Выбрать главу

Coś mu się w tym momencie przypomniało. Przerwał szycie i przez kilka minut przeklinał, potem zadzwonił do Camp Pendleton i umówił się z kapitanem Butlerem na późne popołudnie we wtorek. Kiedy wrócił do miejsca pracy, cieszył się, że nikt nie będzie oceniać wykonanego przez niego kostiumu. Marines bywali czasami bardzo nieczuli i nietolerancyjni.

Skończył szyć pod wieczór. Przymierzył swoje dzieło, zapiął wszystkie guziki, na głowę włożył miękki kapelusz z szerokim rondem, z którego zwisał metr chroniącej przed moskitami siatki, po czym ruszył do wielkiego lustra, w którym zamierzał się przejrzeć. Lustra oczywiście nie było; pozostała po nim tylko rama i dwie dziury po kulach. Wszedł do łazienki i wspiął się na brzeg wanny. W lusterku na szafce zobaczył jedynie fragmenty stroju, ale nawet one wystarczyły, by zapragnął położyć się w wannie i zdrzemnąć do czasu, aż znikną wszystkie kłopoty, łącznie ze sprawą Dallasa Trace’a, jego Przymierzem i rosyjskimi zabójcami, których wynajął.

Minorowi przemknęło przez głowę, że wygląda jak potwór z niskobudżetowego horroru Rogera Cormana z 1961 roku – bezkształtny stwór nieco przypominający owczarka, którego sierść składała się z setek nieregularnych, ciemnobrązowych, jasnobrązowych i jasnozielonych kłębów kudłów czy też może raczej łachmanów. Darwin nie dostrzegał własnych oczu skrytych za swego rodzaju welonem, złożonym z siatki chroniącej przed moskitami i maskujących rzemyków. Ręce skrywały się w luźnych rękawach, pokrytych siatką oraz paskami juty i worka. Na pierwszy rzut oka Dar nie kojarzył się już z ludzką postacią, jego sylwetka była osobliwie nieregularna, a strój obszarpany.

– Puch! – krzyknął na swoje odbicie. Osobnik w lustrze nie zareagował.

***

Lawrence zgodził się podwieźć Dara o zmierzchu do miejsca, gdzie ten zamierzał jakoby obozować. Maskujący strój snajperski i wszystkie inne, przynajmniej w teorii potrzebne przedmioty tkwiły w dużym plecaku Darwina. Kiedy zadzwonił do Stewarta z tą prośbą, o godżinie dziewiętnastej w sobotni wieczór, przyjaciel powiedział:

– No cóż, jasne, podrzucę cię na miejsce obozowiska. Powiedz mi jednak, co się stało z twoim dziewięciotonowym land cruiserem? Wydaje mi się, że twój dżip zupełnie dobrze by sobie poradził.

– Chcę się trochę powłóczyć, a wolałbym go nie zostawiać byle gdzie na drodze – wyjaśnił Darwin zgodnie z prawdą. – Przez cały czas martwiłbym się o niego.

Lawrence doskonale zrozumiał taką odpowiedź. Trudy i Minor czasem sobie dowcipkowali, że Larry niezmiennie parkuje najbardziej w głębi każdego parkingu, a potem ma trudności z wyprowadzeniem bez zarysowań samochodu wciśniętego między krawężnik, krzewy i kaktusy. A porysowane lub wgniecione pojazdy szybko sprzedawał.

– Jasne, że cię podrzucę – powtórzył Lawrence. – I tak miałem dziś wieczorem w planie jedynie film na wideo.

– Jaki?

– Ernest jedzie na obóz - odparł Stewart. – Ale nic nie szkodzi, i tak już go widziałem.

„Dwieście trzydzieści sześć razy” – dodał w myślach Dar, głośno natomiast oświadczył:

– Będę ci dozgonnie wdzięczny, Larry.

– Lawrence – poprawił go Lawrence. – Chcesz zostawić swojego land cruisera u nas czy mam po ciebie podjechać do miasta?

– Przyjadę do ciebie – odparł Minor.

Niedługo później jechali trooperem Stewarta drogą z Escondido. Lawrence obrzucił spojrzeniem leżący na tylnym siedzeniu wypchany plecak Darwina.

– Dokąd się skierujesz? Do parku narodowego na pustyni Borrego? Do Rezerwatu Cleveland? A może aż do Parku Drzew Jozuego? Albo i dalej?

– Na Mulholland Drive – odparł Dar. Zaskoczony Lawrence o mało nie zjechał na pobocze.

– Mul… hol… land… Drive? W Los Angeles?

– Właśnie – przyznał Minor. Stewart popatrzył na niego z ukosa.

– I na kemping jedziesz?

– Taaak – odparł Dar. – Prawdopodobnie na dwa dni. Mam przy sobie komórkę, więc zadzwonię do ciebie i powiem ci, kiedy masz po mnie przyjechać.

– Jest dwudziesta trzydzieści, więc dojedziemy tam już po północy. A ty wybierasz się na kemping w okolice Mulholland Drive.

– Dokładnie tak – przyznał Darwin. – Właściwie to w okolice Beverly Glen Boulevard, więc nie musisz w ogóle wjeżdżać w Mulholland. Wystarczy, że przetniesz Beverly Hills, wjedziesz na Beverly Glen i zbocze… po stronie San Fernando Valley.

Lawrence spojrzał na niego spode łba, po czym wdusił hamulce, zakręcił i ruszył z powrotem.

– Nie podwieziesz mnie? – spytał Dar.

– Oczywiście, że cię podwiozę – odburknął jego przyjaciel. – Jeśli jednak mam wjeżdżać do pieprzonego Los Angeles w sobotnią noc, przecinać cholerne Beverly Hills i dotrzeć na Mulholland po północy, muszę wcześniej podskoczyć do domu po moją trzydziestkę ósemkę. – Zerknął podejrzliwie na Darwina. – A ty? Jesteś uzbrojony?

– Nie – odrzekł Minor. Taka była prawda.

– Masz nierówno pod sufitem – zawyrokował Stewart.

***

Po drodze Dar tylko raz poprosił Lawrence’a, aby się zatrzymał – na Ventura Boulevard. Wcześniej po trzech spędzonych w Internecie minutach wyśledził zastrzeżony numer telefonu Dallasa Trace’a. Teraz zadzwonił na ten numer z budki. Odebrała kobieta mówiąca z latynoskim akcentem, który skojarzył się Darwinowi nie z ciepłą Brazylią lecz raczej z jakimś nieokreślonym krajem w Ameryce Środkowej.

– Pan John Cochran chciałby rozmawiać z panem Trace’em – wyjaśnił Minor, usilnie udając głos sekretarza.

– Chwileczkę – odparła kobieta, a w minutę później słuchawkę podniósł słynny adwokat.

– Johnny! O co chodzi, amigol - rzucił Trace z udawanym teksańskim akcentem.

Dar zaczął mówić z fałszywym akcentem. Przyłożył do ust czerwoną chustkę i wyrzucił z siebie, z całych sił podrabiając głos gangsterów z Los Angeles:

– Hej, się pytasz, o co chodzi, pieprzony białasie, pazerny gnojku? Zdaje ci się, kurde, że możesz tak sobie wykańczać Esposito? Sądzisz, że tak łatwo się nas wszystkich pozbędziesz? Wiesz, o co mi chodzi, na pewno wiesz! O twoją pieprzoną ruską mafię, facet. Wiemy o Yaponchiku i Zukerze i gówno nas to wszystko obchodzi. Chcę ci po prostu powiedzieć, stary, że te komunistyczne dranie nas nie przestraszą. Jedziemy po ciebie, homme.

Darwin odłożył słuchawkę i wrócił do troopera. Lawrence znajdował się na tyle blisko, że dotarła do niego większa część monologu Minora.

– Dzwoniłeś do swojej dziewczyny? – spytał.

– Tak – odparł Darwin.

***

Darwin kazał Stewartowi wysadzić się niecałe dwieście metrów na wschód od skrzyżowania Beverly Glen Boulevard i Mulholland Drive. Poczekali, aż przejedzie kilka samochodów, rozejrzeli się, a gdy droga wyglądała na całkowicie pustą, Dar wysiadł z troopera, wziął plecak i pobiegł w dół wzgórza, szybko przebijając się przez porastające je wysokie trawy. Nie miał ochoty już w pierwszych pięciu minutach misji natknąć się na patrol policji Sherman Oaks.

Lawrence odjechał.

Dar sięgnął do ciężkiego plecaka i wymacał starannie zawinięte okulary noktowizyjne marki L.L. Bean oraz małe pudełko farbek w kolorach maskujących. Kostium ze skrawków był ciężki, ale jeszcze bardziej ciążyły mu starannie owinięte w gąbkę i zapakowane do plecaka „pomoce optyczne”.

Darwin miał na sobie czarne dżinsy, ciemne buty od Mephista i czarną bawełnianą bluzę od Eddiego Bauera. Włączył zasilane na baterie okulary noktowizyjne i odkrył, że właśnie o mało nie wpadł na drut kolczasty. Światła San Fernando Valley świeciły tak jasno, że okulary błyskały za każdym razem, ilekroć podnosił wzrok nad niezamieszkałe pasmo wzgórz.

„Prawnik i jego żona tak zaprojektowali dom, aby do maksimum wykorzystać widok miejskich świateł” – przeczytał Darwin wcześniej w „Architectural Digest”. „Ten sam widok najprawdopodobniej zainspirował ich ekssąsiada Stevena do stworzenia niezapomnianego modelu statku obcych”. Dar dopiero po dwudziestu minutach ustalił, że autor tekstu mówi o Spielbergu, który mieszkał w tej okolicy przed laty, gdy pracował nad filmem Bliskie spotkania trzeciego stopnia.

Teraz statek-matka – a dokładniej mówiąc trójkąt jasnych świateł widoczny między ciemnymi wzgórzami – przeszkadzał Darowi i raził go w oczy. Zdjął więc okulary, a później pomalował farbkami do ciała twarz i ręce. Zamierzał partie, w których tworzyły się cienie (czyli miejsca pod policzkami, podbródkiem i nosem oraz oczodoły), pokryć jaśniejszym kolorem, a ciemniejszym punkty wydatniejsze, takie jak nos, kości policzkowe, kości szczękowe i czoło. Dzięki temu nieregularnemu makijażowi cała postać z pewnej odległości niemal nie powinna przyciągać ludzkich spojrzeń. Szczególnie zależało mu na głowie, czyli… mózgu.