Выбрать главу

— Problem w tym, że nie chodziło mi o ochronę. — Błysnął mosiądz oprawki otwieracza powiek. — Chodziło mi o silnik.

CZTERDZIEŚCI TRZY

Rashmika miała przeczucie, że zaraz coś przedostanie się do jej głowy. Z doświadczenia wiedziała, że zanim cienie zaczynają do niej mówić, doznaje słabego mrowienia intruzji neuralnej, jakby w rozległym starym domu otworzyły się drzwi.

Przygotowała się, świadoma bliskości skafandra ornamentowanego i tego, z jaką łatwością cienie potrafią wślizgnąć się do jej czaszki, a potem z niej wyjść.

Tym razem jednak głos był inny.

[Rashmiko. Słuchaj mnie. Nie reaguj. Nie zwracaj na mnie uwagi.]

Rashmika sformułowała bezgłośną odpowiedź, jakby urodziła się z tym darem, jakby zawsze go miała.

Kim jesteś?

[Jestem tu jedyną kobietą poza tobą.]

Rashmika bezwiednie spojrzała na Khouri, której twarz niczego nie wyrażała. Kobieta patrzyła na nią jak na ścianę.

Ty?

[Tak, ja, Rashmiko.]

Po co tu jesteś?

[Żeby ci pomóc. Co pamiętasz? Wszystko czy tylko niektóre rzeczy? Czy w ogóle cokolwiek pamiętasz?]

— Napęd, dziekanie? — spytał Vasko — Chcesz, żeby nasz statek gdzieś cię zawiózł?

— Niezupełnie, nie o to chodzi — odparł Quaiche. Rashmika usiłowała nie patrzeć na kobietę, koncentrowała się na mężczyźnie.

Niewiele pamiętam. Tylko tyle, że tu nie jest moje miejsce. Cienie już mnie odnalazły. Wiesz coś o cieniach, Khouri?

[Trochę. Mniej niż ty.]

Możesz odpowiedzieć na któreś z moich pytań? Kto mnie tu wysłał’: Jakie było moje zadanie?

[My cię wysłaliśmy] Kątem oka Rashmika dostrzegła, że kobieta lekko skinęła głową, potwierdzając, że to rzeczywiście jej głos. [Ale to była twoja decyzja. Dziewięć lat temu powiedziałaś nam, że mamy cię wysadzić na Heli i oddać pod opiekę innej rodziny.]

Dlaczego?

[Żebyś mogła jak najwięcej dowiedzieć się o Heli i czmychaczach. Żebyś dotarła do dziekana.]

Po co?

[Ponieważ tylko przez dziekana można dotrzeć do Haldory. Uważaliśmy, że Haldora odgrywa kluczową rolę, jest jedyną drogą do cieni. Nie wiedzieliśmy, że on już z tego korzystał. Powiedziałaś nam o tym, Rashmiko. Znalazłaś skrót.]

Skafander?

[Po to przyszliśmy. I oczywiście po ciebie.]

Nie znam dokładnie waszych planów, ale mamy kłopoty.

[Jesteś bezpieczna, Rashmiko. On nie wie, że masz coś wspólnego z nami.]

A jeśli się zorientuje?

[Obronimy cię. Ja cię obronię bez względu na to, co się stanie. Obiecuję ci.]

Rashmika spojrzała na twarz kobiety, ryzykując, że Quaiche to zauważy.

Dlaczego ci na mnie zależy?

[Ponieważ jestem twoją matką.]

Spójrz mi w oczy. I powtórz to.

Khouri spojrzała na nią. Choć Rashmika uważnie wypatrywała śladów kłamstwa, niczego nie dostrzegła. Uznała, że Khouri mówi prawdę.

Przeżyła szok, ale nie tak bolesny, jak mogłaby oczekiwać. Już wcześniej miała wątpliwości co do własnego życiorysu. Cienie — oraz naczelny medyk Grelier — przekonali ją, że nie urodziła się na Heli, a ludzie z wyżyn Vigrid nie mogli być jej prawdziwymi rodzicami.

Była agentką Ultrasów — tych właśnie Ultrasów — i wysłano ją na Helę z misją wywiadowczo-szpiegowską. Jej rzeczywiste wspomnienia zostały stłumione, a w ich miejsce pojawiły się ogólne obrazki z wczesnego okresu życia na Heli. Były jak teatralne tło: na pierwszy rzut oka dość przekonujące, dopóki nie poddano ich dokładnemu oglądowi. Gdy cienie powiedziały o jej zafałszowanym życiorysie, Rashmika zobaczyła wczesne lata swego życia we właściwym świetle.

Khouri powiedziała, że jest jej matką. Rashmika nie miała powodu jej nie wierzyć — twarz kobiety nie zdradzała żadnych śladów kłamstwa — i już wiedziała, że na wyżynach Vigrid miała tylko rodzinę zastępczą. Było jej smutno, miała poczucie straty, ale nie czuła się zdradzona.

Myślę, że jesteś moją matką.

[Pamiętasz mnie?]

Nie wiem. Trochę. Pamiętam kogoś podobnego.

[Co robiłam?]

Stałaś w pałacu z lodu. Płakałaś.

Orbita Heli, 2727

Pasma szaroniebieskiego dymu skręcały się w korytarzu w rytm zmian ciśnienia powietrza. Ciecz tryskała z ran na ścianach i suficie i ciekła w dół błotnistymi zasłonami. Gdzieś z bliskiej odległości dochodziły krzyki i terkot automatycznych karabinów pociskowych, a od czasu do czasu szczekanie broni energetycznej. Kapitan Seyfarth kroczył korytarzem usłanym ciałami, wgniatając je w sięgające do kostek błoto, które — jak mu się wydawało — zalało wszystkie poziomy statku. Dłonią w rękawicy trzymał chropowatą rękojeść noża powstałego ze skafandra. Ostrze było zakrwawione — Seyfarth zabił ze trzech Ultrasów, a dwóch ciężko ranił — ale szukał lepszej broni. Odwracał kopniakami ciała i sprawdzał, czy w ich dłoniach lub za pasem nie tkwi cięższa broń. Potrzebował karabinu pociskowego.

Był tu sam. Reszta delegatów albo nie żyła, albo została odcięta w innym rejonie statku. Spodziewał się takiego rozwoju sytuacji — z dwudziestu gwardzistów z pierwszej grupy najwyżej kilku mogło dotrwać do końcowej fazy przejęcia statku. Siebie oczywiście zaliczał do tych, którzy najprawdopodobniej przeżyją. Na podstawie swoich wcześniejszych doświadczeń wiedział, że to nie miała być misja samobójcza, tylko operacja o niskim współczynniku przeżycia. Oddział infiltrujący nie musiał przetrwać — miał się zapoznać ze stanem technicznym statku i przesłać informacje, czy warto przeprowadzić zmasowany atak statków Gwardii Katedralnej. Jeśli wytrzymają i sparaliżują obronę pokładową, wykorzystując zamieszanie w izolowanych rejonach, tym lepiej. Ale gdy informacja zostanie wysłana na Helę, dla dalszego biegu wydarzeń nie będzie istotne, czy oddział przetrwa.

Do Seyfartha docierały raporty — fragmentaryczne i nie całkiem wiarygodne — że zmasowany atak spotkał się z niespodziewanie silnym oporem. Gwardia Katedralna poniosła zaskakująco duże straty. Ale właśnie dlatego atak zorganizowano przeważającymi siłami, żeby wykonać zadanie mimo olbrzymich strat. Informacje o strzelaninie z innych rejonów statku potwierdzały, że niektórzy gwardziści z drugiej fali wdarli się do wnętrza „Nostalgii” wraz z bronią pociskową, której nie udałoby im się przeszmuglować pod czujnym okiem świni.

Wyczuł coś pod stopą.

Uklęknął, krzywiąc się z powodu przykrego zapachu. Przewrócił ciało i zobaczył na oblepionym brązowym błotem biodrze zabrudzony pistolet pociskowy.

Wyciągnął broń zza pasa poległego gwardzisty, strząsając błoto. Sprawdził magazynek: pełny. Pistolet był siermiężny — masowa produkcja z taniego metalu, bez elektroniki — i dobrze, bo mógłby ucierpieć w tym szlamie. Na wszelki wypadek Seyfarth oddał próbny strzał do najbliższej ściany. Statek jęknął. Dopiero teraz Seyfarth uświadomił sobie, że ostatnio sporo słyszał tych jęków, więcej, niż można by oczekiwać, gdyby to skrzypiała konstrukcja. Przez chwilę poczuł się zaniepokojony.

Ale tylko przez chwilę.

Odrzucił nóż, rad, że teraz dysponuje pistoletem. Wejście na pokład tylko z nożami i paroma ukrytymi gadżetami było ryzykowane, ale Seyfarth wiedział, że jeśli zdobędzie prawdziwy pistolet, zdoła pokonać przeciwności.