CZTERDZIEŚCI
Kapitan Seyfarth kroczył przez halę Mocy Napędowej z założonymi do tyłu rękoma, a młócąca maszyneria jakby oddawała mu honory. Jako dowódca Gwardii Katedralnej nigdy nie oczekiwał ciepłego przyjęcia ze strony techników rezydentów wydziału napędu. Mieli dobrą pamięć i wiedzieli, że to zawsze ludzie Seyfartha tłumili bunty wśród załogi Lady Morwenny. A Seyfarth widział oczami duszy ciała poległych i rannych podczas ostatniej „akcji rozjemczej”, jak to określały władze katedry. Kapitan szukał Glaura, kierownika zmiany, którego nigdy nie wiązano bezpośrednio z tamtym buntem, ale ze sporadycznych z nim kontaktów kapitan wiedział, że Glaur nie pała miłością ani do Gwardii, ani do jej dowódcy.
— A, Glaur. — Kapitan zauważył go przy rozbebeszonym panelu dostępu.
— Kapitanie, miło mi pana widzieć.
Seyfarth podszedł do panelu, z którego druty i kable wystawały jak wyprute flaki, i pociągnął w dół za luk wejściowy, który zawisł w półotwartej pozycji nad dyndającymi wnętrznościami. Glaur zamierzał niemrawo zaprotestować, ale kapitan położył palec na ustach na znak, by się uciszył.
— To może poczekać — rzekł.
— Nie ma pan…
— Jakoś tu cicho. — Seyfarth rozejrzał się po hali. Nikogo nie było przy maszynach ani na kładkach. — Gdzie są wszyscy?
— Doskonale pan wie, gdzie — odparł Glaur. — Zwiali z Lady Mor. Musieli, bo zwykły skafander próżniowy kosztował już roczną pensję. Została mi garstka załogi, tyle, żeby utrzymać reaktor na chodzie i oliwić maszyny.
— Ci, którzy odeszli… — Seyfarth zadumał się. To samo działo się w całej katedrze, nawet Gwardia miała problemy z powstrzymaniem exodusu. — Zerwali kontrakt, prawda?
Glaur spojrzał na niego z niedowierzaniem.
— Myśli pan, że się tym przejmują? Zależy im tylko na tym, żeby wyrwać się stąd, nim dotrzemy do mostu.
Seyfarth czuł bijący od mężczyzny zapach strachu.
— Mówi pan, że nie wierzą, że przejedziemy?
— A pan wierzy?
— Skoro dziekan mówi, że przejedziemy, to nie nam wątpić.
— Ja wątpię — syknął Glaur. — Wiem, co się stało ostatnim razem, a teraz jesteśmy więksi i ciężsi. Katedra nie przejedzie przez ten most, kapitanie, bez względu na to, ile krwi wpompuje w nas naczelny medyk.
— A więc mam szczęście, że nie będzie mnie wtedy na Lady Morwennie — powiedział Seyfarth.
— Wyjeżdża pan? — Glaur spojrzał na niego przenikliwie. Czy on sobie zdaje sprawę, że właściwie namawiam do buntu? — pomyślał Seyfarth.
— Tak, ale w sprawach związanych z kościołem. Będę nieobecny do czasu, aż katedra przejedzie przez most… albo nie. A pan?
Glaur pokręcił głową, gładząc brudną chustkę zawiązaną na szyi,
— Zostaję, kapitanie.
— Lojalność w stosunku do dziekana?
— Raczej lojalność wobec moich maszyn. Seyfarth dotknął jego ramienia.
— To robi wrażenie. Nie ma pan przypadkiem ochoty zboczyć z drogi lub uszkodzić silniki?
Glaur błysnął zębami.
— Wykonuję tu swoją pracę.
— Zginie pan.
— W takim razie może wyjdę w ostatniej chwili. Ale katedra zachowa kurs na Drodze.
— Dobry z pana człowiek. Mimo to lepiej tego dopilnować. Glaur spojrzał mu w oczy.
— Przepraszam, kapitanie?
— Glaur, niech mnie pan zaprowadzi do panelu wyłączania. — Nie.
Seyfarth chwycił za chustkę obwiązaną wokół szyi Glaura i podniósł go w górę, ponad pół metra nad podłogę. Glaur krztusił się i bezradnie bił pięściami o tors kapitana.
— Zaprowadź mnie do panelu wyłączania — powtórzył spokojnym głosem.
Prywatny prom naczelnego medyka opuszczał się na sztyletach dysz termojądrowych. Grelier wybrał małe lądowisko na obrzeżach Vigrid. Jego czerwony podobny do łódki statek osiadł z wyraźnym przechyłem — powierzchnia lądowiska zapadła się. Od dekady nie lądowała tu żadna maszyna cięższa od automatycznego dronu zaopatrzeniowego.
Grelier zebrał swoje rzeczy i wysiadł ze statku. Stukając laską o spękany beton, szedł do najbliższego publicznego wejścia. Szarpnął luk, ale śluza się nie otworzyła. Zastosował uniwersalny klucz Wieży Zegarowej, który powinien otwierać wszystkie drzwi na Heli, ale to też nie pomogło. Pomyślał ponuro, że mechanizm drzwi jest po prostu popsuty.
Szedł jeszcze z dziesięć minut, próbując wejść, aż wreszcie napotkał działający zamek. Teraz Grelier znalazł się prawie w centrum małej zakopanej wioski, którą otaczał nieporządny parking pojazdów, rupieciarnia porzuconego sprzętu, nadpalonych kolektorów słonecznych z potłuczonymi panelami. Im bardziej zbliżał się do serca osady, tym większe było niebezpieczeństwo, że go zauważą, kiedy będzie załatwiał swoje sprawy.
Nieważne — musi to załatwić, a już wyczerpał inne sposoby. Ciągle ubrany w skafander, przeszedł przez cykl śluzy, a potem zszedł pionową drabiną do słabo oświetlonej sieci tuneli z rozchodzącymi się promieniście w pięciu kierunkach korytarzami. Na szczęście korytarze były oznaczone kolorami wskazującymi rejony mieszkalne i przemysłowe. „Rejony” to nie jest odpowiednie określenie, pomyślał Grelier. W tej małej wspólnocie, która może miała związki z innymi osiedlami jałowych wyżyn, mieszkało mniej ludzi niż na jednym piętrze Lady Morwenny.
Idąc, nucił. Wprawdzie ostatnie wydarzenia niepokoiły go, ale lubił wyjazdy w sprawach Wieży Zegarowej. Tym razem była to częściowo misja osobista i Grelier nie poinformował dziekana o jej celu.
W porządku. Dziekan ma przed nim tajemnice, więc on też będzie miał swoje tajemnice.
Quaiche coś planuje. Grelier podejrzewał to od miesięcy, a doniesienie dziewczyny, że widziała flotę maszyn budowlanych, przypieczętowało te podejrzenia. Choć starał się to zlekceważyć, sprawa nie dawała mu spokoju. Współgrała z jego własnymi obserwacjami. Na przykład zaniedbana konserwacja Drogi. Zostali uwięzieni przez zator lodowy tylko dlatego, że brakowało zwykłych środków do oczyszczenia trasy. I Quaiche był zmuszony do zastosowania ładunków nuklearnych — Ognia Boga.
Wtedy Grelier uznał to za szczęśliwy zbieg okoliczności, ale po głębszym zastanowieniu doszedł do wniosku, że to mało prawdopodobne. Quaiche chciał z jak największą pompą ogłosić zamiar przejazdu przez most. Czy jest lepszy sposób zrobienia tego niż odrobina Ognia Boga, widoczna przez nowe witraże?
Użycie Ognia Boga było uzasadnione, ponieważ należało bezzwłocznie oczyścić Drogę. A jeśli zaniedbania powstały dlatego, że dziekan kazał rzucić sprzęt i ludzi w inne miejsce?
Może powstanie zatoru zostało wręcz zaaranżowane? Quaiche twierdził, że to sabotaż innego kościoła, ale on sam z łatwością mógł to zorganizować. Wystarczyło podłożyć zapalniki i ładunki, gdy Lady Mor jechała tamtędy poprzednio.
Rok temu.
Czy rzeczywiście Quaiche cały czas coś takiego planował? Niewykluczone. Budowniczowie katedr potrafią myśleć w dłuższej perspektywie.
Grelier ciągle nie rozumiał, do czego to wszystko zmierza, ale coraz bardziej podejrzewał, że Quaiche coś przed nim ukrywa.
Czy to ma coś wspólnego z Ultrasami? Z przejazdem przez most?
A ta dziewczyna? Jaką rolę odgrywa? Grelier mógłby przysiąc, że to on ją wybrał, a nie ona jego. Teraz jednak nie był tego taki pewien. Rzeczywiście, spowodowała, że zwrócił na nią uwagę. Jak w sztuczce karcianej, gdy ktoś ci sugeruje, którą kartę masz wybrać.