Выбрать главу

Scorpio nie odpowiadał. Pozwalał mężczyźnie mówić dalej.

— Kiedy czekała na środek transportu do Drogi Ustawicznej, wysłała wam sygnał, żebyście sprowadzili tu wasz statek. Chodziło o odpowiednie zgranie akcji: sukces waszych negocjacji z dziekanem zależał oczywiście od wiadomości, jakie dziewczyna miała wam przekazać. W jej głowie są maszyny przypominające implanty Hybrydowców, ale wątpię, czy potraficie je odczytać z orbity. Potrzebowaliście więc jakiegoś znaku, którego na pewno nie dałoby się przeoczyć. Dziewczyna dokonała eksplozji w magazynie ładunków wybuchowych, zwracając tym uwagę milicji. Wątpię nawet, czy Rashmika zrobiła to świadomie, był to raczej czyn lunatyka działającego pod wpływem ukrytych rozkazów. Potem coś jej kazało opuścić dom i odbyć podróż do katedr. Wymyśliła sobie powód: poszukiwanie brata, który dawno temu zaginął, choć racjonalne myślenie powinno było je podpowiedzieć, że brat już nie żyje. Tymczasem wy otrzymaliście sygnał — wiadomość o sabotażu nadały wszystkie lokalne sieci informacyjne. Z pewnością mogliście ją odebrać poza Helą A wszystko jednoznacznie wskazywało na to, że to robota waszego szpiega.

Scorpio uznał, że dalsze udawanie nie ma sensu.

— Przeprowadził pan bardzo dokładną analizę logiczną — powiedział.

— Tak naprawdę to analizę krwi, ale zgadzam się z panem.

— Tylko jej dotknijcie, to zmienię was w proch. Wyczuł uśmiech w głosie naczelnego medyka.

— Nikt z nas nie zamierza jej dotykać. U nas włos jej z głów; nie spadnie. Może porozmawia pan z dziekanem? Ma interesując propozycję.

Znów odezwał się szepczący głos.

— Tak, mam propozycję — potwierdził dziekan. — Zamierzałem przejąć wasz statek siłą, ponieważ nie wyobrażałem sobie że mógłbym w inny sposób wywrzeć na was nacisk. Siłą się nie udało. Jestem zdziwiony, bo Seyfarth zapewniał mnie, że jest całkowicie pewien swoich umiejętności. Otwarcie mówiąc, te teraz bez znaczenia, skoro mam dziewczynę. Najwyraźniej jest dla was ważna. Czyli zrobicie to, co chcę, i żaden z moich agentów nie musi nawet kiwnąć palcem.

— Posłuchajmy tej propozycji.

— Mówiłem wam, że chcę pożyczyć wasz statek. Na znak, że działam w dobrej wierze i jestem nadzwyczaj wielkoduszny, pod trzymuję te słowa. Wezmę wasz statek, wykorzystam go zgodnie z moimi potrzebami i zwrócę wam, a infrastruktura i pasażerowie pozostaną w zasadzie nietknięci.

— W zasadzie nietknięci. Podoba mi się to określenie — stwierdził ironicznie Scorpio.

— Nie pogrywaj ze mną, świnio.

Scorpio usłyszał własny głos jakby z dużej odległości.

— Czego chcesz?

— Spójrz na Helę. Wiem, że wszędzie na orbicie rozmieściliście kamery. Przyjrzyj się tym współrzędnym i powiedz, co widzisz.

Dopiero po paru sekundach nadszedł obraz powierzchni planety. Gdy się ustabilizował na kompnotesie, Scorpio zobaczył wykop przypominający świeżo przygotowany grób. Współrzędne wskazywały na obszar Heli, na którym panował dzień, ale dół pogrążony był w cieniu zmiękczonym silnymi światłami reflektorów przemysłowych. Nakładka podawała wymiary wykopu: pięć na prawie trzy kilometry. Z trzech boków dołu skarpę pokryto szarymi falistymi umocnieniami. W stromych ścianach skarpy widać było półki i skośne rampy podjazdowe. W zboczach o dwu — kilometrowej wysokości świeciły okna, a za nimi rysowały się maszyny przemysłowe i hermetycznie zamknięte kabiny. Wokół górnej krawędzi wykopu Scorpio zauważył płyty umożliwiające jego szczelne zamknięcie. W ciemnych głębiach dostrzegł zarysy olbrzymich mechanizmów przypominających szczypce homara lub opiłowane zęby trzonowe: to ruchome części uprzęży, tak wielkiej jak „Nostalgia za Nieskończonością”, Widział gąsienice i napędzane tłokami zawiasy, których zadanie polegało na zamknięciu uprzęży wokół kadłuba światłowca.

Tylko trzy ściany wykopu były strome. Czwarta — przy jednym z krótszych boków — umożliwiała łagodniejsze przejście na poziom otaczającej wykop równiny. Z rozkładu cieni można było wywnioskować, że wykop przebiega równolegle do równika Heli.

— Dotarło? — spytał Quaiche.

— Dociera — odparł Scorpio.

— Konstrukcja ma przytrzymać wasz statek i zapobiec jego ucieczce, gdy silniki będą włączone.

Scorpio zorientował się, że tylna część uprzęży może być podnoszona i opuszczana, by precyzyjnymi przesunięciami dostosować pochyłość kadłuba. Oczami wyobraźni widział już „Nostalgię” w wykopie, przyszpiloną tak, jak niedawno jego przyszpilono do ściany.

— Po co to, dziekanie?

— Jeszcze się nie zorientowałeś?

— Wolno kojarzę. To moja cecha genetyczna.

— Wyjaśnię ci. Chcę, żebyście spowolnili ruch Heli. Zamierzam wykorzystać wasz statek do wyhamowania księżyca, by obracał się idealnie synchronicznie z Haldorą.

— Jesteś szaleńcem.

Scorpio usłyszał śmiech przypominający potrząsanie workiem z suchymi gałązkami.

— Jestem szaleńcem, jeśli chodzi o coś, na czym bardzo mi zależy. Ubijemy interes? Daję ci sześćdziesiąt minut. Chcę, żeby za godzinę twój statek znalazł się w wykopie. Wyznaczyłem trajektorię podejścia, która minimalizuje naprężenia boczne kadłuba i nieprzyjemne odczucia pasażerów.

— Oczywiście chciałbym…

Scorpio nie skończył zdania, gdyż poczuł szarpnięcie — statek schodził z orbity. Siedzący przy stole starsi uchwycili się blatu. Instrumenty lekarskie Valensina poturlały się na podłogę. Statkowa konstrukcja jęczała w proteście jak wielkie stare drzewa podczas burzy.

Schodzili w dół. Tak postanowił kapitan.

— Słuchaj, Quaiche — warknął Scorpio do komunikatora. — Dostaniesz statek. Już lecimy. Ale w zamian coś musisz zrobić.

— Oddam dziewczynę, gdy statek wykona zadanie.

— Nie oczekuję, że oddasz ją teraz, od razu. Zrób tylko jedno: zatrzymaj katedrę. Nie jedź przez most.

— Bardzo bym chciał, naprawdę — odparł Quaiche szeptem — ale niestety jesteśmy w to zbyt zaangażowani.

* * *

W rdzeniu broni kazamatowej reakcja kaskadowa przekroczyła próg, od którego nie było już odwrotu. Egzotyczne procesy fizyczne kipiały jak wrzątek. Żadna interwencja nie mogła już zapobiec odpaleniu broni — chyba że jej gwałtowne zniszczenie. Dokonano ostatecznej kontroli systemu, wielokrotnie przeliczono i sprawdzono namiary celu i siłę uderzenia. Proces postępował: błysk stał się iskrą, iskra — kulką gołej, wzbierającej energii, która rosła, pochłaniając kolejne warstwy przykrywających ją mechanizmów. Mikroskopijne czujniki, gęsto napakowane wokół ekspandującej kuli, rejestrowały nawałnice zdarzeń cząsteczkowych. Czasoprzestrzeń zaczynała się zwijać i kruszyć jak brzeg pergaminu w pobliżu świecy. Kula objęła ostatnią zaporę bezpieczeństwa i nadal rosła. Broń czuła, że jest częściowo pożerana od wewnątrz; było to wspaniałe i równocześnie przerażające. W ostatnich chwilach przekierowała funkcje z obszaru wokół rosnącej kuli, upychając coraz więcej procesów sterowania w zewnętrznych warstwach. Kula nadal się powiększała, ale teraz zaczęła się deformować, wydłużać w jednym kierunku. Szpica siły anihilacyjnej gwałtownie parła do przodu przez rdzeń porzuconych warstw maszynowych. Broń odczuwała to tak, jakby przebijał ją zimny stalowy pal. Koniuszek szpicy sięgnął poza opancerzenie, poza uprząż, i wcelował w Haldorę.

Puchnąca kula zżarła już osiemdziesiąt procent objętości broni. Fale uderzeniowe mknęły ku powierzchni gazowego giganta. Za kilka nanosekund broń przestanie istnieć, pozostanie po niej tylko rozjarzona chmura na końcu promienia.