— Słyszałeś? Rozprawiamy zbyt długo. Jeśli Pavetta przestała już mizdrzyć się przed zwierciadłem, to zaraz tu będzie. Nadstaw zatem uszu, bo powtarzać nie będę. Chcę osiągnąć to, co sobie zamierzyłam, a co ty w miarę trafnie odgadłeś. Żadnych innych rozwiązań być nie może. Co do ciebie, to masz wybór. Możesz zostać zmuszony do działania moim rozkazem… nad konsekwencjami nieposłuszeństwa nie uważam za celowe się rozwodzić. Posłuszeństwo, ma się rozumieć, będzie hojnie nagrodzone. Albo możesz wyświadczyć mi płatną usługę. Zauważ, że nie powiedziałam: "Mogę cię kupić", bo postanowiłam nie urażać twojej wiedźmińskiej dumy. Prawda, że to ogromna różnica?
— Ogrom tej różnicy uniknął jakoś mojej uwadze.
— Wytężaj więc bardziej uwagę, kiedy mówię do ciebie. Różnica, mój drogi, polega na tym, że kupowanemu płaci się według własnego widzimisię, świadczący usługę sam określa jej cenę. Jasne?
— W miarę. Załóżmy więc, że wybieram formę płatnej usługi. Powinienem jednak chyba wiedzieć, na czym ta usługa ma polegać?
— Nie, nie powinieneś. Rozkaz, i owszem, musi być konkretny i jednoznaczny. Co innego, jeśli mowa o płatnej usłudze. Interesuje mnie efekt. Nic więcej. To twoja sprawa, jakimi środkami mi go zapewnisz.
Geralt, unosząc głowę, napotkał czarne, przenikliwe spojrzenie Myszowora. Druid ze Skellige, nie spuszczając z wiedźmina wzroku, kruszył jak gdyby w zamyśleniu trzymany w dłoni kawałek chleba, upuszczał okruszynki.
Geralt spojrzał w dół. Przed nim, na dębowej desce stołu, okruchy, ziarnka kaszy i czerwonawe fragmenciki skorupy ociężnika poruszały się szybko jak mrówki. Tworzyły runy. Runy połączyły się — na moment — w słowo. W pytanie.
Myszowór czekał, nie spuszczając z niego wzroku. Geralt ledwie dostrzegalnie kiwnął głową. Druid opuścił powieki, z kamienną twarzą zmiótł okruszki ze stołu.
— Szlachetni panowie! — zawołał herold. - Pavetta z Cintry!
Goście ucichli, obracając głowy w stronę schodów. Poprzedzana przez kasztelana i jasnowłosego pazia w szkarłatnym kubraczku, Królewna schodziła wolno, z opuszczoną głową. Włosy miała identycznego koloru jak matka — popielatoszare, ale nosiła je splecione w dwa grube warkocze, sięgające poniżej pasa. Oprócz diademika z misternie rzeźbioną gemmą i paska z drobniutkich złotych ogniwek, ściskającego na biodrach długą srebrnobłękitną suknię, Pavetta nie nosiła żadnych ozdób.
Eskortowana przez pazia, herolda, kasztelana i Visse-gerda, królewna zajęła wolne krzesło pomiędzy Drogoda-rem a Eistem Tuirseach. Rycerski wyspiarz natychmiast zadbał o jej puchar i zabawił rozmową. Geralt nie dostrzegł, by odpowiadała więcej niż jednym słowem. Oczy miała stale spuszczone, przykryte długimi rzęsami, cały czas, nawet podczas hałaśliwych toastów, jakie sypnęły się ku niej z różnych punktów stołu. Niewątpliwie, jej uroda zrobiła wrażenie na biesiadnikach — Crach an Craite zaprzestał wrzasków, w milczeniu gapił się na Pa-vettę, zapominając nawet o kuflu piwa. Windhalm z Attre także pożerał królewnę wzrokiem, mieniąc się różnymi odcieniami czerwieni, jak gdyby już tylko kilka ziarenek piasku w klepsydrze dzieliło go od pokładzin. W podejrzanym skupieniu studiowali drobną twarz dziewczynki również Kudkudak i bracia ze Streptu.
— Aha — powiedziała cicho Calanthe, najwyraźniej rada z efektu. - I co powiesz, Geralt? Dziewczyna wdała się w matkę, bez fałszywej skromności. Aż mi jej trochę szkoda dla tego rudego kloca, Cracha. Cała moja nadzieja w tym, że może ze szczeniaka wyrośnie ktoś klasy Eista Tuirseach. Wszak to ta sama krew. Słuchasz mnie, Ge-rait? Cintra musi sprzymierzyć się ze Skellige, bo wymaga tego interes państwa. Moja córka powinna poślubić odpowiednią osobę, bo to jest moja córka. To właśnie jest efekt, który musisz mi zapewnić.
— Ja mam to zapewnić? Czy aby tak się stało, nie wystarczy twoja wola, królowo?
— Sprawy mogą potoczyć się tak, że nie wystarczy.
— Cóż może być silniejsze od twojej woli?
— Przeznaczenie.
— Aha. A zatem ja, biedny wiedźmin, mam stawić czoło przeznaczeniu silniejszemu od królewskiej woli. Wiedźmin walczący z przeznaczeniem! Cóż za ironia.
— Co tu jest ironią?
— Mniejsza z tym. Królowo, wygląda na to, że usługa, której żądasz, graniczy z niemożliwością.
— Gdyby graniczyła z możliwością — wycedziła Calanthe zza uśmiechniętych warg — poradziłabym sobie z tym sama, nie potrzebowałabym sławnego Geralta z Rivii. Przestań mędrkować. Wszystko jest do załatwienia, to tylko kwestia ceny. Do cholery, w twoim wiedźmińskim cenniku musi figurować cena za to, co graniczy z niemożliwością. Domyślam się, że niemała. Zapewnisz mi efekt, o którym mówiłam, a dam ci to, czego zażądasz.
— Jak powiedziałaś, królowo?
— Dam, czego zażądasz. Nie lubię, kiedy ktoś każe mi powtarzać. Zastanawia mnie, wiedźminie, czy przed każdą robotą, której się imasz, próbujesz zniechęcić zleceniodawcę równie usilnie jak mnie? Czas ucieka. Odpowiadaj, tak lub nie?
— Tak.
— Lepiej. Lepiej, Geralt. Twoje odpowiedzi są już znacznie bliższe ideału, coraz bardziej przypominają te, których oczekuję, gdy stawiam pytania. A teraz wyciągnij dyskretnie lewą rękę i pomacaj za oparciem mojego tronu.
Geralt wsunął dłoń pod żółto-niebieskie udrapowanie. Prawie natychmiast natrafił na miecz, płasko przytwierdzony do obitego kurdybanem oparcia. Na dobrze mu znany miecz.
— Królowo — powiedział cicho — pomijając już to, co wcześniej mówiłem o zabijaniu ludzi, zdajesz sobie oczywiście sprawę, że na przeznaczenie nie wystarczy miecza?
— Zdaję — Calanthe odwróciła głowę. - Potrzebny jest jeszcze wiedźmin trzymający rękojeść. Jak widzisz, zadbałam o to.
— Królowo…
— Ani słowa więcej, Geralt. Zbyt długo już spiskujemy. Patrzą na nas, a Eist robi się zły. Porozmawiaj chwilę z kasztelanem. Zjedz coś, wypij. Byle nie za dużo. Chcę, byś miał pewną rękę.
Usłuchał. Królowa włączyła się do rozmowy, jaką wiedli Eist, Vissegerd i Myszowór przy milczącym i sennym udziale Pavetty. Drogodar odłożył lutnię i nadrabiał opóźnienia w jedzeniu. Haxo nie był rozmowny. Wojewoda o trudnym do zapamiętania nazwisku, któremu obiły się widać o uszy sprawy i problemy Czteroroga, spytał grzecznie, czy klacze dobrze się źrebią. Geralt odpowiedział, że tak, że znacznie lepiej od ogierów. Nie był pewien, czy żart został dobrze odebrany. Wojewoda nie zadawał więcej pytań.
Oczy Myszowora wciąż szukały kontaktu z oczami wiedźmina, ale okruszynki na stole nie poruszyły się więcej.
Crach an Craite coraz bardziej zaprzyjaźniał się z dwoma braćmi ze Streptu. Trzeci, najmłodszy, był już nie do użytku po próbie dotrzymania tempa w piciu, jakie narzucił Draig Bon-Dhu. Skald, wyglądało, wyszedł z tej próby bez najmniejszego szwanku.
Zgromadzeni w końcu stołu młodsi i mniej ważni komesi, podochoceni, zaintonowali fałszywie znaną piosenkę o rogatym koziołeczku i mściwej, pozbawionej poczucia humoru babuleńce.
Kędzierzawy pachołek i kapitan straży w złoto-niebieskich barwach Cintry podbiegli do Vissegerda. Marszałek, zmarszczony, wysłuchał meldunku, wstał, stanął za tronem i nachylając się nisko, wymruczał coś do królowej. Calanthe rzuciła szybko okiem na Geralta, odpowiedziała krótko, jednym słowem. Vissegerd nachylił się jeszcze bardziej, zaszeptał, królowa spojrzała na niego ostro, bez słowa pacnęła otwartą dłonią w oparcie tronu. Marszałek skłonił się, przekazał rozkaz kapitanowi straży. Geralt nie dosłyszał, co to był za rozkaz. Dojrzał jednak, że Myszowór poruszył się niespokojnie i spojrzał na Pavettę — królewna siedziała nieruchomo, opuściwszy głowę.
W halli rozległy się ciężkie, brzęczące metalem kroki, przebijając się poprzez gwar u stołu. Wszyscy unieśli i obrócili głowy.
Nadchodząca postać zakuta była w zbroję z kombinacji żelaznych blach i trawionej w wosku skóry. Wypukły, graniasty, czarno i niebiesko szmelcowany napierśnik zachodził na segmentowany fartuch i krótkie ochraniacze na udach. Pancerne naramienniki jeżyły się od ostrych, stalowych cierni, również przyłbica z gęsto kratowaną zasłoną, wyciągniętą w kształt psiego pyska, była usiana kolcami jak łupina kasztana.
Chrzęszcząc i zgrzytając, dziwny gość zbliżył się do stołu, stając nieruchomo na wprost tronu.
— Dostojna królowo, szlachetni panowie — przemówił przybysz zza zasłony hełmu, wykonując sztywny ukłon. -Wybaczcie, że zakłócam uroczystą ucztę. Jestem Jeż z Erlenwaldu.
— Witaj nam, Jeżu z Erlenwaldu — powiedziała wolno Calanthe. - I zajmij miejsce za stołem. W Cintrze radzi jesteśmy każdemu gościowi.
— Dziękuję, królowo — Jeż z Erlenwaldu skłonił się jeszcze raz, dotknął piersi pięścią w żelaznej rękawicy. - Nie przybywam jednak do Cintry jako gość, lecz ze sprawą ważną, a nie cierpiącą zwłoki. Jeśli królowa Calanthe zezwoli, wyłożę moją sprawę natychmiast, nie marnując waszego czasu.