Выбрать главу

— Cofać się! — powtórzyła.

— Można strzelić? — spytał jeden z podwładnych. Pokręciła głową.

— Nie teraz. Dopiero, jak będziemy przyparci do muru. Młócąca plama kosy posuwała się ku nim, emitując wysokie drgające dźwięki.

* * *

Scorpio ponownie spróbował się uwolnić, przesuwając ciężar ciała. Przestał wzywać pomocy i już od dawna nie zwracał uwagi na własne skowyty i jęki. Adwentyści nie wrócili, ale stłumione odgłosy walki docierały do niego krętymi korytarzami, kanałami i szybami dźwigów. Słyszał krzyki, a od czasu do czasu niskie pomruki samego statku reagującego na dotkliwe rany. Użyta przez delegatów ostra broń czy miotacze ognia nie mogły wyrządzić kapitanowi poważnej krzywdy — przecież „Nostalgia za Nieskończonością” przetrwała bezpośredni atak własnej broni kazamatowej — jednak nawet mała drzazga mogła stać się źródłem rozdrażnienia nieproporcjonalnego do rozmiarów ukłucia.

Znów się szarpnął, czując dziki ból w obu ramionach. Wreszcie coś się obluzowało.

Jeszcze raz spróbował i stracił przytomność. Odzyskał świadomość po kilku sekundach, a może minutach. Nadal był przyszpilony do ściany, w ustach miał nieprzyjemny metaliczny smak. Żył i — jeśli pominąć ból — nie czuł się o wiele gorzej niż wtedy, gdy Seyfarth go przygwoździł. Chyba gwardzista rzeczywiście nie uszkodził mi żadnych organów wewnętrznych, pomyślał. Mimo to nie było pewności, czy nie zacznie silnie krwawić, gdy sztylety zostaną usunięte. Dlaczego ludzie z Sił Bezpieczeństwa jeszcze nie przyszli mu na ratunek?

Dwudziestu żołnierzy. Niewątpliwie potrafią narobić kłopotów, ale nie mogą liczyć na przejęcie całego statku. Wiedzieli, że nie uda im się przemycić na pokład ciężkiej broni. Ale Seyfarth sprawiał wrażenie człowieka, który wie, co robi, i raczej nie zgłasza się na beznadziejne misje samobójcze.

Scorpio jęknął. Tym razem nie z bólu. Uświadomił sobie, że popełnił straszny błąd. Nie można go było winić za to, że pozwolił im wejść na statek. W tej sprawie go przegłosowano. Nie zorientował się też, do czego delegatom służą zbroje, ale tylko dlatego, że nigdy przedtem nie słyszał o takim triku. Przecież przeprowadził skanowanie zbroi, które nie wykazało niczego podejrzanego. Zbroje musiałyby być zdjęte i poddane w laboratorium badaniom, które ujawniłyby mikroskopijne pęknięcia. Nie, tu też nie było błędu. Nie powinien był natomiast włączać silników. Dlaczego adwentystom tak na tym zależało? Obserwowali przecież wcześniej wejście statku do układu.

Czyli chodziło im o coś zupełnie innego: użyli silników, by przesłać sygnał na Helę. W ten sposób przekazali informację, że dotarli na miejsce, przeszli przez system ochrony i są gotowi do operacji przejęcia.

Sygnał, że trzeba wysłać posiłki.

Gdy taka myśl krystalizowała się w głowie Scorpia, usłyszał jęk statku. Jęk inny niż poprzednio. Donośny, fałszywy dźwięk olbrzymiego spękanego dzwonu.

Świnia przymknął oczy. Wiedział, co to oznacza — odezwały się systemy obronne kadłuba; „Nostalgię” atakowano i z zewnątrz, i od środka. Świetnie, pomyślał, właśnie te wydarzenia dowodzą, że byłoby lepiej, gdybym nie wstał z kasety zimnego snu albo — jeszcze lepiej — gdybym nie przeżył rozmrażania.

Po chwili cały statek zadrżał. Scorpio poczuł to przez ostrza, którymi był przyszpilony do ściany. Krzyknął i znów stracił przytomność.

Ocucił go ostry i dziwnie rytmiczny ból, jakby podczas snu ciało wpadło w konwulsje. Ale Scorpio nie wykonywał żadnych ruchów — to ściana grzmiała jak wielkie oddychające płuca.

Nagle odpadł od ściany i znalazł się na podłodze, twarzą w cuchnących ściekach. Dwa ostrza spadły obok niego. Spróbował podnieść się na kolana i ze zdziwieniem stwierdził, że ramiona są w stanie to wytrzymać i ból gwałtownie nie wzrasta. Nie miał niczego złamanego, ramiona były całe.

Z trudem stanął na nogach. Dotknął po kolei obu ran. Silnie krwawiły, ale krew nie trysnęła przy nacisku na tętnice. Nie było też żadnych oznak krwawienia wewnętrznego.

Ciągle nie rozumiał, co się z nim stało. Klęknął i podniósł jedno z ostrzy. Miało kształt bumerangu, z zachowaną krzywizną oryginalnej zbroi. Odrzucił je, drugie ostrze kopnął na bok, a potem, pokonując ból, sięgnął za pas i wyciągnął nóż Clavaina. Włączył go w tryb piezoelektryczny i poczuł w dłoni jego buczenie.

W mroku korytarza coś się poruszyło.

— Scorpio.

Zmrużył oczy. Spodziewał się adwentysty, choć miał nadzieję, że to ktoś z Sił Bezpieczeństwa.

— Nie śpieszyłeś się — powiedział po chwili.

— Mamy kłopoty, Scorp. Duże kłopoty.

Postać wyszła z cienia. Scorpio drgnął — nie tego oczekiwał.

— Kapitan — szepnął.

— Doszedłem do wniosku, że potrzebujesz pomocy, żeby się uwolnić. Przepraszam, że to tak długo trwało.

— Lepiej późno niż wcale.

Zjawa nie była zwykłą metamorfozą statkowej materii, przemodelowaniem ściany czy czasową konstrukcją skleconą z części zapasowych serwitorów. Postać, rzeczywista i wyraźnie oddzielona od samego statku, była wielkim skafandrem, ociężałym jak golem, poruszanym serwomechanizmami. Była pusta — za odchyloną przyłbicą ziała tylko ciemność hełmu. Głos docierał z kratki poniżej podbródka hełmu, której normalnie używano do łączności audio w środowisku, gdzie było powietrze.

— Dobrze się czujesz, Scorp? Świnia znów wytarł krew.

— Jeszcze nie padłem. Wszystko na to wskazuje, że ty też nie.

— Wpuszczenie ich na pokład to był błąd.

— Wiem. — Scorpio spuścił wzrok. — Bardzo mi przykro.

— To nie twoja wina. Moja — stwierdził kapitan.

Scorpio podniósł oczy na zjawę. Coś mu kazało skupić wzrok na ciemności wewnątrz hełmu. Czuł, że inne zachowanie byłoby nieuprzejme.

— Więc co teraz? Ściągają posiłki?

— Taki mają plan. Statki zaczynają atakować. Większość odpar łem, ale kilka przedarło się przez obronę kadłuba. Teraz zaczynają w nim wiercić. Bardzo mnie ranią.

— Dobrze się czujesz? — zadał takie samo pytanie, jakie kapitan zadał mu wcześniej.

— Och, dobrze, tylko że zaczyna mnie to wkurzać. Chyba dość tej zabawy jak na jeden dzień, co o tym sądzisz?

Energicznie skinął głową, choć go to zabolało.

— Nadepnęli na odcisk nieodpowiedniej świni.

Wielki skafander skłonił się, a potem się odwrócił, wywołując buciorami błotniste fale.

— Wybrali nie tylko nieodpowiednią świnię. Gorzej: wybrali nieodpowiedni statek. Co, idziemy ich trochę poturbować?

— Tak. — Scorpio uśmiechnął się szelmowsko. — Zlejmy ich.

* * *

Oddział Orki Cruz został zepchnięty przez dwóch adwentystów do głównego węzła korytarzy i szybów — czegoś w rodzaju zastawki serca w ciele kapitana. Stąd można było względnie łatwo dotrzeć do każdego zakątka „Nostalgii za Nieskończonością”. Cruz musiała zagrodzić adwentystom tę drogę. Było ich najwyżej dwudziestu, więc i tak nie zdobędą trwałej kontroli nad statkiem, ale miała obowiązek ograniczyć ich potencjał. Jeśli zada przy tym trochę bólu Johnowi Branniganowi… cóż, nie ma wyjścia.

— W porządku — powiedziała. — Rozbroić ich. Krótkim, ogra niczonym ogniem. Musi coś z nich zostać, żebym miała kogo przesłuchać.

Ostatnie słowa zagłuszył ryk automatycznej broni palnej jej żołnierzy. Smugacze kreśliły w korytarzu przecinające się linie. Adwentysta — ten ze sztuczną ręką — upadł, prawą nogę miał posiekaną kulami. Diabelska wirująca kosa wgryzła się łukiem w podłogę i ucichła, a koniuszek palca zaczął wracać, centymetr po centymetrze w stronę pozostałej części dłoni.