płonie i płonie, a przecież Nazgul nic do niego nie dorzucał. Miał poczucie, jakby Sharha-Rana naprawdę przyłapał go na czymś niegodnym. Co jest, do diabła?!

— Jednym słowem, panie doktorze, w głowie ma pan, przepraszam za wyrażenie, gęstą kaszę. Decyzje podejmować pan potrafi, ale żadnej logicznej konstrukcji nie doprowadza do końca zjeżdża pan na emocje. Zresztą, w naszym przypadku to nawet, w pewnym sensie, dobrze…

— Co, mianowicie, dobrze?

— Widzi pan, decydując się przyjąć moją propozycję, podejmie pan walkę z przeciwnikiem, który jest nieskończenie silniejszy od pana. Jednakże pańskie działania są jakże często całkowicie irracjonalne, tak więc przewidzieć je będzie mu strasznie trudno. Oto w czym, być może, zasadza się nasza jedyna nadzieja.