Należy odnotować, że pułkowa przynależność kaprala Cerlega dała w Drozdowej Kolonii asumpt do dość burzliwej dyskusji — co do istoty przedsięwzięcia i co do jego wykonania.
— Czy pan całkowicie zwariował, przyjacielu? — taka, lub prawie taka, była pierwsza reakcja Gragera, kiedy nagle Tangorn zaproponował wykorzystanie do przeniknięcia w Emyn Arnen nie jednego z ithilieńskich zwiadowców, jak postanowili w pierwszym wariancie, a „przyjezdnego zawodowca” z Mordoru.
— Orokuen, to orokuen, i nie można mu powierzyć życia księcia! Oczywiście, kuszące jest to, że orientuje się w wewnętrznych pomieszczeniach fortu, i to jeszcze z czasów, kiedy tu kwaterowali, prawda? Na dodatek potrafi rozprawić się z zamkami… Ale mimo wszystko, niech to diabli, baronie — żebyśmy my sami wprowadzali na pokoje księcia uzbrojonego Mordorczyka…
— Ręczę za tych ludzi głową — cierpliwie wyjaśniał Tangorn. — Nie mam prawa wprowadzać cię w ich misję, ale uwierz mi: Stało się tak, że w tej chwili wszyscy walczymy — przynajmniej w tej chwili — w jednej drużynie przeciwko wspólnemu wrogowi, i oni są nie mniej niż my zainteresowani uwolnieniem księcia z łap Białego Oddziału.
Zresztą, praca w wywiadzie dawno już nauczyła Gragera, że tymczasowa jedność interesów rodzi czasem zupełnie niewyobrażalne wcześniej alianse, a na wczorajszym wrogu można chwilami polegać bardziej, niż na niektórych przyjaciołach i kolegach. Skończyło się tym, że wziął na siebie odpowiedzialność i formalnie przyjął Cerlega — „na okres dokonania rajdu do fortu Emyn Arnen” — do Pułku Ithilien i wręczył nawet orokuenowi odpowiedni papier — na wypadek, gdyby wpadł w ręce Białych. Kapral w odpowiedzi tylko prychnął. Ujętym orokuenem nikt nie będzie się ceregielił w żadnym wypadku, lepiej już niech go powieszą jako mordorskiego dywersanta, a nie jako gondorskiego spiskowca. Haladdin jednakże kazał mu się nie wymądrzać.
— I proszę pamiętać, kapralu: ani przy zdejmowaniu wartowników, ani przy wykonywaniu całej reszty zadania — żadnego przelewu krwi! Proszę uważać, że jest pan na moich ćwiczeniach.
— To miłe. A oni wiedzą, że to ćwiczenia?
— Mam nadzieje, że tak.
— Jasne. W takim razie, gdyby co, zadyndam na ćwiczebnym sznurze.
Powiadają, że we Wschodnich krainach istnieje złowieszcza sekta wilkołaków-ninjoque — superszpiegów i superzabójców, zdolnych do wcielania się w zwierzęta z zachowaniem ludzkiego oblicza. Wcieliwszy się w gekkona, ninjoque może na przekór wszystkim prawom fizyki łazić po gładkich pionowych ścianach, stając się wężem przemykającym się przez każdą szczelinę, a zaskoczony przez straże staje się nietoperzem i odfruwa. Cerleg nie władał nigdy sztuką ninjoque, choć o to w sekrecie podejrzewał go Tangorn, jednakże dowódca plutonu zwiadowców kirithungolskich jegrów i bez tych magicznych sztuczek potrafił wiele. W każdym razie, do czasu, kiedy po ogłoszeniu alarmu żołnierze Białego Oddziału zajęli pozycje na dziedzińcu fortu, on zdążył się już wspiąć na jedną z zewnętrznych galerii i teraz, zastąpiwszy kotwiczkę narzędziami ślusarza, majstrował przy prowadzących do wnętrza drzwiach. Kapral nie miał zdolności prawdziwego włamywacza, jednakże znał się dość dobrze na takich rzeczach, a dowolny zamek fortu, jeśli dobrze zapamiętał z ubiegłorocznego tu pobytu, dość zwyczajnie otwierał się z pomocą noża i paru kawałków drutu. Kilka minut później bezszelestnie przemykał po mrocznych i całkowicie pustych — wszyscy Biali byli na zewnątrz; bardzo to mu było na rękę! — korytarzach fortu. Orokuen nigdy nie uskarżał się na pamięć wzrokową i orientację przestrzenną, ale czuł, że nie będzie łatwo odszukać książęce komnaty w tym trójwymiarowym labiryncie.
Cerleg przebył niemal jedną trzecią drogi — to nieruchomiejąc przed węgłami i załomami, to błyskawicznie przemykając przez otwarte przestrzenie, to boczkiem drobiąc po schodach, żeby nie naciskać na mogące skrzypieć środki stopni — gdy jakiś wewnętrzny stróż, dzięki istnieniu którego zdołał przeżyć te wszystkie lata, przyszedł mu jeszcze raz z pomocą i przejechał po kręgosłupie lodowatą dłonią: „Uważaj!!!” Zwiadowca wkleił się niemal w ścianę i wolno, płynnie, ruszył ku widniejącemu o dziesięć jardów od tego miejsca zakrętowi korytarza. Z tyłu nie widział nikogo, ale przeczucie niebezpieczeństwa było wciąż bliskie i całkowicie wyraźne; gdy kapral pokonał w końcu zakręt był mokry od potu. Przykucnął i ostrożnie, niemal na poziomie podłogi, wysunął za róg małe kieszonkowe lusterko — korytarz nadal był pusty. Poczekał kilka minut — nic, a potem nagle zrozumiał: niebezpieczeństwo oddaliło się, już go nie wyczuwa. To, jednakże, wcale go nie uspokoiło, i kiedy ruszył przed siebie, posuwał się jeszcze bardziej ostrożny i przygotowany na najgorsze.
Gdy Gepard odnotował kątem oka cień, który przemknął w głębi korytarza, dokładnie tak samo jak Cerleg wkleił się w ścianę korytarza i w myślach obrzucił się najcięższymi wyzwiskami. Przegapili, darmozjady! Położenie kapitana było, trzeba przyznać, fatalne: w całym ogromnym budynku znajdowało się tylko trzech wartowników; jeden pilnował komnat Faramira i Eowiny, drugi — Beregonda, trzeci — wejścia do piwnic fortu. Biec po pomoc na zewnątrz? Ale w tym czasie ten cień może uwolnić księcia, a wtedy, już w duecie narobią takiego zamieszania, że przez sto lat nie uda się wszystkiego uporządkować. Drzeć się z całej siły: „Alarm!” to jeszcze gorszy pomysł, gdyż wróg skoczy do labiryntu, przygotuje się do walki i nie da się go wziąć inaczej niż podziurawionego jak rzeszoto, a to jest bardzo złe rozwiązanie. Tak. Wygląda, że nic innego nie pozostaje, jak ruszyć za gościem w pojedynkę i zwinąć go całego i żywego w walce sam na sam. Dobrze chociaż, że w takich sprawach Gepard czul się znakomicie…
I podjąwszy taką decyzję, nagle poczuł ogarniające go radosne podniecenie, bo czyż jest na świecie bardziej wyrafinowana rozrywka, niż polowanie na uzbrojonego człowieka? Natychmiast znieruchomiał, ze zdumieniem wsłuchując się w siebie: tak, nie ma wątpliwości — wróciły doń emocje! To znaczy, że istnieje jakieś wyraźne stopniowanie… Najpierw wróciła mu pamięć (co prawda, co się z nim działo zanim znalazł się w drugim szeregu idącej po Polach Pelennoru falangi, nadal nie pamiętał), potem zdolność do samodzielnych logicznych decyzji, jeszcze później zaczął, jak kiedyś odczuwać ból i zmęczenie, a teraz oto pojawiły się emocje. Ciekawe, czy wśród tych odczuć nie wróciła zdolność odczuwania strachu? „Tym sposobem, naprawdę stanę się człowiekiem — uśmiechnął się w myślach. — No ale, czas do roboty”.
Nie zamierzał pchać się w korytarz, po którym poruszał się zwiadowca, wcale nie zamierzał: nie wiadomo, czy tamten też go nie przyuważył i nie czeka teraz za najbliższym węglem. Lepiej wykorzystać fakt, że to on jest tu gospodarzem, może więc przemieszczać się znacznie szybciej niż przeciwnik: nie musi nieruchomieć ani nasłuchiwać przed każdym zakrętem. Pójdzie więc okrężną drogą, a i tak dotrze na miejsce jako pierwszy… Ale jakie to miejsce? Jeśli gość zmierza ku komnatom Faramira — bo gdzie jeszcze? — to należy go spotkać na zbiegu dwu par schodów, gdzie nie ma jak go ominąć, a on, Gepard, będzie miał co najmniej trzy minuty, by przygotować się do spotkania.