– Tu Olson – odpowiedziała sennym, prawie nieprzytomnym głosem po piątym dzwonku.
– Hej, hej, pobudka. Wstajemy, droga pani główna oficer śledcza – zagaił Dar.
– Kto mówi? – spytała Sydney półprzytomnym głosem, wymawiając całość jednym ciągiem.
– Jak szybko niektórzy nas zapominają – odciął się Darwin. – Jest czwarta dziewięć rano. Twierdziłaś, że mam cię powiadomić, jeśli otrzymam wezwanie do następnej sprawy. Jestem ubrany i gotów do wyjazdu. Poczekam na ciebie przed Hayttem całe pięć minut.
Zapanowała cisza. Minor słyszał, jak kobieta cicho oddycha.
– Dar… pamiętasz, że wspominałam o naprawdę interesującej sprawie związanej z ubezpieczeniami. Jeśli chodzi o przypadek zakłutego nożem osiemnastoletniego kierowcy na trasie I-5…
– No cóż, moja droga, na pewno doskonale wiesz, że póki nie przyjrzysz się sprawie, nigdy nie masz pewności, czy jest naprawdę interesująca. W każdym razie wybiera się także Larry, a on rzadko mnie prosi o spotkanie na miejscu wypadku.
– Dobrze, już dobrze – mruknęła. – Będę przed wejściem za pięć minut!
– Zostały ci już tylko cztery – odparował Dar i rozłączył się.
Drogi były prawie puste, więc Darwin dość szybko dojechał do Piątej Alei, a potem skierował się na północ, obok La Jolla.
– Słyszałaś o La Jolla Joya? – spytał, gdy światła sodowych lamp ulicznych przesuwały się przez przednią szybę auta i omywały ich twarze.
– Brzmi jak sceniczne imię striptizerki – odparła Syd, wciąż pocierając policzki i usiłując się rozbudzić.
– Tak – przyznał. – To jednak nazwa najmodniejszego obecnie terenu koncertowego w San Diego. Występują tam głównie zespoły rockowe. Leży na wzgórzach, na zachód stąd… właściwie bliżej Del Mar, tylko że Del Mar Joya nie brzmiałoby tak samo dobrze.
– Nawet w przybliżeniu – zgodziła się Sydney. Jej głos miał w sobie zmęczoną nutę charakterystyczną dla osób, które pracują codziennie po osiemnaście godzin.
– To prawda. W każdym razie tam się właśnie kierujemy. Do tej pory koncert już się prawdopodobnie skończył, ale został po nim przynajmniej jeden trup.
– Pchnięty nożem? – spytała Syd. – Sprawka Hell’s Angels, jak na festiwalu w Altamont? A może przygniótł go gnający tłum?
Dar wbrew sobie się skrzywił.
– Nie wezwaliby nas do żadnego z takich przypadków. Widzisz, miasto bardzo się stara dbać o bezpieczeństwo widzów koncertów rockowych na stadionach i w halach. Wysyłają sporo policji… Szczególnie gdy gra grupa heavymetalowa… No i…
– Kto występował dziś jako główna atrakcja? – przerwała.
– Metallica – odparł Darwin.
– Taaa, świetnie! – mruknęła z entuzjazmem typowym dla kogoś, komu zalecono przed endoskopią wlew doodbytniczy kontrastu.
– Tak czy owak – kontynuował Minor – właściciel terenu, liczącego ponad sześćdziesiąt pięć hektarów, starannie go ogrodził. Miejsce leży w wąwozie, wokół jest spory parking. Scena mieści się na płaskiej powierzchni, wokół wznoszą się łagodne wzgórza, do pewnej wysokości porośnięte drzewami. Wyżej są ściany skalne. Organizator zainstalował tu w swoim czasie oświetlenie, postawił scenę, aparaturę nagłaśniającą i trzy tysiące siedzeń. Jest tu też przyjemne trawiaste zbocze dla mnóstwa osób pragnących siedzieć na kocach albo na ziemi. Po pierwszym koncercie dodano niższe ogrodzenie, które miało powstrzymać ludzi przed zwiedzaniem lasu na tyłach. Niektórzy starsi widzowie narzekali, że za siedzeniami w ciemnościach młodzież uprawia seks.
– Co ci narzekający odkryli zapewne, kiedy udali się do lasu w okularach noktowizyjnych – dodała Syd.
– Zapewne. Organizator pomyślał jednak, że bezpieczniej będzie oddzielić widownię od lasu i skał. Z tego też względu wezwał Larry’ego i Trudy.
– Pracują dla organizatora?
– Nie.
– Dla firmy ubezpieczeniowej, odpowiedzialnej za bezpieczeństwo koncertu?
– Nie.
– Dla Metalliki?
– Nie.
– Poddaję się – sapnęła Sydney. – Powiedz mi po prostu, czyj tyłek jedziemy chronić?
– Firmy, która wyprodukowała ogrodzenie – odparł Dar.
Większość uczestników koncertu wychodziła, Dar jechał więc pod prąd, gdy skierował land cruisera w piaszczystą drogę ku strefie koncertowej. Członkowie zespołu Metallica od dawna zajmowali się tym, czym się zajmują muzycy rockowi, gdy nie stoją na scenie, kilkudziesięciu oszołomionych, odurzonych alkoholem lub narkotykami fanów nadal jednak kręciło się przed pełniącym funkcję estrady podestem. Minor dostrzegł światła awaryjne przy tylnej ścianie wąwozu i skierował się w tamtą stronę. Funkcjonariusz kalifornijskiej policji drogowej zatrzymał ich w bramie niższego ogrodzenia, które oddzielało trawiasty obszar miejsc siedzących od „erotycznego” lasu, obejrzał ich dokumenty w świetle mocnej latarki, po czym przepuścił dalej.
Pojazdy służb ratowniczych – liczne radiowozy CHP z włączonymi migaczami, dwa ambulanse, auto szeryfa, dwa samochody holownicze pomocy drogowej i w pełni wyposażony wóz strażacki – zebrały się przy wąskim końcu wąwozu, który miał kształt litery „V”. Na dziesięć i dwanaście metrów wyrastały tutaj daglezje zielone, przesłaniając gwiazdy i szczyty ścian skalnych. W stożkowych światłach rzucanych przez reflektory toyoty i w światłach awaryjnych Dar dostrzegł rozbite pozostałości leżącego dachem do dołu pikapa, na pierwszy rzut oka jakiegoś starszego modelu forda 250. Zaparkował land cruisera, wziął z tylnego siedzenia mocną latarkę i wraz z Sydney poszli w stronę świateł, jeszcze dwukrotnie się legitymując, zanim minęli grupki nadgorliwych policjantów i pasy otaczającej miejsce wypadku żółtej taśmy.
Podszedł do nich Lawrence.
– Cholera – zagaił Minor. – Jak to możliwe, że zjawiłeś się tutaj przede mną?
Stewart uśmiechnął się głupawo pod wąsem.
– Bez swojej acury nie jesteś już taki szybki, co?
– Syd, pamiętasz Larry’ego Stewarta z porannego zebrania? – spytał Darwin.
– Lawrence’a – poprawił go Lawrence. – Dobry wieczór, pani Olson.
– Witaj, Lawrence – odparła kobieta. – Co tutaj mamy?
Mężczyzna mrugał przez chwilę powiekami zarówno z zadowolenia, jak i zaskoczenia, w końcu odpowiedział:
– To, co widać. Jeden pieruńsko roztrzaskany ford F-250. Kierowca nie żyje. Wyrzuciło go przez przednią szybę. Przeleciał na oko dobrze ponad dziesięć metrów. Zmierzyłem odległość krokami, więc pewnie nie jest dokładna. – Zamachał latarką, wskazując na tłum ludzi stojących i kucających wokół leżącego pod drzewem trupa mężczyzny.
– Wjechał w ciemnościach w lico urwiska? – spytała Syd.
Lawrence potrząsnął głową. W tym momencie dołączył do ich funkcjonariusz CHP.
– Sierżancie Cameron – stwierdził zdumiony Dar. – Nieźle się dziś w nocy oddaliłeś od domu.
– Ho, ho, ho, czyż to nie nasz zabójca mercedesów – odciął się Minorowi Cameron. Dotknął palcami otoka czapki i lekko skłonił głowę w kierunku Syd. – Witam, pani Olson. Nie widziałem pani chyba od zebrania specjalnej ekipy dochodzeniowej w ubiegłym miesiącu? – Zaczepił kciuki w pasie, aż zaskrzypiała skóra. – No cóż, dorabiałem sobie tutaj jako ochroniarz i akurat gdy skończył się koncert, ktoś znalazł ten bałagan.
– A ktoś słyszał, jak doszło do wypadku? – spytał Dar.
Sierżant potrząsnął głową.
– Tyle że to nic nie znaczy. Podczas koncertu Metalliki, przy takich wzmacniaczach i kolumnach na ful, można by tu zrzucić bombę atomową wielkości tej w Hiroszimie i nikt by niczego nie usłyszał.
– Alkohol? – spytał Lawrence.
– Widziałem w rozbitym pikapie plus minus dziesięć pustych puszek po piwie. Na siedzeniu pasażera i pod fotelem – odparł Cameron. – Osiem czy dziewięć innych jest wokół ciała… może wyleciały wraz z kierowcą.
– Mógł wjechać w ścianę skalną? – spytała Sydney. Obaj – Lawrence i sierżant Cameron – równocześnie potrząsnęli głowami.
– Wiedzieliście stan pikapa? – spytał Stewart. – Roztrzaskał się. Spadł stamtąd.
– Przejechał nad urwiskiem?! – zdziwiła się Syd. – Z góry?
– Przekoziołkował tyłem, skoro skończył w takiej pozycji – wyjaśnił Dar. – Dlatego kierowcę wyrzuciło w kierunku zachodnim… to znaczy w stronę sceny. Pikap wylądował tylną częścią nadwozia… sami zobaczcie, jak mu się pogięła karoseria. Zanim zmiażdżyła się kabina, kierowcę wyrzuciło niczym korek z butelki szampana. Sydney Olson podeszła bliżej zgniecionego forda i obserwowała, jak ekipa ratownicza kończy mocować do podwozia linki dwóch pojazdów holowniczych.