— Statku, czy są jakieś specjalne wymagania co do tego przeglądu?
— Żadnych mi nie podano.
— To świetnie, to krzepi. A status statku macierzystego?
— Otrzymuję stałe dane telemetryczne od „Gnostycznego Wniebowstąpienia”. Oczekuje się, że spotkasz się ze statkiem po zwykłym sześcio-, siedmiotygodniowym rekonesansie. Rezerwa paliwa wystarczy na manewr doganiania.
— Potwierdzam. — W ogóle nie miałoby to sensu, gdyby Jas — mina porzuciła go bez zapasu paliwa, ale przyjemnie pomyśleć, że i teraz postąpiła rozsądnie.
— Horris? — odezwała się Morwenna. — Mów do mnie, proszę. Gdzie jesteś?
— Jestem na dziobie — odparł. — Robię przegląd. W tej chwili wszystko wydaje się w porządku, ale chcę się upewnić.
— Czy wiesz, gdzie teraz jesteśmy?
— Właśnie mam to sprawdzić. — Dotknął kontrolki, uruchamiając głosowe sterowanie głównymi układami statku. — Rotacja plus jeden-osiemdziesiąt i obrót trzydzieści sekund.
Displej konsoli wskazał przyjęcie rozkazu. Za owalnym oknem widokowym warstewka słabo widocznych gwiazd zaczęła się przesuwać z jednej krawędzi ku drugiej.
— Mów do mnie — poprosiła znów Morwenna.
— Obracam statek. Po hamowaniu byliśmy skierowani rufą do przodu. Za chwilę powinniśmy mieć widok na układ.
— Czy Jasmina coś na ten temat mówiła?
— Nie przypominam sobie. A ty?
— Nic. — Po raz pierwszy od czasu przebudzenia miała prawie taki jak dawniej głos. Quaiche przypuszczał, że był to mechanizm obronny. Jeśli Morwenna będzie się zachowywała normalnie, odstraszy panikę. W skafandrze ornamentowanym panika była zabójcza. — Że to jeszcze jeden układ, który nie wydaje się szczególnie interesujący — dodała. — Gwiazda i kilka planet. Żadnych danych o obecności człowieka. Dosłownie dziura.
— Nie ma danych, ale to nie wyklucza, że ktoś tu kiedyś zawinął, tak jak my teraz. I zostawił coś po sobie.
— Miejmy nadzieję, że tak jest, do cholery — odparła sarka stycznie.
— Staram się zachować optymizm.
— Wybacz. Wiem, że chciałeś dobrze, ale nie oczekujmy nie możliwego.
— Może powinniśmy oczekiwać — powiedział sam do siebie, mając nadzieję, że statek tego nie usłyszy i nie przekaże Mor — wennie.
W tym momencie statek prawie zakończył obrót o 180 stopni. Dobrze widoczna gwiazda pojawiła się w oknie i ustawiła w centrum owalu. Z tej odległości wyglądała bardziej jak słońce niż gwiazda. Gdyby na pokładzie dowódcy nie było selektywnych przesłon, trudno byłoby patrzeć na tak jasny obiekt.
— Coś mam. — Jego palce prześlizgnęły się po konsoli. — Typ spektralny chłodne G. Gwiazda ciągu głównego, około trzech piątych jasności Słońca. Parę plam, ale nie ma niepokojącej aktywności korony. Oddalona o około dwadzieścia jednostek astronomicznych.
— To jednak dość daleko — stwierdziła Morwenna.
— Nie, jeśli chcesz mieć pewność, że będziesz miała widok na wszystkie główne planety.
— A światy?
— Sekundę. — Zwinnymi palcami przebiegł po konsoli i widok z przodu się zmienił. Na monitor wyskoczyły kolorowe linie orbit ściśniętych w elipsy, każda zaopatrzona w ramkę z liczbami, dającymi główne charakterystyki świata krążącego po danej orbicie. Quaiche przyjrzał się uważnie tym parametrom: masa, okres obiegu, długość dnia, kąt nachylenia, średnica, ciążenie na powierzchni, średnia gęstość, moc magnetosfery, obecność księżyców lub pierścieni. Z podanych przy liczbach przedziałów ufności wywnioskował, że dane zostały obliczone przez „Dominę”, która użyła swoich czujników i zastosowała algorytmy interpretacyjne. Gdyby liczby zostały wyciągnięte z jakiejś wcześniejszej bazy danych, odznaczałyby się znacznie większą dokładnością.
Oszacowania się poprawią, gdy „Domina” podleci bliżej do układu, ale na razie Quaiche zanotował sobie, że ten rejon kosmosu jest w zasadzie niezbadany. Ktoś mógł wcześniej tędy przelatywać, ale nie zatrzymał się na tyle długo, by złożyć oficjalne sprawozdanie. Zatem istniała szansa, że układ zawiera coś, co można by uznać za wartościowe, choćby z powodu nowości.
— Zaczniemy, kiedy uznasz za stosowne — powiedział statek, pragnąc rozpocząć swoją pracę.
— Dobrze, dobrze — odparł Quaiche. — Ponieważ nie ma żadnych anormalnych danych, polecimy w kierunku słońca, zbliżymy się po kolei do planet, a potem obierzemy za cel te po przeciw nej stronie, gdy będziemy wracać do przestrzeni międzygwiezdnej. Przy tych warunkach znajdź pięć najbardziej oszczędnych, z punktu widzenia zużycia paliwa, wzorców podróży i przekaż mi je. Jeśli istnieje znacznie efektywniejsza strategia, według której jakiś ze światów musimy pominąć i potem do niego wrócić, to też mi ją przedstaw.
— Chwilę, Quaiche. — Milczenie trwało krótko, Quaiche nie zdążył nawet mrugnąć. — Jest. Przy wymienionych przez ciebie warunkach nie ma najlepszego rozwiązania, nie ma też jakiegoś wyraźnie korzystnego wzorca, gdyby uwzględnić poszukiwania nie-po-kolei.
— Dobrze. Teraz wyświetl pięć wariantów w kolejności rosnącej ze względu na czas potrzebny do hamowania.
Warianty przemieściły się. Quaiche drapał się w brodę, próbując dokonać wyboru. Mógłby poprosić statek, by sam podjął decyzję, stosując własne tajemne kryteria, ale zawsze wolał osobiście dokonać ostatecznego wyboru. Nie polegało to na losowym wskazaniu któregoś wariantu, ponieważ zawsze istniał taki, który z jakiegoś powodu wydawał się bardziej odpowiedni od innych. Quaiche gotów był przyznać, że oznaczało to decyzję na nosa — bez stosowania świadomego procesu eliminacji — i uważał to za równie uprawomocnione postępowanie. Cały sens wysłania Quaiche’a do badania układu planetarnego polegał na tym, by wykorzystać te ulotne umiejętności, których nie dało się łatwo wbudować w zestaw instrukcji algorytmicznych wykonywanych przez maszyny. Po to tu był, by wpływać na wybór wariantu, który go najbardziej zadowalał.
Tym razem nie był to wybór oczywisty. Czasami miał szczęście i przybywał do układu w okresie, gdy trzy lub cztery interesujące go światy znajdowały się w jednym szeregu na swoich orbitach, co umożliwiało wytyczenie bardzo skutecznej drogi w linii prostej. W tym wypadku planety były rozproszone i wszystkie wytyczone drogi przypominały spacer pijaka.
Były jednak i pocieszające elementy. Gdyby zmieniał kierunek w regularny sposób, nie musiałby wydatkować znacznie więcej paliwa na całkowite hamowanie i badanie z bliska planet, które wpadły mu w oko. Zamiast zrzucać pakiety instrumentów podczas szybkiego przelotu w pobliżu planety, mógłby polecieć „Córką Śmieciarza” i naprawdę dobrze się rozejrzeć.
Przez chwilę, gdy zastanawiał się nad lotem „Córką”, zapomniał o Morwennie. Ale tylko na moment. Miał świadomość, że gdyby opuścił „Dominę”, musiałby również opuścić swoją przyjaciółkę.
Zastanawiał się, jak by to przyjęła.
— Podjąłeś decyzję, Quaiche? — spytał statek.
— Tak. Sądzę, że wybierzemy wariant drugi.
— Czy to twoja ostateczna odpowiedź?
— Sprawdźmy: minimalny czas hamowania; tydzień na większość dużych planet, dwa na układ gazowego giganta z licznymi księżycami… parę dni na maluchy… i nadal pozostanie nam paliwo na wypadek, gdybyśmy znaleźli coś znaczącego.
— Zgadzam się.
— Statku, poinformujesz mnie, gdybyś zauważył coś niezwykłego? Chodzi mi o to… czy nie dostałeś żadnych specjalnych instrukcji w tej sprawie?
— Absolutnie żadnych, Quaiche.
— Dobrze. — Zastanawiał się, czy statek odkrył niedowierzanie w jego głosie. — Powiedz mi, gdyby coś się pojawiło. Chcę być poinformowany.