Szef kontrwywiadu, jak przewidywał, znalazł się na placyku przed obcym i teraz, zrzuciwszy pelerynę, by nie krępowała ruchów, najstaranniej jak mógł wybierał miejsce zasadzki. „Muszę wcielić się w tę zwierzynę… Tak… Jeśli nie jest mańkutem, to powinien poruszać się wzdłuż lewej ściany… A może zerknąłbym na niespodziewanie widoczne w tym układzie kręcone schody? Na pewno. Tak! To znaczy, że znajdę się wtedy tyłem do tej niszy? Dokładnie… Nisza jest znakomita, nawet z odległości kilku jardów nikt nie pomyśli, że zmieści się w niej coś większego od miotły. A tu jeszcze zgasimy ten kaganek i będziemy w jeszcze głębszym cieniu… O, teraz wszystko w porządku, tu właśnie się zaczaję. Tak więc — ja tu, a on dwa jardy i plecami do mnie. To jak? Rękojeścią miecza w łeb? Diabli, jakoś mi to nie leży… Nie wiem dlaczego, ale mi coś w środku protestuje, a w takich wypadkach należy tego słuchać. Znaczy — rękami… Chwyt duszący? Prawa ręka za włosy, szarpnięcie w dół, załamać głowę go tyłu, jednocześnie piętą od tyłu do góry pod kolano oporowe i wewnętrzną kością lewego przedramienia w wyprężone gardło. Tak… to dobre, ale można w taki sposób niechcący zmiażdżyć krtań — a wtedy mało co powie, umarlak. No to — hadakojime, ale dobrze by było, żeby sam odsłonił gardło — na przykład, niechby popatrzył do góry… Ale Jak go zmusić do patrzenia w górę? Myśl, Gepardzie, myśl…”
Gdy Cerleg dotarł do mrocznego, dziwnego układu architektonicznego rozszerzenia korytarza, na końcu którego domyślić się można było odchodzących w lewo stopni, przeczucie niebezpieczeństwa ponownie zwaliło się nań, ale to tak, że aż cały zadygotał — nieznany wróg czaił się gdzieś w pobliżu. Najpierw minutę wpatrywał się i wsłuchiwał — nic, potem ruszył przed siebie, krok po kroczku, całkowicie bezszelestnie, myśląc: „Diabli, może machnąć na te ich zakazy i wyjąć jatagan?” Nagle zamarł jak wryty: z prawej odsłoniła się szeroka „aleja”, przez którą przechodziły jeszcze jedne, tym razem spiralne schody. Za tymi schodami wyraźnie coś się kryło. Przemknął wzdłuż lewej ściany, nie spuszczając oczu z odnogi — no, kto tam siedzi? — i zatrzymał się, ledwo nie roześmiawszy się na głos. Ufff! Ależ to zwykły miecz, oparty o ścianę za schodami, pozostawiony przez któregoś z Białych. Dziwne jednakże miejsce na przechowywanie osobistej broni… Może i nie opiera się o ścianę. Sądząc z położenia, mógł niechcący ześliznąć się z góry. A co, tak przy okazji, leży na górnym stopniu schodów?
Wewnętrzny stróż Cerlega zdążył wrzasnąć: „Z tyłu!!!” o nieuchwytny ułamek sekundy wyprzedzając ręce wroga bezszelestnie zwierające się na szyi orokuena. Kapral zdążył tylko napiąć mięśnie szyi… i nic więcej. Gepard precyzyjnie, jak na treningu, otoczył jego gardło zgiętą w łokciu prawą ręką, następnie prawy nadgarstek zwiadowcy wczepił się w biceps lewej ręki, a lewa jak dźwignia zaparła się o kark Cerlega, spłaszczając chrząstki krtani i zamykając tętnice szyjne. Hadakojime — straszliwie skuteczne duszenie. Cześć.
28
Brzmi to banalnie, ale wszystko na tym świecie ma swoją cenę. Cena żołnierza to czas i koszt — co w gruncie rzeczy jest tym samym — wyszkolenia, uzbrojenia i wyposażenia nowego, na zmianę. Przy tym każda epoka posiada właściwą jej progową wielkość, powyżej której nie ma sensu podnosić kosztu przygotowania wojownika: poziom pewnego mistrzostwa został już osiągnięty, a całkowitego zabezpieczenia przed eliminacją z walki i tak nie da się osiągnąć. Po co więc tracić siły na przekształcenie średnio statystycznego żołnierza w szermierza najwyższej klasy, skoro i tak nie ustrzeże go to ani przed bełtem z kuszy, ani, co jest jeszcze bardziej ponure, od krwawej biegunki?
Weźmy na przykład walkę wręcz. Sztuka, na pewno, pożyteczna, ale do osiągnięcia doskonałości potrzebne są lata nieustannych ćwiczeń, a żołnierz, jak wiadomo, ma również inne zajęcia na głowie. Istnieje kilka wyjść z sytuacji; w mordorskiej armii, uważano, że człowiek musi opanować co najwyżej tuzin chwytów — ale za to kombinacje ruchów muszą być wbite w podświadomość dosłownie do poziomu odruchów. Oczywiście, nie da się przewidzieć wszystkich ewentualności, ale uwolnienie się od duszącej dźwigni od tyłu wchodziło w ów tuzin na pewno.
Wykonać — raz! — błyskawiczny stepujący przytup nieco do tyłu: obcasem po sklepieniu stopy przeciwnika, krusząc jej delikatnie ptasie kosteczki oplecione wrażliwymi nerwowymi zakończeniami. Wykonać — dwa! — uginając kolana i nieco obracając się w biodrach, wysuwaj się ze słabnącego z powodu straszliwego bólu uchwytu w dół i nieco w prawo — aż do momentu, gdy da się gwałtownym dźgnięciem wsadzić łokieć w pachwinę wroga. Dalej, gdy jego ręce opadną ku obitym genitaliom, możliwe są warianty. Cerlega, na przykład, na „wykonać — trzy!” uczono zadawania podwójnego uderzenia otwartymi dłońmi w uszy: koniec z bębenkami, utrata przytomności gwarantowana. To nie wyszukany balet dalekowschodnich sztuk walki, gdzie hieroglify pozycji są tylko nutami służącymi do zapisu Muzyki Sfer. To jest mordorska walka wręcz, tu robi się wszystko prosto i na serio.
Po pierwsze, opadł na kolano i podniósł powiekę sprytnego kaprala Białego Oddziału. W porządku, instrukcja Gragera dochowana — źrenica reaguje. Potem pozwolił sobie na oparcie się o ścianę. Zmrużył oczy i zmusił się do pokonania bólu, przełknął ślinę. Chwała Jedynemu, krtań cała. A gdyby tamten miał przy sobie sznurkową pętlę? To byłby koniec… „Jak to się stało, że tak skiepścilem, co? Ale najważniejsze — jak on mnie tak wyprowadził? No tak! W takim razie pod drzwiami Faramira też będą na mnie czekali, przestępując z nogi na nogę…”
Dunadan-wartownik w korytarzu prowadzącym do „komnat książęcych” usłyszał na schodach ciężkie szuranie. Szmer, zdławiony jęk, cisza… Potem znowu niepewne kroki. Szybko wycofał się w głąb korytarza, obnażył miecz i czekał, w każdej sekundzie gotów do wszczęcia alarmu. Żołnierz był przygotowany na wszystko, ale kiedy w prześwicie korytarza pojawił się Gepard, zgięty wpół i opierający się lewą ręką o ścianę, otworzył szeroko ze zdumienia usta. Z mieczem w dłoni wartownik ruszył do przodu i obrzucił szybkim spojrzeniem schody, po których Gepard dopiero co wszedł — nic. Manwe Wielki, kto go tak… ? Czy, może, struł się? Kapitan tymczasem opadł zupełnie z sił: wolno zsunął się po ścianie i zamarł z opuszczoną głową, ciągle trzymając się za brzuch. Widać było, że ostatni odcinek pokonał już na pół przytomny. Dunadan przyglądał się Gepardowi z mieszanym uczuciem zdziwienia, strachu i — co tam kryć — pewnego złośliwego triumfu. Tajna Straż, żeby ich! Ninjoque — srata-tata! Jeszcze raz zerknął na schody, skąd przykuśtykał kapitan, i przykucnął, by przyjrzeć się rannemu.
Dziwne, ale to fakt: gdy kaptur, kryjący do tej chwili twarz Geparda, odchylił się do tyłu, żołnierz w pierwszej chwili pomyślał, że zagadkowy i wszechpotężny szef kontrwywiadu z jakichś znanych sobie tylko powodów postanowił tymczasowo być orokuenem. Ta absurdalna myśl przyszła mu do głowy jako pierwsza, a na drugą już nie starczyło czasu: cios „łapa tygrysa”, który wybrał na tę okazję Cerleg, jest bardzo skuteczny, a zadaje się go właśnie najlepiej z dołu do góry. Nic więcej już nie trzeba było robić. Nie jest to przyjemna rzecz, ale umowa dotyczyła tylko zabijania, a o kontuzjach mowy nie było: może i jesteśmy na ćwiczeniach, ale przecież — do diaska — nie na pikniku! Na wszelki wypadek przeszukawszy wartownika — kluczy do komnat nie było, na to Cerleg zresztą nie liczył — kapral wyciągnął pozostawiony pod schodami bagaż i, poszperawszy w swoim worku z różnymi „przydatkami”, zabrał się do zamka.