Выбрать главу

— Macie tu bardzo ciekawy wystrój wnętrza — zauważył lider. Z lekkim niesmakiem przesunął palcem po żebrowanych ozdobach na ścianie. — Widzieliśmy, że wasz statek wygląda dziwnie z zewnątrz, ale nie przypuszczaliśmy, że ten sam styl dekoracji jest też w środku.

— Z czasem można się w tym rozsmakować — odparł Scorpio.

— Z naszego punktu widzenia to raczej nie ma specjalnego znaczenia. Jeśli statek potrafi wypełnić swoje zadanie, tak jak to zapowiadaliście, to czy mamy prawo wypowiadać się o wystroju wnętrz?

— Sądzę, że interesuje was głównie nasza broń i czujniki dale kiego zasięgu.

— Parametry techniczne zrobiły na nas wrażenie — stwierdził brat Seyfarth. — Oczywiście wszystko sami sprawdziliśmy. Bezpieczeństwo Heli zależy od tego, czy zdołacie zapewnić ochronę na obiecanym poziomie.

— Nie powinno wam to spędzać snu z oczu.

— Mam nadzieję, że nie czuje się pan obrażony?

— Czy wyglądam na kogoś, kto się łatwo obraża? — spytał świnia.

— Absolutnie nie. — Seyfarth zacisnął pięść.

Scorpio zaważył, że obserwatorzy nie czują się swobodnie w jego towarzystwie. Na Heli raczej nie spotykali świń.

— Proszę pana? — zwrócił się do niego inny delegat. — Jeśli to nie sprawiłoby kłopotu, chcielibyśmy zobaczyć silniki.

Scorpio sprawdził czas. Wszystko szło zgodnie z planem. Za niecałe sześć godzin będzie mógł wysłać na Haldorę dwa zestawy instrumentów. Były to zmodyfikowane automatyczne drony, dodatkowo obudowane, by przetrwały przelot w atmosferze gazowego giganta. Nikt nie potrafił dokładnie przewidzieć, z czym się zetkną po dotarciu na powierzchnię Haldory, ale należało przedsięwziąć wszystkie środki ostrożności, a nawet być gotowym na to, że planeta może strzelić jak bańka mydlana.

— Chcecie obejrzeć silniki? To żaden problem. Naprawdę, żaden problem.

* * *

Słońce Haldory świeciło nisko nad horyzontem; katedra rzucała długi gotycki cień. Vasko i Khouri widzieli się z Quaichem ponad dwa dni temu. Od tego czasu Lady Morwenna niemal dotarła do zachodniej krawędzi rozpadliny. Miała przed sobą most — konstrukcję jak z marzenia sennego, lśniący wyrób z lukru i pajęczyny. Teraz katedra wydawała się cięższa, most w porównaniu z nią bardziej kruchy, a przeprawa na drugą stronę — zupełnie absurdalnym pomysłem.

— Ile zostało? — spytała Khouri.

— Dwanaście, trzynaście kilometrów — odparł Vasko. — Posuwa się z prędkością kilometra na godzinę, czyli zostało pół dnia. Potem lepiej tam nie być.

— Nie mamy wiele czasu.

— Nie potrzebujemy. Zdążymy w dwanaście godzin dostać się do środka i potem wyjść. Musimy tylko znaleźć Aurę i to, czego potrzebujemy od Quaiche’a. Czy to trudne?

— Zrzucenie ładowników Scorpia na Haldorę zajmie trochę czasu — zauważyła Khouri. — Jeśli nie dotrzymamy swojej części umowy, zanim on skończy, to znajdziemy się w strasznych ta rapatach. Zacznie się zamęt. A poświęciliśmy dziewięć lat, żeby tego uniknąć.

— Wszystko będzie w porządku. Zaufaj mi.

— Scorpiowi nie podoba się ta cała delegacja.

— To dygnitarze kościelni. Jaki problem?

— W tych sprawach skłonna jestem polegać na intuicji Scorpia. Ma większe doświadczenie niż ty.

— Robię postępy — stwierdził Vasko.

Ich prom pikował w stronę katedry. Przeistaczała się z małej i delikatnej budowli jak zdobiony model architektoniczny w coś wielkiego i groźnego. To więcej niż budynek, pomyślał Vasko, to fragment krajobrazu z nadbudowanymi wieżycami, który wybrał się w powolną drogę dookoła swego świata.

Wylądowali. Adwentyści w skafandrach wyszli po nich, by ich zaprowadzić do żelaznego wnętrza Lady Morwenny.

CZTERDZIEŚCI JEDEN

Hela, 2727

Quaiche zobaczył wreszcie most i przeszedł go dreszcz emocji. To, co planował tak skrycie i wytrwale, było o krok od realizacji.

— Spójrz, Rashmiko. — Przywołał ją do okna mansardy, by również podziwiała widok. — Starożytny, a jednak bezczasowy. Odkąd ogłosiłem plan przeprawy przez rozpadlinę, odliczam każdą sekundę. Jeszcze nie jesteśmy na drugiej stronie, ale przy najmniej widzę cel.

— Naprawdę chce pan to zrobić?

— Tyle dokonałem i myśli pani, że się wycofam? Mało prawdopodobne. Stawką jest prestiż kościoła. To dla mnie rzecz najwyższej wagi.

— Szkoda, że nie mogę czytać z pana twarzy — powiedziała. — Szkoda, że nie widzę pana oczu, i szkoda, że Grelier zatruł panu wszystkie zakończenia nerwów. Gdyby nie to, mogłabym powiedzieć, czy mówi pan prawdę.

— Nie wierzy mi pani?

— Nie wiem, w co wierzyć.

— Nie proszę, żeby pani we wszystko wierzyła. — Obrócił fotel. — Nigdy pani nie prosiłem o uznanie zasad mojej wiary. Prosiłem tylko o uczciwą ocenę. Co tak nagle panią niepokoi?

— Muszę znać prawdę. Zanim pan przejedzie katedrą przez most, chcę uzyskać odpowiedź na pewne pytania.

W oczodołach Quaiche’a zadrgały gałki oczne.

— Zawsze byłem z panią szczery.

— Więc jak to było ze zniknięciem, które się nie wydarzyło? Czy to pana sprawka, dziekanie? Czy pan to spowodował?

— Czy to ja spowodowałem? — powtórzył jak echo.

— Przeżył pan załamanie wiary, prawda? Kryzys, podczas którego myślał pan, że jednak jest jakieś racjonalne wyjaśnienie zniknięć. Może nawet rozwinęła się u pana odporność na najsilniejszy wirus indoktrynacyjny, jaki Grelier mógłby panu zaaplikować w tamtym tygodniu.

— Rashmiko, niech pani zachowa ostrożność. Jest pani dla mnie użyteczna, ale nie niezastąpiona.

Odzyskała panowanie nad sobą.

— Mam na myśli to, czy postanowił pan poddać próbie własną wiarę. Czy kazał pan w chwili zniknięcia wysłać na Haldorę sondę z instrumentami?

Całkowicie nieruchome oczy dziekana obserwowały ją uważnie.

— A jak pani uważa?

— Uważam, że wysłał pan coś na Haldorę, maszynę czy sondę. Może kupił to pan od jakiegoś Ultrasa. Miał pan nadzieję, że coś tam dostrzeże. Co takiego… nie wiem. Może coś, co zauważył pan wiele lat wcześniej, ale nie chciał pan tego nawet sam przed sobą przyznać.

— To absurd.

— Ale udało się panu — podjęła. — Sonda sprawiła, że zniknięcie się przedłużyło. Dziekanie, włożył pan kij w szprychy i wywołał reakcję. Podczas zniknięcia planety sonda coś wykryła. Nawiązała kontakt z tym, co planeta ukrywała. A to nie miało nic wspólnego z cudami. — Quaiche próbował jej przerwać, ale mu nie pozwoliła. — Nie wiem, czy sonda wróciła, ale wiem, że nadal jest pan w kontakcie z tym czymś. Otworzył pan okno. — Rashmika wskazała na zespawany metalowy skafander, którego widok tak ją zaniepokoił, gdy po raz pierwszy weszła na mansardę. — Są tutaj uwięzione. Zrobił pan więzienie ze skafandra, w którym umarła Morwenna.

— A po co miałbym to robić?

— Ponieważ nie wie pan, czy to demony, czy anioły.

— A pani oczywiście wie?

— Sądzę, że są i tym, i tym.

Orbita Heli, 2727

Scorpio odsunął ciężką metalową żaluzję, odsłaniając mały owalny iluminator. Porysowana szyba była gruba i ciemna jak karmel. Odszedł od okienka.

— Musicie zaglądać po kolei — powiedział.

Przebywali w rejonie „Nieskończoności”, gdzie panowało zerowe ciążenie. Tylko w takich warunkach dało się zobaczyć silniki, gdy statek był na orbicie, ponieważ obracające się sekcje statku, które zapewniały sztuczną grawitację, znajdowały się zbyt głęboko w kadłubie, by obserwacja silników była możliwa. Gdyby silniki pracowały ze zwykłą siłą ciągu jednego g — dając iluzję grawitacji za pomocą innych metod — statek nie mógłby pozostawać na orbicie wokół Heli.