Выбрать главу

— Jeśli uratujemy kilkunastu, nasza wizyta będzie miała sens. A ten prom z łatwością pomieści tysiące.

— Tego nie wiemy, Scorpio — powiedziała Khouri. — Nic nie nadaje, a przynajmniej nie w takim kierunku, który możemy przechwycić. Żadnego wołania o pomoc, nic.

— Nie nadają, gdyż wiedzą, że cały kosmos wokół roi się od wilków, ale to nie znaczy, że nie powinniśmy ratować biednych sukinsynów. Właśnie dlatego mnie obudziliście? Żebym zdecydował, czy ich ratować, czy nie?

— Tak naprawdę — powiedział Vasko — chcieliśmy cię zawiadomić, że statek jest w zasięgu broni hipometrycznej. Sądzimy, że może bezpieczniej będzie go zniszczyć.

TRZYDZIEŚCI SIEDEM

Przestrzeń międzygwiezdna, Epsilon Eridani, 2698

Scorpio wybrał się na obchód statku. Chciał uciec myślami od wydarzeń na Yellowstone. Ciągle miał nadzieję, że to tylko jeden z tych koszmarów, które czasem pojawiały się podczas powolnego budzenia się z zimnego snu. Za chwilę koszmar zniknie i zaczną go wyciągać z kasety. Otrzyma złe wiadomości: wilki ciągle ich gonią, ale jeszcze nie dotarły do Yellowstone; jest jeszcze trochę czasu, by ostrzec planetę i zmienić bieg wydarzeń; wystarczy dodatkowy miesiąc i uratują miliony ludzi z tego układu; wilki nadal będą czyhać, ale każde przedłużenie życia jest lepsze od jego gwałtownego zakończenia.

To jednak nie było wychodzenie ze snu. Koszmar był rzeczywistością.

Musiał się z tym pogodzić.

Gdy spał, na statku wiele się zmieniło. Dwudziestotrzyletnia podróż z Araratu do Yellowstone skurczyła się do sześciu lat czasu statkowego. Część załogi spędziła ten czas w stanie czuwania — wobec niepewnej przyszłości nie chcieli się zamrozić. Skłaniali do działania pozostawione przez Remonto — ire’a nowe cuda techniki, nie tylko broń hipometryczną, lecz również inne urządzenia. Pewnego razu towarzysze zabrali Scorpia w kapsule inspekcyjnej poza kadłub. Zobaczył wtedy krajobraz bardziej mroczny i zimny od przestrzeni kosmicznej. Umieszczone w zewnętrznej powłoce kadłuba silniki krioarytmetyczne magicznie unicestwiały ciepło, stosując triki związane z obliczeniami kwantowymi. Jeden z techników próbował mu wyjaśnić, jak działają silniki krioarytmetyczne, ale w połowie wykładu Scorpio zgubił wątek. Kiedyś w Chasm City wynajął księgowego, który miał magicznie wymazać jego operacje finansowe z wykazów inspekcji podatkowej; księgowy usiłował mu wyjaśnić swoją chytrą sztuczkę z praniem pieniędzy, ale Scorpia rozbolała głowa i nie potrafił pojąć szczegółów. Tak samo teraz nie chwytał zasad obliczeń kwantowych, dzięki którym silniki mogły spowodować zniknięcie ciepła sprzed nosa wszechświatowej inspekcji ciepła.

Silniki działały, nie wymykały się spod kontroli — jak to się kiedyś zdarzyło na statku Skade — i Scorpia tylko to obchodziło.

Co więcej: statek leciał, a materia wylotowa z napędu Hybry — dowców nie dawała żadnej poświaty.

— Podrasowali silniki — wyjaśnił Vasko. — Przemodelowali wewnętrzny proces reakcji. Materia wylotowa, czyli to, co daje nam napęd, tylko przez chwilę wchodzi w reakcję z kosmosem. A potem ulega rozpadowi, staje się czymś, czego nie potrafimy wykryć. Może czymś, czego w rzeczywistości nie ma.

— Poduczyłeś się fizyki, kiedy ja spałem.

— Musiałem się podszkolić, ale nie udaję, że to rozumiem.

— Najważniejsze, że wilki nie mogą tego zbyt łatwo wytropić — powiedziała Khouri. — Może gdyby się nas porządnie uczepiły, coś by wywęszyły. Ale musiałyby bardzo blisko podejść.

— A neutrina pochodzące z rdzenia reaktora? — spytał Scorpio.

— Obserwacje już ich nie wykazują. Uważamy, że zmieniły zapach na taki, którego nikt nie zna.

— I masz nadzieję, że wilki również nie znają?

— Mogłyby się o tym przekonać tylko w jeden sposób: pod chodząc zbyt blisko.

Miała na myśli uciekający prom. Teraz trochę więcej o nim wiedzieli: był to pojazd wewnątrzukładowy, o nieopływowym kadłubie, niezdolny do podróży transatmosferycznych; tak musiały wyglądać statki — setki tysięcy statków — operujące w przestrzeni Yellowstone przed przybyciem wilków. Jak na prom był to obiekt duży, ale mieścił się w światłowcu. Nie wiadomo, ile trwało zaokrętowanie załogi i pasażerów, ale taki prom mógł z łatwością pomieścić pięć do sześciu tysięcy osób, a nawet więcej, gdyby niektórych zamrozić lub podać im środki uspokajające.

— Nie odwrócę się do nich plecami — upierał się Scorpio.

— To mogą być wilki — stwierdził Vasko.

— Nie wyglądają na wilki. To ludzie pełni obaw o swoje życie.

— Scorp, posłuchaj — próbowała go przekonać Khouri. — Ode braliśmy transmisję z jednego ze światłowców, zanim zniknął. Był to sygnał alarmowy wysłany we wszystkich kierunkach. Mówili, że zostali zaatakowani przez wilki — maszyny zbudowane z czarnych sześcianów, takie, jakie strąciły statek Skade. Ale statki, które wyruszyły później, mówiły co innego.

— To prawda — potwierdził Vasko. — Doniesienia były krótkie. I nic dziwnego, skoro statki zostały zaatakowane przez wilcze ma szyny. Jedno było jasne: wilki nie zawsze wyglądają jak wilki. Uczą się kamuflażu. Gdy rozszarpały jeden światłowiec, nauczyły się, jak przybrać postać naszego światłowca. Naśladują promy i inne środki transportu, fałszują sygnatury wypływu materii i sygnały identyfikacyjne. Niezbyt doskonale, bo z bliska widać różnicę, ale niektóre światłowce dały się oszukać i pospieszyły na pomoc.

— Świetnie — odparł Scorio. — W takim razie mamy usprawiedliwienie, żeby w ogóle nie zajmować się tymi biedakami, no nie?

— Jeśli to wilki, wówczas wszystko, co dotychczas zrobiliśmy, pójdzie na marne. — Vasko ściszył głos, jakby obawiał się przeszkadzać Aurze. — Na tym statku jest siedemnaście tysięcy ludzi. Są względnie bezpieczni. Nie chcemy ich narażać, mając niewielką szansę uratowania kilku tysięcy więcej.

— Więc powinniśmy pozwolić, by umarli. To masz na myśli?

— Gdybyś wiedział, że na tym statku jest tylko kilkadziesiąt osób, co byś zrobił? Mimo wszystko podjąłbyś ryzyko? — dopytywał się Vasko.

— Nie, oczywiście, że nie.

— Więc gdzie jest granica? Kiedy ryzyko staje się akceptowalne?

— Nigdy — odparł Scorpio. — Ale właśnie kreślę granicę. Tu i teraz. Ratujemy prom.

— Może powinieneś spytać Aurę o jej zdanie? Ponieważ stawką nie jest życie tylko tych siedemnastu tysięcy osób, lecz życie milionów, które może zależeć od tego, czy Aura przeżyje. Chodzi o przyszłość ludzkości.

Scorpio spojrzał na starannie uczesaną dziewczynkę w białej sukience. Absurdalność całej tej sytuacji przygniatała go. Bez względu na to, jaką miała historię, ile już ich kosztowała i co jeszcze działo się w jej głowie… wszystko sprowadzało się do jednego: to sześcioletnia dziewczynka, która siedzi tu ze swoją matką i odzywa się wtedy, gdy ktoś się do niej zwrócić. A teraz Scorpio ma zasięgnąć jej rady w sprawie, od której zależy życie tysięcy ludzi.

— Masz swoje zdanie na ten temat? — spytał ją. Spojrzała na matkę, szukając jej aprobaty.

— Tak, Scorpio — odparła głosem lekkim i czystym jak dźwięk fletu. — Mam swoje zdanie.

— Bardzo chciałbym je usłyszeć.

— Nie powinieneś ratować tych ludzi.

— Mógłbym wiedzieć, dlaczego?

— Ponieważ oni nie będą już ludźmi — powiedziała. — I my również nie będziemy ludźmi.

* * *

Scorpio usiadł w zbyt obszernym dla niego fotelu. Nawet nie dotykał nogami podnóżka. Czuł się jak dziecko w świecie mebli zrobionych dla dorosłych w tym pozbawionym okien pokoju, który za czasów starego triumwiratu był częścią sterowni zbrojowni „Nostalgii za Nieskończonością”.