– Proszę się nie zbliżać – zawołał do niej jeden z funkcjonariuszy CHP. – Będziemy go teraz podnosić.
– Zrobiłeś zdjęcia? – spytał Dar Lawrence’a.
Stewart kiwnął głową i poklepał swojego nikona.
– Teraz będzie interesująca część – powiedział bardzo cicho.
– Co będzie…? – zaczęła Syd, po czym dorzuciła: – Och mój Boże! – Pod wrakiem pikapa leżało ciało drugiego mężczyzny. Głowę, prawą rękę i prawe ramię ofiara miała tak zmiażdżone, że wydawały się prawie płaskie. Lewa ręka nosiła ślady licznych złamań, do których prawdopodobnie doszło przed zmiażdżeniem. Mężczyzna nosił podkoszulek, lecz od pasa w dół był nagi, a dokładnie mówiąc, miał spodnie opuszczone do kostek nad roboczymi butami. Tuzin reflektorów i latarek nakierowano na zwłoki, a Sydney Olson znów powtórzyła: – Och mój Boże.
Nogi mężczyzny i obnażony tors były podrapane w setkach miejsc. Z uda wystawał scyzoryk. Rana najwyraźniej mocno wcześniej krwawiła. Z pasa mężczyzny zwisał niezdarnie zawiązany sznur do bielizny, a wokół ciała i na nim leżało go jeszcze ze trzydzieści metrów. Z odbytnicy trupa wystawał zaś gruby konar ostrokrzewu.
– Tak – mruknął Dar. – Interesujące.
Wykonano fotografie i zrobiono pomiary. Policjanci i sanitariusze chodzili po terenie i dyskutowali, dyskutowali i chodzili. Lekarz sądowy i lokalny koroner stwierdzili zgon i niektórzy obserwatorzy głośno wyrazili ulgę. Ludzie spierali się głośno i zastanawiali nad szczegółami dziwnego wypadku.
– Nikt nie ma żadnego cholernego tropu – wyszeptał sierżant Cameron.
– To szaleństwo – oceniła Syd. – Zakrawa na zemstę kultu satanistów.
– Nie, nie sądzę – powiedział Minor i poszedł porozmawiać ze strażakami.
Pięć minut później przynieśli długą strażacką drabinę i rozciągnęli ją aż do szczytu urwiska, niewidocznego dla stojących na dole widzów z powodu gęstych gałęzi. Darwin, Lawrence i dwóch funkcjonariuszy CHP wspięło się po drabinie z silnymi latarkami. Po kolejnych pięciu minutach zeszli z drabiny – wszyscy, z wyjątkiem Dara, który pozostał prawie osiem metrów nad nimi i dał znak dowodzącemu strażakowi. Drabina obróciła się ku grubym konarom drzewa i Minor uchylił się przed nimi, a następnie poświecił latarką tam i z powrotem.
– Tutaj – zawołał w końcu.
Sydney zmrużyła oczy, patrząc w górę, mimo to nie mogła dojrzeć, czego Darwin dotyka i co fotografuje. Stewart spoglądał przez małą lornetkę, którą wyjął z kieszeni na piersi koszuli khaki.
– Co to jest? – spytała Syd.
– Slipki tego faceta. Wiszą na gałęzi – odparł Lawrence. Przepraszam – dodał, po czym wręczył kobiecie lornetkę. – Chcesz popatrzeć?
– Nie, dzięki.
Kwadrans później dyskusje się skończyły, ciała włożono do worków na zwłoki i zaniesiono na noszach do oddzielnych ambulansów. Wszyscy wydawali się usatysfakcjonowani. Stewart wrócił do land cruisera z Darem i Sydney. Jego isuzu stał zaparkowany tuż za autem Minora.
– W porządku – oświadczyła Sydney Olson z lekką irytacją w głosie. – Nie rozumiem tego. Nie słyszałam, o czym rozmawiałeś z funkcjonariuszami. Co się tu, do diabła, zdarzyło?
Obaj mężczyźni zatrzymali się i zaczęli mówić jednocześnie.
– Mów – powiedział w końcu Darwin. – A w każdym razie zacznij.
Stewart kiwnął głową. Rozłożył ręce, wielkimi dłońmi do góry.
– Okej – powiedział. – Przede wszystkim trzeba wspomnieć, że ci dwaj faceci wypili osiemnaście albo dwadzieścia puszek piwa, po czym postanowili… mówiąc subtelnie… zakłócić koncert. Nie wiedzieli niestety o istnieniu starej drogi pożarowej, zdecydowali zatem, że wjadą po zmroku drogą na tyłach. Tyle że drogę tę ogrodził ostatnio nasz klient, toteż obecnie stoi tam ponadtrzymetrowy płot.
Syd spojrzała z powrotem na skryte w ciemnościach urwisko skalne. Pracownicy służb drogowych podnosili właśnie roztrzaskanego pikapa na platformę.
– I przypadkowo przejechali przez ogrodzenie? – spytała osobliwie cienkim głosem.
– Nie. – Lawrence potrząsnął głową. – Wycofali pikapa do płotu i kierowca, chociaż chudszy, podsadził kumpla. Tyle że na górze było naprawdę ciemno i kiedy tamten znalazł się po drugiej stronie, odkrył tam wielometrowy spad. No i spadł na te gałęzie…
– I to go zabiło? – spytała Sydney.
Stewart znów zaprzeczył.
– Nie, spadając, uderzył w dużą gałąź na wysokości około dwunastu metrów. Wtedy zapewne złamał sobie rękę. Zawiesił się na tej gałęzi za bokserki i część paska.
– Ciągle nie zdawał sobie sprawy, jak wysoko się znajduje – dodał Dar. – Patrząc w dół, w ciemność, widział szczyty niższych drzew i prawdopodobnie krzewy, na które później spadł.
– Więc wyrwał się z bokserek – dorzucił Lawrence.
– I zleciał kolejne sześć metrów – stwierdziła Syd.
– Właśnie – przyznał Stewart.
– Ale nie zginął – ciągnęła kobieta, przemawiając już pewniejszym tonem, który sugerował, że Sydney wie, co mówi.
– Rzeczywiście – zgodził się Lawrence. – Tylko strasznie się podrapał, ponieważ spadł na gałęzie. W dodatku wtedy też własny nóż wbił mu się na kilka centymetrów w udo, a konar ostrokrzewu w dupę. Wybaczcie słownictwo.
– I co wtedy? – spytała Syd.
– Dar, ty pierwszy się domyśliłeś – zauważył Stewart. – Może więc opowiesz nam finał.
Minor wzruszył ramionami.
– Niewiele więcej można dodać. Być może kierowca usłyszał, jak przyjaciel krzyczy z bólu. Zrozumiał, że tamten gdzieś spadł. Wrzaski tamtego w większości utonęły wśród odgłosów z koncertu Metalliki, tym niemniej kierowca wiedział, że musi coś zrobić.
– A zatem… – podpowiedziała Syd.
– Wyjął jakiś stary sznur, który znalazł na tyłach pikapa, rzucił go kumplowi i kazał mu się mocno obwiązać wokół talii -»kontynuował Darwin. – To znaczy… tak przypuszczam. Poza tym sytuacja nie była wcale taka prosta, a akcja taka szybka. Pewnie nie obyło się bez pijackich wrzasków, jęków i przekleństw, w końcu wszakże wielki facet owinął się w talii dwukrotnie i zrobił amatorski węzeł, podczas gdy chudy przywiązał solidnie drugi koniec sznura do zderzaka forda.
– No i potem… – podsunęła Syd.
Dar przekrzywił głowę, jakby reszta była oczywista. Dla niego bowiem właśnie taka była.
– No cóż, nasz chudy kierowca był bardzo pijany i ostro wkurzony. Przypadkowo wrzucił wsteczny bieg, włączył silnik, ruszył do tyłu, trzy metry dalej był płot postawiony przez naszego klienta… ślady opon na górze mówią same za siebie. A ponieważ nie zdołał już się zatrzymać, spadł tyłem kilkanaście metrów niżej, prosto na kumpla, no i przy okazji wypadł przez przednią szybę.
– Prześlij mi rano e-mailem swoje sprawozdanie, a ja napiszę oficjalną wersję i przekażę ją naszemu klientowi – podsunął Lawrence.
– Skończę analizę do dziesiątej rano – zapewnił szefa Minor.
Sydney cmoknęła, po czym potrząsnęła głową.
– W ten sposób zarabiasz na życie?!
Rozdział szósty
Pierwszy raz telefon zadzwonił nieco po piątej rano.
– Cholera – mruknął Darwin. Tak naprawdę ranek zaczynał się dla niego nie prędzej niż o wpół do dziesiątej, dziesiątej, gdy siedział nad kawą i drugim bajglem i po lekturze porannej gazety. Telefon zadzwonił ponownie. – Słucham?
– Panie Minor, mówi Steve Capelli z „Newsweeka”. Chcielibyśmy pomówić z panem o…
Dar rzucił słuchawkę i odwrócił się na drugi bok. Miał ochotę jeszcze trochę pospać. Drugą rozmowę odbył zaledwie dwie minuty później.
– Doktorze Minor, nazywam się Evelyn Summers… może widział mnie pan na Kanale 7… Miałam nadzieję, że zechce pan…
Nie zamierzał się dowiadywać, na co miała nadzieję jakaś Evelyn, toteż znowu odłożył słuchawkę, a później wyłączył dzwonek w telefonie i podszedł do okna. Oprócz policyjnego samochodu patrolowego, który stał niepozornie zaparkowany po drugiej stronie ulicy przez całą noc, dostrzegł teraz trzy bardzo rzucające się w oczy furgonetki telewizyjne; czwarta, z anteną satelitarną na dachu, podjeżdżała właśnie teraz.
Wrócił do telefonu i angielszczyzną z wyraźnie obcym akcentem nagrał na automatycznej sekretarce wiadomość: „Hej, tu mówi Vito. W domu nie ma nikogo poza mną i dobermanami. Masz coś do powiedzenia… mów! W przeciwnym razie, odpieprz się”.
Wszedł do łazienki, wziął prysznic i ogolił się. Dziesięć minut później, ubrany i z kubkiem kawy w dłoni, znów wyjrzał przez okno. Przed wejściem, po drugiej stronie ulicy parkowało już pięć reprezentujących stacje telewizyjne pikapów oraz cztery furgonetki. No cóż, pomyślał, zdobycie w wydziale komunikacji i transportu jego nazwiska na podstawie numeru rejestracyjnego nieszczęsnej acury zajęło im czterdzieści osiem godzin. Prawdopodobnie przedstawiciel jednego z kanałów informacyjnych miał kontakty w wydziale. Darwin wątpił, czy reporterom udało się zdobyć kopię jego prawa jazdy wraz z fotografią, ale nie miał zamiaru sprawdzać tego na własnej skórze, postanowił więc nie wychodzić frontowymi drzwiami. Światełko na sekretarce mrugało co jakiś czas, kiedy Minor zaczął pakować swój worek marynarski, wkładając do niego złożone koszule i spodnie. Nucił główny motyw z Ojca chrzestnego.