Выбрать главу

— No i?

— Zębata królewna rozwłóczyła jego flaki na sporej odległości. Z pół strzelenia z łuku. Geralt pokiwał głową.

— To wszyscy?

— Był jeszcze jeden.

Velerad milczał przez chwilę. Wiedźmin nie ponaglał go.

— Tak — rzekł wreszcie grododzierżca. - Był jeszcze jeden. Z początku, gdy mu Foltest zagroził szubienicą, jeżeli zabije lub okaleczy strzygę, roześmiał się tylko i zaczął się pakować. No, ale potem…

Velerad ponownie ściszył głos prawie do szeptu, nachylając się przez stół.

— Potem podjął się zadania. Widzisz, Geralt, jest tu w Wyzimie paru rozumnych ludzi, nawet na wysokich stanowiskach, którym cała ta sprawa obrzydła. Plotka głosi że ci ludzie przekonali po cichu wiedźmina, aby nie ba wiać się w żadne ceregiele ani czary, zatłukł strzygę, królowi powiedział, że czar nie podziałał, że córeczka spadła ze schodów, no że zdarzył się wypadek przy pracy. Król, wiadomo, rozzłości się, ale skończy się na tym, że| nie zapłaci ani orena nagrody. Szelma wiedźmin na to, że| za darmo sami sobie możemy chodzić na strzygi. No, co było robić… Złożyliśmy się, potargowali… Tylko że nic i tego nie wyszło.

Geralt podniósł brwi.

— Nic, powiadam — rzekł Velerad. - Wiedźmin nie chciał iść od razu, pierwszej nocy. Łaził, czaił się, kręcił po okolicy. Wreszcie, jak powiadają, zobaczył strzygę, zapewne w akcji, bo bestia nie wyłazi z krypty tylko po to, żeby rozprostować nogi. Zobaczył ją więc i tej samej nocy zwiał. Bez pożegnania.

Geralt wykrzywił lekko wargi w czymś, co prawdopodobnie miało być uśmiechem.

— Rozumni ludzie — zaczął — zapewne mają jeszcze te pieniądze? Wiedźmini nie biorą z góry.

— Ano — rzekł Velerad — pewnie mają.

— Plotka nie mówi, ile tego jest? Velerad wyszczerzył zęby.

— Jedni mówią: osiemset… Geralt pokręcił głową.

— Inni — mruknął grododzierżca — mówią o tysiącu.

— Niedużo, jeśli wziąć pod uwagę, że plotka wszystko wyolbrzymia. W końcu król daje trzy tysiące.

— Nie zapominaj o narzeczonej — zadrwił Velerad. - O czym my rozmawiamy? Wiadomo, że nie dostaniesz tamtych trzech tysięcy.

— Skąd to niby wiadomo? Velerad huknął dłonią o blat stołu.

— Geralt, nie psuj mojego wyobrażenia o wiedźminach! To już trwa sześć lat z hakiem! Strzyga wykańcza do pól setki ludzi rocznie, teraz mniej, bo wszyscy trzymają się z. daleka od pałacu. Nie, bracie, ja wierzę w czary, niejedno widziałem i wierzę, do pewnego stopnia, rzecz jasna, w zdolności magów i wiedźminów. Ale z tym odczarowywaniem to bzdura, wymyślona przez garbatego i usmarkanego dziada, który zgłupiał od pustelniczego wiktu, bzdura, w którą nie wierzy nikt. Prócz Foltesta. Nie, Geralt! Adda urodziła strzygę, bo spała z własnym bratem, taka jest prawda i żaden czar tu nie pomoże. Strzyga żre ludzi, jak to strzyga, i trzeba ją zabić, normalnie i po prostu. Słuchaj, dwa lata temu kmiotkowie z jakiegoś zapadłego zadupia pod Mahakamem, którym smok wyżerał owce, poszli kupą, zatłukli go kłonicami i nawet nie uznali za celowe się tym szczególnie chwalić. A my tu, w Wyzimie, czekamy na cud i ryglujemy drzwi przy każdej pełni księżyca albo wiążemy przestępców do palika przed dworzyszczem licząc, że bestia nażre się i wróci do trumny.

— Niezły sposób — uśmiechnął się wiedźmin. - Przestępczość zmalała?

— Ani trochę.

— Do pałacu, tego nowego, którędy?

— Naprowadzę cię osobiście. Co będzie z propozycją rzuconą przez rozumnych ludzi?

— Grododzierżco — rzekł Geralt. - Po co się spieszyć? Przecież naprawdę może zdarzyć się wypadek przy pracy, niezależnie od moich intencji. Wtedy rozumni ludzie winni pomyśleć, jak ocalić mnie przed gniewem króla i przygotować te tysiąc pięćset orenów, o których mówi plotka.

— Miało być tysiąc.

— Nie, panie Velerad — powiedział wiedźmin stanowczo. - Ten, któremu dawaliście tysiąc, uciekł na sam widok strzygi, nawet się nie targował. To znaczy, ryzyko jest większe niż tysiąc. Czy nie jest większe niż półtora tysiąca, okaże się. Oczywiście, ja się przedtem pożegnam.

Velerad podrapał się w głowę.

— Geralt? Tysiąc dwieście?

— Nie, grododzierżco. To nie jest łatwa robota. Król daje trzy, a muszę wam powiedzieć, że odczarować jest czasem łatwiej niż zabić. W końcu któryś z moich poprzedników zabiłby strzygę, gdyby to było takie proste. Myślicie, że dali się zagryźć tylko dlatego, że bali się króla?

— Dobra, bracie — Velerad smętnie pokiwał głową. Umowa stoi. Tylko przed królem ani mru-mru o możliwości wypadku przy pracy. Szczerze ci radzę.

III

Foltest był szczupły, miał ładną — za ładną — twarz, Nie miał jeszcze czterdziestki, jak ocenił wiedźmin. Siedział na karle rzeźbionym z czarnego drewna, nogi wyciągnął w stronę paleniska, przy którym grzały się dwa, psy. Obok, na skrzyni siedział starszy, potężnie zbudowany mężczyzna z brodą. Za królem stał drugi, bogato odziany, z dumnym wyrazem twarzy. Wielmoża.

— Wiedźmin z Rivii — powiedział król po chwili jaka zapadła po wstępnej przemowie Velerada.

— Tak, panie — Geralt schylił głowę.

— Od czego ci tak łeb posiwiał? Od czarów? Widzę, że. niestary. Dobrze już, dobrze. To żart, nic nie mów. Doświadczenie, jak śmiem przypuszczać, masz niejakie?

— Tak, panie.

— Radbym posłuchać.

Geralt skłonił się jeszcze niżej.

— Wiecie wszak, panie, że nasz kodeks zabrania mówienia o tym, co robimy.

— Wygodny kodeks, mości wiedźminie, wielce wygodny. Ale tak, bez szczegółów, z borowikami miałeś do czynienia?

— Tak.

— Z wampirami, z leszymi?

— Też.

Foltest zawahał się.

— Ze strzygami?

Geralt uniósł głowę, spojrzał królowi w oczy.

— Też.

Foltest odwrócił wzrok.

— Velerad!

— Słucham, miłościwy panie.

— Wprowadziłeś go w szczegóły?

— Tak, miłościwy panie. Twierdzi, że królewnę można odczarować.

— To wiem od dawna. W jaki sposób, mości wiedźminie? Ach, prawda, zapomniałem. Kodeks. Dobrze. Tylko jedna mała uwaga. Było tu już u mnie kilku wiedźminów. Velerad, mówiłeś mu? Dobrze. Stąd wiem, że waszą specjalnością jest raczej zabijanie, a nie odczynianie uroków. "o nie wchodzi w rachubę. Jeżeli mojej córce spadnie włos z głowy, ty swoją położysz na pieńku. To tyle. Ostrit, i wy, panie Segelin, zostańcie, udzielcie mu tyle informacji, ile będzie chciał. Oni zawsze dużo pytają, wiedźmini. Nakarmcie go i niech mieszka w pałacu. Niech się de włóczy po karczmach.

— Król wstał, gwizdnął na psy i ruszył ku drzwiom, rozrzucając słomę pokrywającą podłogę komnaty. Przy drzwiach odwrócił się.

— Uda ci się, wiedźminie, nagroda jest twoja. Może jeszcze coś dorzucę, jeśli dobrze się spiszesz. Oczywiście, bajania pospólstwa co do ożenku z królewną nie zawiera słowa prawdy. Nie sądzisz chyba, że wydam córkę za byle przybłędę?

— Nie, panie. Nie sądzę.

— Dobrze. To dowodzi, że jesteś rozumny. Foltest wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Velerad i wielmoża, którzy dotychczas stali, natychmiast rozsiedli się przy stole. Grododzierżca dopił w połowie pełny puchar króla, zajrzał do dzbana, zaklął. Ostrit, który zajął fotel Foltesta, patrzył na wiedźmina spode łba, gładząc dłońmi rzeźbione poręcze. Segelin, brodacz, skinął na Geralta.

— Siadajcie, mości wiedźminie, siadajcie. Zaraz wieczerzę podadzą. O czym chcielibyście rozmawiać? Grododzierżca Velerad powiedział wam już chyba wszystko. pnam go i wiem, że powiedział prędzej za dużo niż za mało.

— Tylko kilka pytań.

— Zadajcie je.

— Mówił grododzierżca, że po pojawieniu się strzygi król wezwał wielu Wiedzących.

— Tak było. Ale nie mówcie: «strzyga», mówcie: "królewna". Łatwiej unikniecie takiej pomyłki przy królu… i związanych z tym przykrości.

— Czy wśród Wiedzących był ktoś znany? Sławny?

— Byli tacy i wówczas, i później. Nie pamiętam imion. A wy, panie Ostrit?

— Nie pamiętam — rzekł wielmoża. - Ale wiem, że nie| którzy cieszyli się sławą i uznaniem. Mówiło się o tym dużo.

— Czy byli zgodni co do tego, że zaklęcie można zdjąć

— Byli dalecy od zgody — uśmiechnął się Segelin. - M każdym przedmiocie. Ale takie stwierdzenie padło. Miał to być proste, wręcz nie wymagające zdolności magicznych, i jak zrozumiałem, wystarczyło, aby ktoś spędzi] noc, od zachodu słońca do trzecich kurów, w podziemiu, przy sarkofagu.

— Rzeczywiście, proste — parsknął Velerad.

— Chciałbym usłyszeć opis… królewny. Velerad zerwał się z krzesła.

— Królewna wygląda jak strzyga! — wrzasnął. - Jak najbardziej strzygowata strzyga, o jakiej słyszałem! Jej wysokość królewska córka, przeklęty nadbękart, ma cztery łokcie wzrostu, przypomina baryłę piwa, ma mordę o ucha do ucha, pełną zębów jak sztylety, czerwone ślepia rude kudły! Łapska, opazurzone jak u żbika, wiszą jej d samej ziemi! Dziwię się, że jeszcze nie zaczęliśmy rozsyłać jej miniatur po zaprzyjaźnionych dworach! Królewna niech ją zaraza udusi, ma już czternaście lat, czas pomyśleć o wydaniu jej za jakiegoś królewicza!