Выбрать главу

Rozmawiali jeszcze długo. Darwin dopił herbatę i zaczął przysypiać. Bolały go przecięcia na skórze i miejsce po zastrzyku przeciwko tężcowi, przede wszystkim jednak czuł się zwyczajnie senny. O drugiej nad ranem zadzwonili Lawrence i Trudy, którzy do tej pory tkwili w Internecie, poszukując danych. Dar musiał się nieźle namęczyć, aby odwieść ich oboje od przyjazdu.

Zanim wyszli ostatni mundurowi i ludzie z CHP, nadszedł świt. Teraz na posterunku znajdowały się dwa pozbawione oznaczeń samochody Departamentu Policji San Diego oraz wóz patrolowy drogówki stanowej. Minor dostrzegł, że dyżur na dachu snajpera – czyli starego budynku magazynowego dwie przecznice dalej – pełni także funkcjonariusz w mundurze i z karabinem w ręce. Nie wierzył, że zabójca wróci jeszcze tego samego dnia. W końcu zostali tylko Tom i Syd. Oboje wyglądali na ogromnie zmęczonych.

– Dar – odezwała się Sydney, znów kładąc dłoń na jego kolanie.

Darwin rozbudził się. Nagle stał się bardzo świadomy nacisku ręki kobiety, obecności drugiego mężczyzny i własnego niekompletnego stroju. Przed przybyciem całego tego tłumu zdążył wszak narzucić na siebie jedynie płaszcz kąpielowy.

– Co? – spytał.

– Czy to coś zmienia?

– Gdy do ciebie strzelają, zawsze coś się zmienia – odparł. – Jeśli jeszcze kilka razy uniknę kulki, może stanę się religijny.

– Cholera, przestań się ze mną zabawiać. Czy teraz bierzesz pod uwagę współpracę z nami? Wiesz, że tylko w ten sposób możemy ci zapewnić bezpieczeństwo i powstrzymać tych aroganckich drani.

– Wszystkich? – zapytał. – Sądzisz, że potrafisz ich wszystkich wyłapać? Tom, ilu naganiaczy, ilu skaptowanych Azjatów, pracowników klinik i adwokatów było związanych z tą wietnamską organizacją, której działalność ukróciłeś kilka lat temu?

– Chyba czterdzieści osiem osób – odparł Tom Santana.

– A ilu udało ci się oskarżyć?

– Siedmiu.

– A ilu posadziłeś?

– Pięciu… adwokatów, jedynego prawdziwego lekarza w grupie i głównego naganiacza ubezpieczeniowego.

– Ile dostali? Dwa lata? Trzy?

– Tak – odparł Tom. – Ale prawnicy już nie praktykują… nigdzie, lekarz wyemigrował do Meksyku, a naganiacz wciąż przebywa na warunkowym. Żaden nie bierze już udziału w fingowaniu wypadków.

– Pewnie że nie – odciął się Minor. – Bo teraz zajmują się tym Przymierze i Organizacija. Gra nigdy się nie zmienia… jedynie twarze.

Santana wzruszył ramionami i ruszył do drzwi.

– Nie zapomnij zasunąć zasuwy – powiedziała Sydney i obróciła się, zamierzając pójść za Tomem do windy.

Darwin chwycił ją za nadgarstek.

– Syd… dzięki.

– Za co? – spytała, spoglądając mu głęboko w oczy. – Za co?

Odeszła, nie czekając na odpowiedź.

Dziwne ciemności panowały w mieszkaniu nawet po świcie, gdyż wszystkie okna przykrywało płótno. Dar postanowił sobie zapamiętać, aby przy najbliższej okazji zainstalować żaluzje. Wrócił do sypialni, zrzucił z ramion płaszcz kąpielowy, położył się na łóżku i wpełzł pod kołdrę. Myślał, że zaśnie w przeciągu kilku sekund, przez jakiś czas leżał jednak i obserwował przesuwające się po wysokim suficie, przefiltrowane przez materiał światło słoneczne. W końcu zasnął. Nic mu się nie śniło.

Rozdział czternasty

N JAK LOS NIÑ OS [(hiszp.) – dzieci.]

Środa okazała się dniem straconym. Dar przespał wprawdzie tylko kilka godzin, ale ponieważ spał w dzień, czuł się strasznie. Kiedy wstał, znalazł w książce telefonicznej rzemieślnika, który mógłby mu w trybie natychmiastowym zainstalować żaluzje, a potem chodził bez celu po mieszkaniu, czekając na przyjście wysłanych przez tamtego pracowników. Nie bał się wyjść na zewnątrz – w każdym razie sądził, że się nie boi – z drugiej strony jednak nie był również gotów do opuszczenia mieszkania, skoro nie miał ku temu żadnego ważnego powodu.

Lawrence zjawił się koło południa z gorącym lunchem dla nich obu i natychmiast sprawdził, czy Darwin nie ukrywa przed nim jakichś przerażających dziur po kulach. Powiedział, że pracuje „w mieście”, co oznaczało centrum San Diego. Czyli że najprawdopodobniej zeznawał w Centrum Sprawiedliwości. Twierdził, że będzie w mieście do późna i spytał, czy może się przespać na kanapie Dara. Ten podejrzewał, że Stewart, który był nie tylko jego przyjacielem, lecz także rzeczoznawcą ubezpieczeniowym, po prostu zamierza go w ten sposób strzec, nie bardzo jednak mógł odmówić.

Gdy Lawrence wyszedł, a instalatorzy skończyli montaż żaluzji, Darwin zabrał się za stare teczki z aktami, wysłał e-mailem swoje ruchy szachowe do wszystkich rywali, z wyjątkiem Dmitrija z Moskwy, po czym wszedł do sypialni, klęknął na jedno kolano i wyjął spod łóżka remingtona 870 oraz pudełko z nabojami. Załadował pięć dużych ołowianych naboi, po czym położył sobie broń na kolanach. Przeczytał tłoczone litery po lewej stronie komory, ponad i przed kabłąkiem spustowym: Remington 870 EXPRESS MAGNUM. Wiedział, że nazwa sugeruje, iż sztucer wykonano po roku 1955, czyli po modyfikacji, dzięki której model ten mógł strzelać zarówno nowoczesnymi trzycalowymi pociskami ołowianymi typu magnum, jak również starszymi dwunastkami, o ćwierć cala mniejszymi. Dar dotknął małego zatrzasku na lewej przedniej części kabłąka spustu, wprowadził pocisk i zabezpieczył. Kontakt z bronią, dotyk stali i zapach oleju do konserwacji przypomniał mu dzieciństwo: gdy polował na kaczki i bażanty z ojcem i wujami w południowym Illinois. Rześkie jesienne poranki, pola kukurydzy i dobrze wytresowane psy, które przynosiły ustrzelone ptaki.

Odłożył broń pod łóżko i zamknął oczy. Przez głowę przemknęły mu błyski obrazów. Nie widział w nich bynajmniej ostatnich zdarzeń, na przykład roztrzaskującego się lustra, lecz… buty przesuwające się przez trawę; buty najrozmaitszych typów: wypolerowane męskie półbuty, dziecięce trampki, kobiece sandałki. Pierwszą rzeczą, jaką zauważali funkcjonariusze na miejscu każdej katastrofy powietrznej – nawet przed smrodem paliwa lotniczego, porozdzieranego i spalonego metalu lub fragmentów ludzkich ciał – były setki butów z pozoru przypadkowo porozrzucanych dookoła. Ten widok zawsze przypominał Minorowi o uwolnionej podczas katastrofy straszliwej energii kinetycznej, z powodu której buty (nawet te mocno zasznurowane) niemal nigdy nie pozostawały na nogach ofiar. Darwinowi fakt ten kojarzył się w jakimś sensie z ostateczną zniewagą. Pamiętał też ze śledztwa buty Dickiego Kodiaka, czyli Richarda Trace’a. Młodemu człowiekowi spadł z prawej nogi mokasyn, ale leżał w niewłaściwym miejscu – Gennie Smiley zbyt daleko wycofała furgonetkę, gdy potrąciła mężczyznę po raz drugi. Nieszczęsny homoseksualista, biedny dureń. Dar potrafiłby sobie wyobrazić, jak Dallas Trace opowiada o swoim synu przyjaciołom z klubu dla bogaczy.

Po zapadnięciu nocy podszedł do jednej z biblioteczek i zdjął z półki wielokrotnie kartkowany egzemplarz książki zawierającej fragmenty dzieł stoików. Rozpoczął od Epikteta, ale zdecydował się najpierw przeczytać Księgę XII Rozmyślań Marka Aureliusza. W ostatniej dekadzie tak wiele razy czytał te ustępy, że niektóre zdania brzmiały dla niego jak doskonale znana mantra:

„Z trzech części się składasz: z ciała, tchu i rozumu. Z tych dwie pierwsze są twymi tak długo, jak długo się o nie starać musisz, a jedynie trzecia jest twoją bezwzględnie. A jeżeli oddalisz od siebie, to znaczy od swojego umysłu wszystko to, co inni czynią lub mówią, coś sam uczynił lub powiedział, i to, co cię niepokoi jako przyszłość, i to, co z tobą jest złączone, ale do wyboru niezawisłe jako własność ciała, które cię otacza, i tchu z nim spojonego, i to, co toczy nurt życia zewnątrz ciebie płynący, tak by twa zdolność umysłowa, wyjęta ze związku z tym, co jest z tobą złączone przeznaczeniem wspólnym, czysta i niezawisła żyła dla siebie samej, postępując sprawiedliwie i chcąc tego, co się dzieje, i mówiąc prawdę; jeżeli oddalisz – powtarzam – od tej woli twej to, co z nią jest złączone na podstawie wpływów zewnętrznych, i przyszłość, i przeszłość, a stworzysz z siebie to, czym jest Empedoklesowa kula Kula okrągła, dumna z otaczającej ją samotności, a starać się będziesz jedynie o życie, którym żyjesz, to jest o teraźniejszość – będziesz mógł przeżyć resztę życia aż do śmierci bez niepokoju, w zgodzie i z miłością dla twego demona”. [Marek Aureliusz, Rozmyślania.]