— Nie ekscytują się zbytnio tym, że chcę przejechać katedrą przez rozpadlinę.
— Ja też nie — stwierdził Grelier — ale ty nie trzymasz mnie na muszce.
— To bardziej skomplikowana sprawa.
— Tak przypuszczam. — Cieszył się, że zostawił swój prom w trybie natychmiastowej gotowości do lotu. — Czy ktoś mi to wyjaśni? A może to nowa gra salonowa i mogę zgadywać dwa dzieścia razy?
— Przejął nasz statek — powiedział mężczyzna.
— To znaczy? — Grelier spojrzał na niego, cały czas przecierając oczy dziekana.
— Ta delegacja adwentystów to był podstęp — wyjaśnił.męż czyzna. — Zostali wysłani po to, żeby opanować „Nostalgię za Nieskończonością”.
— „Nostalgia za Nieskończonością” — powtórzył Grelier. — Ta nazwa ciągle się pojawia.
Teraz z kolei mężczyzna się zdziwił:
— To znaczy?
— Byliście tu przedtem, tak? Z dziewięć lat temu. Dwoje więźniów wymieniło ukradkowe spojrzenia.
— Uprzedziłeś mnie — powiedział Quaiche.
— Myślę, że pod pewnymi względami wzajemnie się wyprzedzamy — stwierdził Grelier. Przetarł powiekę wacikiem, na któryrr został żółty ślad, dowód infekcji. — Czy to prawda, co on mówi że delegaci przejęli statek?
— Nie sądzę, żeby miał powód kłamać.
— Ty to zorganizowałeś?
— Potrzebowałem ich statku. — Quaiche powiedział to tonem dziecka wyjaśniającego, dlaczego dało się złapać na kradzież jabłek.
— To wiemy. Po co tyle czasu szukałbyś właściwego statku Ale teraz, gdy sprowadzili swój statek, w czym problem? Lepiej zostaw im sterowanie statkiem, jeśli chodzi ci o ochronę.
— Nigdy nie chodziło mi o ochronę.
Grelier zamarł, wacik ciągle tkwił pod powieką dziekana. — Nie?
— Chciałem statku, nieważne jakiego — oznajmił Quaiche. — Aby tylko był w dostatecznie dobrym stanie, z działającymi sil nikami. Nie planowałem dalekiego lotu.
— Nie rozumiem — rzekł Grelier.
— A ja wiem — odezwał się mężczyzna. — Tak mi się przynaj mniej wydaje. Chodzi o Helę.
— W jakim sensie? — Grelier spojrzał na niego.
— Zamierza wziąć nasz statek i wylądować gdzieś w pobliżu równika, jak przypuszczam. Prawdopodobnie już skonstruowa coś do zadokowania.
— To znaczy? — spytał Grelier matowym głosem.
— Urządzenie przytrzymujące — wyjaśnił Quaiche. Grelier po myślał o skierowaniu w inne miejsce floty maszyn budowlanych z Drogi Ustawicznej, o czym opowiadała mu Rashmika. Teraz wiedział, że podążały w stronę tego urządzenia przytrzymującego żeby przeprowadzić ostatnie prace wykończeniowe.
— Tylko po co? — spytał.
— Zamierza wylądować statkiem na Heli — odparł mężczyzna. — Równolegle do równika. Potem zamocuje statek, żeby nie mógł się ruszyć.
— W jakim celu?
— Później włączę silniki — wtrącił Quaiche. Nie mógł się powstrzymać. — I wtedy zobaczysz. Wszyscy zobaczą.
— Zamierza zmienić okres obrotu Heli — podjął mężczyzna. — Wykorzysta silniki statku, żeby wprowadzić Helę w synchroniczny obrót wokół Haldory. Nie musi za bardzo zmieniać długości dnia, wystarczy dwanaście minut. Prawda, dziekanie?
— Jedna dwusetna — wyjaśnił Quaiche. — Banalne, co? Ale ruszenie świata, nawet tak małego jak Hela, wymaga sporej siły. Zawsze wiedziałem, że potrzebny mi będzie do tego światłowiec. Pomyśl tylko: jeśli te silniki potrafią pchać statek o masie miliona ton z prędkością podświetlną, to mogą zmienić dzień na Heli o dwanaście minut.
Grelier usunął wacik spod powieki Quaiche’a.
— To, czego Bóg nie zrobił właściwie, ty możesz naprawić. O to chodzi?
— Nie przypisuj mi manii wielkości — ofuknął go Quaiche. Zadźwięczała bransoleta Vaska. Spojrzał na nią, nie mając odwagi odebrać połączenia.
— Odbierz — polecił mu po chwili Quaiche. — Wszyscy się dowiemy, jak sprawy stoją.
Vasko uważnie wysłuchał raportu, potem odpiął bransoletę i podał ją Grelierowi.
— Niech pan sam posłucha. To pana zainteresuje. Medyk oglądał bransoletę podejrzliwie, wydymając usta.
— Odbiorę rozmowę — zdecydował wreszcie.
Wysłuchał głosu z bransolety, potem powiedział coś do niej spokojnie i znowu słuchał odpowiedzi, kiwając głową. Zaskoczony, zmarszczył śnieżnobiałe brwi. W końcu wzruszył ramionami i oddał bransoletę Vaskowi.
— I co? — spytał Quaiche.
— Gwardia Katedralna nie zdobyła statku — odparł Grelier. — Zostali rozbici w proch, wysłane później posiłki również.
Pogadałem sobie miło ze świnią, który dowodzi statkiem. Wydaje się bardzo rozsądnym facetem jak na świnię.
— Nie. — Quaiche westchnął. — Seyfarth obiecał. Twierdził, że ma właściwych ludzi do wykonania tego zadania. To nie mogło się nie udać.
— A jednak…
— Co się stało? Co takiego było na statku, o czym Seyfarth nie wiedział? Cała armia?
— Świnia tego nie powiedział.
— Świnia mówi prawdę — wtrącił Vasko. — To sam statek zniweczył wasze plany. Jest inny niż wszystkie statki. Ma swoje własne poglądy. Nie przyjął intruzów zbyt uprzejmie.
— To nie tak miało być — jęknął Quaiche.
— Masz mały problem — powiedział Grelier. — Świnia wspominał o przejęciu katedry siłą.
— Załatwili mnie. — Quaiche uświadomił sobie teraz całą sytuację.
— Nie miej do nich pretensji. Chcieli tylko mieć dostęp do Haldory. To nie ich wina, że wplątali się w twój plan. Zostawiliby cię w spokoju, gdybyś nie próbował ich wykorzystać.
— Mamy kłopoty — powiedział cicho dziekan.
— W zasadzie sprawy nie stoją aż tak źle — stwierdził Grelier jakby przypomniał sobie coś ważnego. Nachylił się nad dziekanem i spojrzał na trzy osoby siedzące przy stole. — Mamy poważny argument.
— Jak to?
— Daj mi bransoletę — polecił Grelier, a gdy otrzymał od Vaska komunikator, powiedział: — Halo, czy to świnia? Miło, że znów z tobą rozmawiam. Jest wiadomość. Mamy dziewczynę Jeśli chcesz ją dostać w jednym kawałku, stosuj się do naszych poleceń.
I przekazał bransoletę dziekanowi.
— Mów.
CZTERDZIEŚCI CZTERY
Scorpio ledwie słyszał słabiutki szept dziekana Quaiche’a. Uniósł rękę, by uciszyć zebranych. Valensin skończył pracę i zaczął składać pokrwawione narzędzia chirurgiczne i maści.
— Nic nie wiem o żadnej dziewczynie — powiedział Scorpio. Odpowiedź dziekana brzmiała jak skrobanie paznokcia po szkle.
— Nazywa się Rashmika Els. Nie znam jej prawdziwego nazwiska, nie obchodzi mnie to. Wiem tylko, że dziewięć lat temu przybyła na Helę na waszym statku. Ustaliliśmy to ponad wszelką wątpliwość. Nagle inne fakty zaczynają się układać.
— Naprawdę?
Głos się zmienił; teraz mówił naczelny medyk:
— Nie wiem, jak to zrobiliście, ale jestem pod wrażeniem. Zakopane wspomnienia, autosugestia… tak?
— Nie wiem, o czym pan mówi.
— Ta sprawa z milicją w Virgid.
— Proszę wybaczyć, ale…
— Dziewczynę zawczasu przygotowano do wyjścia ze skorupki. Musiał być jakiś czynnik wyzwalający. Po ośmiu czy dziewięciu latach podświadomie zrozumiała, że już dość czasu spędziła wśród mieszkańców jałowych wyżyn i że musi zacząć następny etap: przeniknąć do najwyższych sfer naszego zakonu. Po co? Jeszcze nie wiem, ale jestem skłonny mniemać, że pan to wie.