– Widziałeś kiedykolwiek Beau Gęste? - zawołał Dar do Chucka podczas przerwy w strzelaninie.
– Co takiego? – odkrzyknął przyjaciel z wyższego balkonu.
– Mniejsza o to – odparł Darwin.
Armia Wietnamu Północnego rozrzucała tymczasem granaty dymne, co było zręcznym posunięciem, gdyż w gęstym dymie niewiele było widać nawet przez mocno powiększające obraz lunety z noktowizorem, tyle że snajperzy wietnamscy również niewiele w tych oparach dostrzegali. Działali zatem także przeciwko sobie. Zwykle gdy wrogi żołnierz znalazł się w zasięgu stu metrów, mimo piekielnej zasłony złożonej z dymu i jasnego blasku otwartych płomieni, albo Chuck, albo Dar zauważał mignięcie zielonkawego munduru i zabijał przeciwnika pojedynczym strzałem. Jeśli znajdowali się akurat po tej samej stronie budynku, współpracowali z sobą skutecznie, wrzeszcząc: „Mój! Mam go!”, niczym domagajacy się piłki zapolowi gracze drużyny atakującej w Małej Lidze.
O drugiej w nocy Wally i John wspięli się po schodach, wyszli na balkon i oświadczyli, że załadowali wszystko na podnośniki. Wystarczy zapakować dżipy i odjechać. Kiedy Darwin wyjaśniał, że plany się zmieniły, Wietnamczycy nie przestawali ich ostrzeliwać. Tysiące kul trafiało w barierki balkonów, worki z piaskiem rozpryskiwały się, a dźwięki uderzających pocisków brzmiały jak spadające na płótno namiotu krople nieustającej ulewy. Rykoszety stanowiły stały element zagrożenia. Obaj marines mocno krwawili z drobnych ran i przecięć, nie sposób bowiem było się uchylić przed każdą odbitą kulą i odpryskami muru. Dar zapamiętał, że Wally zdjął okulary i wycierał je, równocześnie wpatrując się w niego zaczerwienionymi ze znużenia, lecz także szeroko otwartymi w szoku oczyma. Naukowiec ocenił jego rany, po czym spytał:
– Podczas naszej pracy była strzelanina?
Krótko potem Wietnamczycy zniszczyli radio PRC-45, na szczęście Darwin zdążył wcześniej poprosić o atak powietrzny na czwartą rano. Pierwotny plan wymagał udziału śmigłowca, który zabierze dwóch marines, dwa ciała, dwóch naukowców i ich półtonowy materiał radioaktywny. Podczas tej akcji Amerykanie zamierzali najpierw zrzucić sporą porcję napalmu i bomb kasetowych, potem wokół kompleksu reaktora miały opuścić się śmigłowce szturmowe Huey. Niestety dowództwo wątpiło, czy jeden huey da radę unieść tak duży ładunek, a wysłanie dwóch śmigłowców, którym polecono by wylądować obok siebie w całym tym dymie i ogniu, groziło katastrofą. W końcu zdecydowano się poszukać większej maszyny. Wybrano poszukiwawczo-ratunkowy helikopter sea stallion, tyle że ten musiałby w tym celu przerwać swoje aktualne zadanie, czyli transport ważnych wietnamskich polityków wraz z rodzinami i bagażami z Sajgonu na specjalny lotniskowiec.
Godzina czwarta nadeszła i minęła. Nie było ataku powietrznego, nie pojawiły się ani śmigłowce szturmowe, ani ratowniczy helikopter sea stallion… Darwin czuł, że wraz z nadejściem świtu stracą szansę na ewakuację, szczególnie że żołnierze armii Wietnamu Północnego wyposażeni byli w poważne działka przeciwlotnicze i wyrzutnie naramienne SAM. A żołnierze północnowietnamscy do tej pory znajdowali się już zapewne wszędzie wokół Dalat. Dwadzieścia minut przed szóstą Minor zamienił M-14 z lunetą Starlight na karabin snajperski M40 z dziennym celownikiem teleskopowym Redfield. Pamiętał, że ścierał krew z obiektywu, chociaż nie potrafił powiedzieć, skąd się tam wzięła i do kogo należała. Ledwie ukazała się, po raz drugi w Dalat, różanopalca Jutrzenka – Darowi ciągle przychodziła na myśl ta homerycka fraza – poczuł nadejście katalepsis. Odnosił wrażenie, że za chwilę podda się równocześnie strachowi, jak i własnej żądzy krwi. Zaczynał też powoli tracić nad sobą kontrolę, choć dotąd przez całe swoje krótkie życie potrafił nad sobą panować.
Bombowce nadleciały dokładnie o szóstej czterdzieści pięć. Sześć phantomów zrzuciło tyle bomb napalmowych, że Dar spalił sobie brwi i większość włosów. Śmigłowce szturmowe przybyły, jeszcze zanim ucichł ogłuszający odgłos silników odrzutowców, hueye poruszały się w pionie, ich działka obrotowe ostrzeliwały drzewa we wszystkich kierunkach. Żołnierze armii Wietnamu Północnego strzelali z wyrzutni naramiennych, pociski wylatywały z dżungli dziesiątkami, ciągnąc za sobą dymne smugi niczym wymyślne fajerwerki w Dzień Niepodległości. Śmigłowce szturmowe opadły bardzo nisko, sunąc mniej więcej metr nad trawą i spłaszczonymi ogrodzeniami, dosłownie przechodząc przez ściany płomieni i dopiero wtedy strzelcy otwierali ogień z działek obrotowych. Piloci woleli trzymać maszyny nisko, narażając się na ostrzał z broni ręcznej, niż utrzymywać wysokość, na której śmigłowcowi groziło strącenie.
I wtedy pojawił się sea stallion, rozpraszając dym w skomplikowane spirale, które wręcz zahipnotyzowały wyczerpanego i odrętwiałego Darwina. Prawie zapomniał o konieczności ruszenia ku maszynie, tak bardzo był zafascynowany zawiłymi spiralami i wirami, w które zmieniły dym ogromne łopaty wirników. Po latach wykorzystał matematykę chaosu i za jej pomocą studiował fraktalne odmiany tego zjawiska.
Poza tym, ze wszystkich zdarzeń, które rozpoczęły się kwadrans przed siódmą tego drugiego ranka, Darwin dziś przypominał sobie jedynie jak przez mgłę wyciągającego go z balkonu Chucka, później zaś sam targał ciało sierżanta Carlosa do czekającego helikoptera, podczas gdy jego towarzysz dźwigał ciężkie zwłoki Neda, a następnie wracał, aby pomóc naukowcom w transporcie izotopów i reszty materiałów.
Absolutny priorytet miał, pokryty warstwą zatrzymującego promienie gamma ołowiu, pojemnik zawierający osiemdziesiąt gramów bezcennego plutonu, który można było wykorzystać do celów wojskowych – tak jak kilka lat wcześniej wracający z Księżyca astronauci Apollo musieli zadbać przede wszystkim o próbki skał księżycowych. Chuck podniósł go i pobiegł do helikoptera, podczas gdy Darwin wyciągał z wejścia do reaktora ostatnią skrzynię z odpadami radioaktywnymi.
Minor wciąż zachowywał w pamięci idealnie wyraźny obraz Chucka trafionego tuzinem pocisków, kiedy dym rozproszył się na tyle, że biegnącego Amerykanina dostrzegli zbliżający się do wewnętrznego ogrodzenia wietnamscy snajperzy. Dar zastygł wtedy w miejscu. Wally i John znajdowali się już na pokładzie sea stalliona, on jednak pozostawał na zewnątrz, zaledwie niecałe sto metrów od dwudziestu pięciu wyborowych strzelców armii Wietnamu Północnego, którzy właśnie podziurawili kulkami Chucka. Choć czas wydawał mu się wówczas straszliwie zdeformowany, wiedział, że nie zdąży sięgnąć po karabin ani pobiec, żeby się ukryć. Patrzył na przesuwające się w jego kierunku lufy AK-47. Wydawało mu się, że widzi ich ruch w zwolnionym tempie. Nagle pojawił się nad nimi śmigłowiec szturmowy Huey, także poruszając się osobliwie powoli. Jego działko Gatling obracało się i strzelało milcząco, w każdym razie Darwin niczego nie słyszał; dziesiątki nabojów przelatywały i spadały, błyskając w promieniach wschodzącego słońca. A odbijające się od mosiądzu łusek światło stanowiło naprawdę piękny widok, oczywiście wyłącznie z estetycznego punktu widzenia. Nagle dużą grupę wietnamskich snajperów przesłoniły chmury pyłu. A kiedy pył opadł, wraz z nim runęła na ziemię większość nieprzyjacielskich żołnierzy, jakby powalił ich zamaszysty cios niewidocznego Boga.
Minor przerzucił sobie przez ramię ciało Chucka, porwał z ziemi zbiornik z bezcennym plutonem i pobiegł do helikoptera.
Aż do dziś nie pamiętał lotu powrotnego do czekającego na nich lotniskowca – z wyjątkiem ostatniego spojrzenia na migoczący wśród wirującego dymu reaktor w Dalat. Wszystkie ściany siedmiokondygnacyjnego budynku były mocno podziurawione od kul. W stosunku do grubości ścian otwory były płytkie, lecz bardzo liczne. Worki z piaskiem, które we czterech z takim wysiłkiem wtargali na balkony, kompletnie zniknęły – materiał się rozdarł, piasek rozsypał.
Darwin nie pamiętał też lądowania na lotniskowcu. Niejasno przypominał sobie panujący na pokładzie chaos i chwilę, w której wniesiono go do zatłoczonego szpitala. Wojskowy chirurg, mężczyzna w średnim wieku, spytał go:
– Jak poważnie został pan ranny?
– Nie jestem ranny – odparł Dar. – Drasnęło mnie tylko kilka odbitych pocisków i betonowych odprysków.
Rozcięli mu buty, poprzecinali brudną, pokrwawioną bluzę munduru i spodnie, po czym obmyli i obejrzeli jego poranione ciało.
– Przykro mi, synu – stwierdził chirurg. – Mylisz się, niestety. Masz w swoim ciele przynajmniej trzy kulki z kałasznikowa.
Mimo iż został znieczulony, Minor nie martwił się o siebie. Przecież zaniósł do helikoptera sierżanta Carlosa. Nie mógł więc być poważnie ranny. Pociski AK-47, zanim dotarły do niego, prawdopodobnie straciły większość swojej kinetycznej energii przy uderzeniu w ścianę reaktora albo przejściu przez na wpół pusty worek z piaskiem. Nawet nie pamiętał, że go postrzelono.