— Scorp, my nie uciekamy. Będziemy tu, gdy się obudzisz. Skinął głową, nie ujawniając swoich myśli. Khouri wiedziała równie dobrze jak on, że nie ma pewności, czy Scorpio się obudzi.
— A wy? Zamierzacie się przespać?
Skierował to pytanie do Kouri, ale odpowiedziała Aura:
— Nie, Scorpio, ja zostaję poza kasetą. Mam teraz sześć lat. Chcę być starsza, gdy dotrzemy na Helę.
— Wszystko to sobie wykalkulowałaś?
— Nie wszystko. Ale coraz więcej sobie przypominam.
— Na temat cieni?
— To ludzie. Niezupełnie tacy sami jak my, ale bardziej nam bliscy, niż sądzisz. Żyją po drugiej stronie czegoś, ale tam jest bardzo źle. Coś złego stało się z ich domem i dlatego nie mogą już tam mieszkać.
— Czasami mówi o branach — wyjaśniła Khouri. — Mamrocze we śnie jakieś matematyczne formuły, coś o zagiętych branach i sygnałach grawitacyjnych biegnących przez wieloświat. Sądzimy, że cienie to istoty, zamieszkujące sąsiedni wszechświat.
— To kawał drogi.
— To są dawne teorie. Oni mogą być zaledwie milimetry od nas, w hiperprzestrzeni wieloświata.
— A co to ma wspólnego z nami?
— Aura mówi, że oni już nie mogą dłużej tam żyć. Chcą się wydostać przez otchłań w tej branie, ale potrzebują pomocy kogoś po tej stronie.
— Tak po prostu? A czy dla nas będą z tego jakieś korzyści?
— Aura wspomina o negocjacjach. Ma chyba na myśli to, że cienie mogłyby nam pomóc w rozwiązaniu naszego lokalnego problemu.
— Pod warunkiem, że pozwolimy im przebyć lukę.
— O to właśnie chodzi.
— Wiesz co? — zapytał, gdy technicy zaczęli wtykać w niego rurki — Muszę się z tym przespać.
— Co trzymasz w ręce? — spytała Khouri.
Rozwarł dłoń, pokazując odłamek konchy, który dał mu Re — montoire.
— To na szczęście — odparł.
TRZYDZIEŚCI OSIEM
Rashmika zmierzała właśnie do Wieży Zegarowej, gdy z cienia między kolumnami wynurzył się Grelier. Jak długo tu się czai, czekając, aż przejdę akurat tędy? — zastanawiała się.
— Naczelny medyku?
— Chciałbym zamienić słówko, jeśli miałaby pani trochę czasu.
— Idę do mansardy. Dziekan ma rozmowę z nową delegacją Ultrasów.
— Tylko chwilkę. Rozumiem, że jest mu pani bardzo potrzebna.
Rashmika wzruszyła ramionami. Nie pójdę dalej, jeśli nie pozwolę Grelierowi wyłuszczyć sprawy, pomyślała.
— O co chodzi? — spytała.
— Nic ważnego — odparł. — Analiza pani krwi wykazała drobną anomalię. Pomyślałem, że warto o tym wspomnieć.
— Więc niech pan wspomni.
— Nie tutaj, jeśli pani pozwoli. Plotkarze i tak dalej. Rozejrzała się: nikogo nie było widać. Teraz uświadomiła sobie, że w pobliżu naczelnego medyka prawie nigdy nikogo nie było. Świadkowie wtapiali się w mury, zwłaszcza gdy krążył ze swoim neseserem i arsenałem napełnionych strzykawek. Dziś miał tylko laskę, którą stukał w brodę.
— Zdaje się, że miało to potrwać tylko chwilkę — powiedziała.
— Tak, po drodze zajdziemy tylko do biura Urzędu Analizy Krwi, a potem może pani zająć się swoimi obowiązkami.
Poprowadził ją do najbliższej windy, zasunął kratę i uruchomił wagonik. Był dzień i przez witraże wpadało kolorowe światło; barwne plamy ślizgały się po twarzy Greliera.
— Lubi pani swoją pracę?
— Praca jak praca.
— Nie słyszę w pani głosie entuzjazmu. Szczerze mówiąc, jestem zdziwiony. Przecież mogła pani wylądować w… grupie czyścicieli, a to niebezpieczna praca.
Co miała mu odpowiedzieć? Że jest śmiertelnie przerażona głosami, które zaczyna słyszeć?
— Jesteśmy siedemdziesiąt pięć kilometrów od Otchłani Rozgrzeszenia. Za niecałe trzy dni katedra wjedzie na most. — Naśladowała ton głosu medyka. — Szczerze mówiąc, wolałabym być w innym miejscu.
— To panią niepokoi?
— Proszę mi nie wmawiać, że z radością czeka pan na cę chwilę.
— Dziekan wie, co robi.
— Tak pan myśli?
Po twarzy Greliera goniły się zielone i różowe zajączki.
— Tak — odparł.
— Pan w to nie wierzy. Jest pan równie przerażony jak ja, prawda? Jest pan człowiekiem racjonalnie myślącym. Ma pan w żyłach inną krew niż on. Wie pan, że katedrą nie można przejechać przez ten most.
— Zawsze kiedyś jest pierwszy raz. — Świadom, że dziewczyna słucha go uważnie, tak bardzo starał się kontrolować wyraz twarzy, że aż zaczął mu drgać mięsień na skroni.
— Dopadło go pragnienie śmierci — powiedziała Rashmika. — Wie, że częstotliwość zniknięć zbliża się do kulminacji. Chce z rozmachem uczcić tę okoliczność. Znalazł świetny sposób: rozwalić katedrę w proch, a samemu zostać męczennikiem. Teraz jest dziekanem, ale czy nie chciałby przypadkiem zostać świętym?
— O czymś pani zapomina. Planuje, co ma być po przejściu mostu. Chce dostać trwałą ochronę ze strony Ultrasów. To nie są plany człowieka, który za trzy dni zamierza popełnić samobójstwo. Jak to inaczej wyjaśnić?
Grelier wierzył w to, co mówił — chyba że Rashmika źle odczytywała jego sygnały. Co on naprawdę wie na temat planów Quaiche’a? — zastanawiała się.
— Widziałam coś dziwnego, gdy tu jechałam karawaną.
Grelier przygładził włosy. Jego zwykle nienaganna krótka fryzura była w lekkim nieładzie. Przejmuje się, pomyślała Rashmika. Jest przerażony jak wszyscy, ale nie daje tego po sobie poznać.
— Coś pani widziała?
— Pod koniec podróży, gdy przebyliśmy most i jechaliśmy na spotkanie katedr, minęliśmy wielką flotę maszyn. Zmierzały na północ. Był to sprzęt stosowany przy wydobywaniu największych wykopalisk czmychaczy.
Oczy Greliera zwęziły się.
— Nic w tym dziwnego. Jechały naprawić uszkodzenie Drogi Ustawicznej, zanim katedry tam dotrą.
— Jechały nie w tym kierunku. Ponadto kwestor nie chciał o tym mówić. Jakby dostał rozkaz, że ma udawać, że żadne ma szyny nie istnieją.
— To nie ma nic wspólnego z dziekanem.
— Ale z pewnością takie przedsięwzięcie nie może się odbywać bez jego wiedzy. Prawdopodobnie to zaaprobował. Jak pan sądzi? To nowe wykopaliska czmychaczy, które chce zachować w tajemnicy? Znaleźli coś, czego nie można powierzyć zwykłym górnikom z osiedli?
— Nie mam pojęcia. — Skurcz zadomowił się już na dłużej na skroni Greliera — I nic mnie to nie obchodzi. Moja działka to Urząd Analizy Krwi i zdrowie dziekana. To wszystko. Mam wystarczająco wiele na głowie nawet bez tej ekumenicznej konspiracji. — Winda zatrzęsła się, stając. Grelier wzruszył ramionami z wyraźną ulgą. — Jesteśmy na miejscu, panno Els. A teraz, jeśli pani pozwoli, ja będą zadawał pytania.
— Powiedział pan, że zajmie to tylko małą chwilkę. Uśmiechnął się.
— Takie drobne kłamstewko.
W biurze pokazał jej wyniki analizy krwi zestawione z inną próbką, której pochodzenia nie wyjawił.
— Interesowały mnie pani zdolności. — Oparł brodę na główce laski i patrzył na Rashmikę spod ciężkich powiek. Miał duże worki pod oczami. — Chciałem wiedzieć, czy to sprawa genetyczna. Jasne? Jestem przecież uczonym.
— Skoro pan tak twierdzi…
— Problem polega na tym, że natknąłem się na blokadę, zanim jeszcze zacząłem szukać jakichś szczególnych cech. — Poklepał czule swój neseser, który stał na ławce. — Krew to mój żywioł. Zawsze był i będzie. Genetyka, klonowanie… Wszystko to sprowadza się do starej, poczciwej krwi. Ona mi się śni. Strugi, rzeki krwotoków. Nie nazwałaby mnie pani delikacikiem.