„Tak”.
Czego tu nie rozumieć: dobrze, jeśli po prostu otrują, a jak zmienią w roślinę — będę puszczał bańki ze śliny i załatwiał się pod siebie…”
— No to znakomicie. A na koniec powiem panu jeszcze coś. Sądzę, że to ma dla pana pewne znaczenie… — W głosie Aragorna, ku niemałemu zdziwieniu księcia, rozbrzmiało szczere podniecenie. — Obiecuję rządzić Gondorem tak, by pan, Faramirze, nie miat nigdy okazji powiedzieć: „Zrobiłbym to lepiej niż on”. Obiecuję, że pod moimi rządami Odrodzone Królestwo osiągnie rozkwit i wielkość nieznane w innych czasach. Obiecuję też, że historia króla i władcy wejdzie do wszystkich kronik tak, że rozsławi nas na wieczne czasy. A teraz proszę to wypić i zasnąć.
Ocknął się, jak i poprzednio — niemowa w objęciach mroku, jednakże straszliwy chłód usunął się do lewej części ciała, w okolice rany, i — o szczęście! — już odczuwał tam ból, a nawet mógł się trochę poruszyć. Obok rozlegały się jakieś głosy, ale potem umilkły… A wtedy pojawiła się dziewczyna.
21
Najpierw była tylko ręka — mała, ale nie po kobiecemu mocna. „Ta ręka wie, co to jazda konna i szermierka” — pomyślał od razu. Dziewczyna nie miała odruchów prawdziwej siostry miłosierdzia, ale wyraźnie nie po raz pierwszy zajmowała się rannym. Dlaczego jednakże robi wszystko jedną ręką — może też jest ranna? Próbował ocenić jej wzrost, na podstawie tego, jak siada na jego łóżku, i wyszło mu jakieś pięć i pół stopy. A pewnego razu udało mu się szczególnie: pochyliła się nad nim i jej jedwabiste włosy musnęły jego twarz. W ten sposób dowiedział się, że jej włosy nie są ufryzowane, co znaczyło, że niemal na pewno pochodzi z północy, z Rohanu. Najważniejsze zaś to to, że od tej chwili nie pomyli już z niczym na świecie tego zapachu, w którym, jak w przedwieczornym stepowym wietrze, suchy aromat przegrzanej w ciągu dnia ziemi miesza się z cierpkim, odświeżającym aromatem piołunu.
Lekarstwo Aragorna podziałało i już następnego dnia wypowiedział pierwsze słowa, jakimi oczywiście stały się:
— Jak się nazywasz?
— Eowina.
Eowina… Jak dźwięk dzwoneczka — tylko nie tutejszego, z mosiądzu, a takiego porcelanowego, które czasem przywożą ludzie z Dalekiego Wschodu.
Tak, głos odpowiadał samej jego posiadaczce — takiej, jaką narysował sobie w wyobraźni.
— Co się stało z twoją ręką, Eowino?
— Już może pan patrzeć?
— Niestety nie. To tylko moja dedukcja.
— Proszę wyjaśnić…
Wtedy opisał jej wygląd zewnętrzny, tak jak sobie go poskładał z kawałeczków mozaiki, którymi dysponował.
— Jestem wstrząśnięta! — zakrzyknęła dziewczyna. — A teraz proszę powiedzieć, jakie mam oczy?
— Pewnie duże i szeroko rozstawione.
— Nie, chodzi mi o kolor?
— Kolor… hm… Zielone!
— A ja już panu uwierzyłam — w głosie dziewczyny rozbrzmiało szczere rozczarowanie — a pan, jak się okazało, gdzieś mnie już po prostu widział…
— Klnę się na co tylko pani zechce, Eowino, że po prostu wypowiedziałem swój ulubiony kolor, to wszystko. Jak rozumiem — zgadłem? Ale nie otrzymałem odpowiedzi, co jest z pani ręką. Jest pani ranna?
— Och, najzwyklejsze zadrapanie, proszę mi wierzyć, zwłaszcza na tle pańskiej rany. Po prostu mężczyźni mają zwyczaj odsuwać nas na bok, gdy tylko dochodzi do dzielenia się owocami zwycięstwa.
Eowina precyzyjnie, jak zawodowy wojskowy opisała poszczególne fragmenty Bitwy na Polach Pelennoru, nie zapominając przy tym ani o podaniu lekarstwa, ani o poprawieniu opatrunku. Faramirowi przez cały czas wydawało się, że dziewczyna promieniuje jakimś szczególnym ciepłem i to ono, a nie lekarstwa, przepędziło ten grobowy ziąb, który dręczył jego ciało. Jednakże, gdy przepełniony wdzięcznością nakrył dłoń Eowiny swoją, ta delikatnie, ale stanowczo odsunęła swoją rękę i, ze słowami: „To już naprawdę przesada, książę”, porzuciła swego podopiecznego, przykazawszy zawołać ją w razie prawdziwej potrzeby. Zasmucony tym niespodziewanym afrontem zasnął, a był to już zwyczajny sen, odświeżajacy i leczniczy. Obudziwszy się, usłyszał zakończenie pewnej rozmowy, przy czym jednym z rozmówców była Eowina, a w drugim — ku swojemu wielkiemu zdziwieniu — rozpoznał Aragorna.
— Tak więc, będziesz musiała pojechać z nim do Ithilien.
— Ale dlaczego, Ari? Nie mogę bez ciebie, przecież wiesz…
— Tak trzeba, kochanie. Nie na długo. Na trzy tygodnie, może miesiąc.
— To bardzo długo, ale uczynię wszystko, co zechcesz, nie martw się… Chcesz, bym była przy nim?
— Tak. Pomożesz go wyleczyć, świetnie ci to idzie. Poza tym przyjrzysz się, jak on tam się urządzi, na tym nowym miejscu.
— Wiesz, że jest całkiem miły?
— Oczywiście! Będziesz miała wspaniałego rozmówcę. Sądzę, że nie będziesz się z nim nudzić.
— „Nie będę się nudzić”? Jaki ty jesteś wielkoduszny!
— Wybacz, nie to chciałem powiedzieć…
Głosy oddaliły się, potem trzasnęły drzwi, i Faramir pomyślał, że choć to nie jest jego sprawa, to… Nagle krzyknął z wielkiego bólu: w jego źrenice uderzyło światło i jakby sparzyło przywykłe do ciemności dno gałek ocznych. A ona już siedziała obok, trzymając go za rękę:
— Co się stało?
— Nic, Eowino, chyba wzrok mi wraca.
— Naprawdę?
Wszystko dokoła rozmywało się i kołysało w tęczowych aureolach, ale ból szybko ucichł. Kiedy książę w końcu otarł łzy i popatrzył po raz pierwszy na Eowinę, serce jego najpierw zamarło, a potem szarpnęło się i zalało go wrzącą falą: przed nim stała ta właśnie dziewczyna, którą wymalowała jego wyobraźnia. Nie podobna, a dokładnie ta — poczynając od koloru oczu, skończywszy na geście, jakim poprawiła włosy. „To ja sam ją stworzyłem — pomyślał z udręką — i teraz już się jej nie pozbędę”.
Fort Emyn Arnen, mający od dziś służyć za rezydencję Jego Wysokości księcia Ithilien, żadnym fortem, prawdę mówiąc, nie był. Był to olbrzymi drewniany dwupiętrowy dom o niewiarygodnie zaplątanej topografii, z wieloma architektonicznymi zbytkami, takimi jak: wszelakie wieżyczki, świetlice i zewnętrzne galeryjki. Wyglądało to jednak nad podziw harmonijnie: czuło się, że do jego powstania przyłożyli rękę Angmarczycy — właśnie tam, na dalekiej leśnej północy, kwitnie podobnego typu drewniana architektura…
Fort rozmieszczony był z punktu widzenia uroków krajobrazu bez zarzutu, a z punktu widzenia wojskowego — fatalnie, najgorzej jak można było. Nie bronił niczego przed niczym. Na dodatek otaczający go częstokół, nieznani esteci od fortyfikacji budowali z wyraźnym obrzydzeniem do swego dzieła, tak że mógłby służyć co najwyżej jako poglądowy materiał w Inżynieryjno-Wojskowej Akademii — „Jak nie należy budować zewnętrznych umocnień: znajdź osiem błędów”. Pewnie z tej przyczyny Emyn Arnen został przez Mordorczyków porzucony bez walki — jako z góry niemożliwa do obrony pozycja — i przeszedł w ręce swych dzisiejszych właścicieli w całości i w nienaruszonym stanie.
Zresztą, kogo można nazywać „właścicielem” nie do końca było wiadomo. W każdym razie nie księcia Ithilien, chyba że ktoś chciał sobie z niego pokpić: nie miał nawet prawa do samodzielnego wychodzenia poza wrota fortu. Jego gość, siostra króla Rohańskiej Marchii, Eowina, była mocno zdziwiona, widząc, że jej status niczym się właściwie nie różni od statusu księcia. Kiedyś, nie mając nic szczególnego na myśli, poprosiła o zwrot swojego miecza, żartując przy tym, że bez broni czuje się niezupełnie odzianą i w odpowiedzi usłyszała: „Pięknej dziewczynie dezabil zawsze pasuje”. Przez czoło Eowiny przemknęła chmurka niezadowolenia; komplement porucznika Białego Oddziału, czterdziestu ludzi przydzielonych im przez Aragorna w charakterze osobistej ochrony, był, nawet jak na jej swobodny dość gust, na granicy nietaktu. Postanowiła na przyszłość trzymać się z tymi osobnikami na większy dystans i wyraziła życzenie widzenia się z komendantem oddziału, Beregondem.