Выбрать главу

Ale trzymałem się zasad. Nie, nie kodeksu. Zwykłem niekiedy zasłaniać się kodeksem. Ludzie to lubią. Takich, którzy maja jakieś kodeksy i kierują się nimi, szanuje się i poważa.

Nie ma żadnego kodeksu. Nigdy nie ułożono żadnego wiedźmińskiego kodeksu. Ja sobie swój wymyśliłem. Zwyczajnie. I trzymałem się go. Zawsze…

Nie zawsze.

Bo było tak, iż wydawałoby się, że nie ma miejsca na żadne wątpliwości. Że należałoby powiedzieć sobie: "A co mnie to obchodzi, to nie moja sprawa, ja jestem wiedźminem". Że należałoby posłuchać głosu rozsądku. Posłuchać instynktu, jeżeli nie tego, co dyktuje doświadczenie. A choćby i zwykły, najzwyklejszy strach.

Powinienem był posłuchać głosu rozsądku, wtedy…

Nie posłuchałem.

Myślałem, że wybieram mniejsze zło. Wybrałem mniejsze, zło. Mniejsze zło! Jestem Geralt z Rivii. Zwany także Rzeźnikiem z Blaviken.

Nie, Iola. Nie dotykaj mojej ręki. Kontakt może wyzwolić w tobie… Możesz zobaczyć…

A ja nie chcę, byś zobaczyła. Nie chcę wiedzieć. Znam moje przeznaczenie, które kręci mną jak wir. Moje przeznaczenie? Ono idzie za mną krok w krok, ale ja nigdy nie oglądam się za siebie.

Pętla? Tak, Nenneke czuje to, zdaje się. Co mnie wtedy podkusiło, tam w Cintrze? Jak mogłem tak głupio ryzykować?

Nie, nie i jeszcze raz nie. Ja nigdy nie oglądam się za siebie. A do Cintry nie wrócę nigdy, będę omijał Cintręjak gniazdo dżumy. Nigdy tam nie wrócę.

Ha, jeśli dobrze liczę, ten dzieciak musiał urodzić się w maju, gdzieś w okolicach święta Belleteyn. Gdyby tak było w istocie, to mielibyśmy do czynienia z interesującym zbiegiem okoliczności. Bo Yennefer też urodziła się w Belleteyn…

Chodźmy już, Iola. Zmierzcha już.

Dziękuję ci, że zechciałaś ze mną porozmawiać.

Dziękuję ci, Iola.

Nie, nic mi nie jest. Czuję się dobrze.

Całkiem dobrze.

KWESTIA CENY

I

Wiedźmin miał nóż na gardle.

Leżał, pławiąc się w mydlinach, z głową odrzuconą do tyłu, na śliską krawędź drewnianej balii. W ustach czuł gorzki posmak mydła. Nóż, tępy jak siedem nieszczęść, skrobał go boleśnie po jabłku Adama, z chrzęstem przesuwał się ku podbródkowi.

Balwierz, z miną artysty świadomego narodzin arcydzieła, skrobnął jeszcze raz, z czystej maniery, po czym otarł mu twarz kawałkiem lnianego płótna zmoczonym w czymś, co mogło być nalewką na arcydzięgielu.

Geralt wstał, pozwolił, by pachołek wylał na niego cebrzyk wody, otrząsnął się, wyszedł z balii, znacząc ceglaną podłogę śladami mokrych stóp.

— Ręcznik, panie — pachołek zerknął ciekawie na jego medalion.

— Dzięki.

— Tu jest odzienie — powiedział Haxo. - Koszula, gacie, spodnie, wams. A tu buty.

— O wszystkim pomyśleliście, kasztelanie. A we własnych butach nie mógłbym pójść?

— Nie. Piwa?

— Chętnie.

Ubierał się powoli. Dotyk obcego, szorstkiego, nieprzyjemnego ubrania na spęczniałej skórze psuł mu humor, jakiego nabrał, wylegując się w gorącej wodzie.

— Kasztelanie?

— Słucham was, panie Geralt?

— Nie wiecie aby, po co to wszystko? No, do czego jestem tu potrzebny?

— Nie moja rzecz — powiedział Haxo, zezując na pachołków. - Do mnie należy ubrać was…

— Przebrać, chcieliście powiedzieć.

— …Ubrać i zaprowadzić na ucztę, do królowej. Włóżcie wams, panie Geralt. I ukryjcie pod nim wiedźmiński medalion.

— Tu leżał mój sztylet.

— Ale już nie leży. Jest w bezpiecznym miejscu, tak jak oba wasze miecze i cały dobytek. Tam, dokąd idziecie, idzie się bez oręża.

Wiedźmin wzruszył ramionami, obciągając na sobie ciasny purpurowy wams.

— Co to jest? — spytał, wskazując na haft na przedzie ubioru.

— A właśnie — rzekł Haxo. - Byłbym zapomniał. Na czas uczty nazywacie się wielmożny Ravix z Czteroroga. Jako honorowy gość, zasiądziecie po prawicy królowej, takie jest jej życzenie. A to na wamsie, to wasz herb. W polu złotym niedźwiedź czarny, kroczący, na nim panna w szacie błękitnej, z włosami rozpuszczonymi i rękoma wzniesionymi. Powinniście to zapamiętać, ktoś z gości może mieć hyzia na punkcie heraldyki, to się często zdarza.

— Jasne, zapamiętam — powiedział poważnie Geralt. -A Czteroróg, gdzie leży?

— Dostatecznie daleko. Gotowiście? Możemy iść?

— Możemy. Powiedzcie jeszcze, panie Haxo, z jakiej okazji ta uczta?

— Królewna Pavetta kończy piętnaście lat, wedle zwyczaju zwalili się konkurenci do jej ręki. Królowa Calanthe chce ją wydać za kogoś ze Skellige. Zależy nam na przymierzu z wyspiarzami.

— Dlaczego akurat z nimi?

— Na tych, z którymi są w przymierzu, nie napadają tak często jak na innych.

— Istotny powód.

— Ale nie jedyny. W Cintrze, panie Geralt, tradycja nie pozwala na niewieście rządy. Nasz król Roegner zmarł był jakiś czas temu od morowego powietrza, a królowa nie chce drugiego męża. Nasza pani Calanthe mądra jest i sprawiedliwa, ale co król, to król. Ten, kto ożeni się z królewną, siądzie na tronie. Dobrze by było, zęby trafił się chłop na schwał. A takich trzeba szukać na wyspach. To twardy naród. Chodźmy już.

W połowie krużganka otaczającego mały, pusty wewnętrzny dziedziniec Geralt zatrzymał się, rozejrzał.

— Kasztelanie — rzekł półgłosem. - Jesteśmy sami. Mówcie, do czego królowej wiedźmin. Musicie coś wiedzieć. Kto, jeśli nie wy?

— Do tego, co i wszystkim innym — burknął Haxo. -Cintra jest jak każdy jeden inny kraj, taka sama. Mamy tu i wilkołaki, i bazyliszki, a i mantikora się znajdzie, jak dobrze poszukać. To i wiedźmin może się przydać.

— Nie kręćcie, kasztelanie. Pytam, do czego królowej wiedźmin na uczcie, i to przebrany za błękitnego niedźwiedzia z rozpuszczonymi włosami.

Haxo też się rozejrzał, a nawet wychylił się przez balustradę krużganka.

— Niedobrego coś się dzieje, panie Geralt — mruknął. -Na zamku, znaczy. Straszy coś.

— Co?

— A co ma straszyć? Straszydło. Mówią, małe, garbate, kolczaste jak jeż. Nocą po zamku łazi, brzęka łańcuchami. Pojękuje i stęka w komnatach.

— Wyście widzieli?

— Nie — Haxo splunął. - I widzieć nie chcę.

— Pleciecie, kasztelanie — skrzywił się wiedźmin. - To się kupy nie trzyma. Idziemy na zaręczynową biesiadę. I co ja mam tam robić? Czuwać, żeby spod stołu nie wyskoczył garbus i nie zastękał? Bez broni? Wystrojony jak błazen? Eee, panie Haxo.

— A myślcie sobie, co chcecie — naburmuszył się kasztelan. - Kazali niczego wam nie mówić. Prosiliście, to powiedziałem. A wy, że plotę. Wielceście uprzejmi.

— Wybaczcie, nie chciałem was urazić, kasztelanie. Dziwiłem się tylko…

— Przestańcie się tedy dziwić — Haxo odwrócił głowę, nadal naburmuszony. - Nie jesteście od dziwienia. I dobrze wam radzę, panie wiedźmin, jeśli królowa rozkaże wam rozdziać się do goła, pomalować sobie rzyć niebieską farbką i powiesić się w sieni głową w dół jako kandelabr, to zróbcie to bez zdziwienia i wahania. Inaczej mogą was spotkać nieliche przykrości. Pojęliście?

— Pojąłem. Idziemy, panie Haxo. Cokolwiek ma być, zgłodniałem po tej kąpieli.

II

Nie licząc zdawkowego, ceremonialnego pozdrowienia, gdy powitała go jako "pana na Czterorogu", królowa Ca-lanthe nie zamieniła z wiedźminem ani słowa. Uczta nie rozpoczynała się, wciąż schodzili się biesiadnicy, gromko zapowiadani przez herolda.

Stół był ogromny, prostokątny, mógł pomieścić z górą czterdziestu chłopa. W jego szczycie zajmowała miejsce Calanthe, siedząc na tronie z wysokim oparciem. Po jej prawej ręce zasiadał Geralt, po lewej siwowłosy bard z lutnią, zwany Drogodarem. Dwa szczytowe krzesła po lewicy królowej pozostawały wolne.

Na prawo od Geralta, wzdłuż dłuższego boku stołu, zasiadali kasztelan Haxo i wojewoda o trudnym do zapamiętania nazwisku. Za nimi siedzieli goście z księstwa Attre — ponury i milczący rycerz Rainfarn i pozostający pod jego opieką pucołowaty dwunastolatek, książę Wind-halm, jeden z pretendentów do ręki królewny. Dalej — kolorowi i różnobarwni rycerze z Cintry i okoliczni wasale.

— Baron Eylembert z Tigg! — ogłosił herold. - Kudkudak! — mruknęła Calanthe, szturchając Drogodara. - Wesoło będzie.

Chudy i wąsaty, dostatnio odziany rycerz skłonił się nisko, ale jego żywe, wesołe oczy i błądzący po ustach uśmieszek zaprzeczały czołobitności.

— Witajcie nam, panie Kudkudaku — rzekła ceremonialnie królowa. Najwyraźniej przydomek barona zrośnięty był z nim trwałej niż rodowe nazwisko. - Rada wam jestem za przybycie.

— I jam rad z zaproszenia — oznajmił Kudkudak i westchnął. - Cóż, rzucę okiem na królewnę, jeśli pozwolisz, królowo. Trudno żyć samotnie, pani.

— Ejże, panie Kudkudaku — Calanthe uśmiechnęła się lekko, nawijając lok włosów na palec. - Wszakżeście żonaty, jak nam dobrze wiadomo.