— Błysk…
— Błysk uszkodził ci prawe oko. To nic dziwnego. Patrzyłeś prosto w Haldorę, gdy to się stało, a oczywiście nie masz odruchu mrugania. Tak się złożyło, że w tej samej chwili nastąpiło szarpnięcie. To, co wywołało błysk, rozregulowało również ma szyny Glaura. Doszło do zakłócenia drogi światła z kolektora nad strychem.
— Oślepłem — powtórzył Quaiche, jakby nie słyszał wyjaśnień Greliera.
— Widzisz mnie przecież — stwierdził medyk i poruszył palcem — więc przestań chlipać.
— Pomóż mi.
— Pomogę ci, jeśli mi powiesz, co się stało i dlaczego, do cholery, Lady Mor jest na sterowaniu automatycznym.
Głos Quaiche’a odzyskał pozory spokoju.
— Nie wiem, co się stało. Czy sądzisz, że gdybym się tego spodziewał, to bym się wpatrywał w planetę?
— Przypuszczam, że to twoi kumple Ukrasi. Mówili przecież, że interesują się Haldorą.
— Mówili, że wysyłają sondy z przyrządami.
— Dyrdymały.
— Ufałem im.
— A automatyczne sterowanie? Glaur stwierdził, że nie możemy się zatrzymać.
— Zablokowanie wyłącznika na dwadzieścia sześć godzin. — Quaiche jakby cytował instrukcję techniczną. — Zastosować w razie całkowitej zapaści władzy katedralnej, zapewniając dalszy ruch Lady Mor po Drodze, aż do wznowienia rozkazów. Ręczne sterowanie reaktora i napędu jest wyłączone i zablokowane mechanizmem czasowym, uniemożliwiającym jakiekolwiek przy nich majstrowanie. Kamery siedzą trasę, żyroskopy zapobiegają odchyłowi, nawet gdy brak wszelkich danych wizualnych. W celach nawigacyjnych uaktywnia się dodatkowe zwielokrotnione obserwacje gwiazd. Gdyby to wszystko zawiodło, korzysta się z kabla indukcyjnego do zachowania kierunku.
— Kiedy wszczęto tę procedurę?
— Seyfarth zrobił to tuż przed wylotem na „Nostalgię”. Wiele godzin temu, ale jeszcze sporo brakuje do dwudziestu sześciu, pomyślał Grelier.
— Więc Lady przejedzie przez most i nic jej nie może powstrzymać, chyba że sabotaż.
— Czy próbowałeś ostatnio dopuścić się sabotażu na reaktorze? Albo na tysiąctonowej maszynerii w ruchu?
— Zastanawiam się tylko, jakie są rokowania.
— Naczelny medyku, rokowania są takie, że katedra przejedzie przez most.
Mały statek planeta-orbita był nieco większy od kapsuły, która przywiozła Khouri na Ararat. Wyskoczył z brzucha „Nostalgii za Nieskończonością”, pchnięty minimalnie napędem. Przez przezroczyste łaty w pancerzu kokpitu Scorpio obserwował, jak wielki statek powoli się cofa. Westchnął: nareszcie czekała go jakaś odmiana.
Z „Nostalgią” działy się cudowne i przerażające rzeczy. Gdy powoli podchodziła do wykopu, odpadały całe akry kadłuba, warstwy biomechanicznej powłoki i osłon antyradiacyjnych łuszczyły się płatami jak wylinka. Gdy statek zbliżał się do Heli, ciągnął się za nim ciemny ogon odrzuconych części, jak u komety. Stanowił doskonałą osłonę, umożliwiając Scorpiowi niezauważalny odlot.
To wszystko było zamierzone. Powodem rozpadu statku nie były naprężenia. To kapitan postanowił odrzucić całe kawałki swego ciała. W miejscach, gdzie powłoka odpadła, odsłoniły się zadziwiająco skomplikowane wnętrzności. I tam również, w solidnych głębiach „Nostalgii”, zachodziły wielkie zmiany. Zwykłe transformacje kapitana nabrały tempa. Poprzednie plany statku stały się zupełnie bezużyteczne. Nikt nie miał pojęcia, jak się poruszać w głębokich rejonach wnętrza. Nie miało to znaczenia — żyjąca załoga stłoczyła się na małym, stabilnym obszarze w pobliżu dzioba, a jeśli jakieś żywe i ciepłe istoty przebywały w zmiennych rejonach statku, to były tylko niedobitki Gwardii Katedralnej. Wkrótce przestaną być żywi i ciepli, pomyślał Scorpio.
Nikt nie prosił kapitana, by to robił, tak jak nikt mu nie kazał opaść na Helę. Nawet gdyby doszło do rebelii — gdyby któryś ze starszych uważał, że trzeba Aurę zostawić — nie miałoby to żadnego znaczenia. Kapitan John Brannigan podjął decyzję.
Gdy Scorpio znalazł się poza kometą odrzuconych części, kazał swojemu statkowi mocniej przyśpieszyć. Dawno nie siedział za sterami statku kosmicznego, ale mały pojazd dokładnie wiedział, dokąd ma lecieć. W dole obracała się Hela — Scorpio widział ukośną linię rozpadliny i bardzo delikatną kreskę mostu. Podkręcił powiększenie, ustabilizował obraz i zobaczył malutką Lady Morwennę, pełznącą w stronę mostu. Nie wiedział, co teraz dzieje się w katedrze, ponieważ od pojawienia się maszynerii Haldory nie powiodły się żadne próby skomunikowania się z Quaichem i jego zakładnikami. Dziekan zapewne zniszczył lub zablokował wszystkie kanały łączności, nie chcąc, by mu przeszkadzano, gdy w końcu przejął „Nostalgię za Nieskończonością”. Scorpio mógł tylko mieć nadzieję, że Aura i inni są nadal bezpieczni i że Quaiche zachował nieco rozsądku. Skoro nie można się z nim skomunikować za pomocą konwencjonalnych metod, to Scorpio będzie musiał przesłać mu oczywisty sygnał, by się zatrzymał.
Statek Scorpia zmierzał w stronę mostu.
Siła ciągu, choć łagodna, cisnęła go w klatkę piersiową. Valensin stwierdził, że Scorpio jest głupcem, planując lot na Helę po tym wszystkim, co przeżył przez ostatnie lata.
Scorpio wzruszył ramionami. Świnia musi robić to, co należy do świni, odparł.
Grelier wpuszczał Quaiche’owi krople do ślepego oka. Starzec wzdrygał się i jęczał przy każdej kropli, a potem od czasu do czasu kwilił, bardziej z irytacji niż z bólu.
— Nie powiedziałeś mi jeszcze, co ona tu robi — rzekł w końcu.
— To nie moja sprawa — odparł Grelier. — Ustaliłem, że nie jest tą osobą, za którą się podaje. Że przybyła na Helę dziewięć lat temu. O resztę sam musisz ją zapytać.
Rashmika wstała, podeszła do dziekana i odsunęła medyka.
— Nie musi pan pytać, sama panu powiem. Przybyłam tu, żeby pana znaleźć. Nie dlatego, żebym się szczególnie panem interesowała, ale dlatego, że był pan kluczem, by dotrzeć do cieni.
— Jakich cieni? — Grelier zakręcił maciupeńką fiolkę z niebieskim płynem.
— Dziekan wie, o czym mówię — stwierdziła Rashmika. — Prawda, dziekanie?
Nawet sztywna maska Quaiche’a potrafiła wyrazić to, że w tym momencie zrozumiał.
— Ale znalazła mnie pani dopiero po dziewięciu latach!
— Dziekanie, nie chodziło tylko o to, żeby pana znaleźć. Zawsze wiedziałam, gdzie pan jest, nikt nie robił z tego tajemnicy. Wiele osób uważało, że pan nie żyje, ale dla mnie zawsze było jasne, gdzie pan powinien być.
— Więc dlaczego tyle lat pani czekała?
— Nie byłam gotowa — odparła. — Musiałam dowiedzieć się więcej o Heli i czmychaczach, chciałem mieć pewność, że właśnie z cieniami należy rozmawiać. Nie warto było ufać władzom kościelnym. Musiałam sama zdobyć tę wiedzę, przeprowadzić własną analizę oraz oczywiście stworzyć przekonujący życiorys, by mógł mi pan zaufać.
— Ale aż dziewięć lat? — Quaiche nie mógł się nadziwić. — I ciągle jest pani dzieckiem.
— Mam siedemnaście lat. I niech mi pan wierzy, przygotowywaliśmy to znacznie dłużej niż dziewięć lat.
— Czy ktoś z was byłby łaskaw mi wyjaśnić, kim są „cienie” — poprosił Grelier.
— Dziekanie, niech pan mu powie.
— Nie wiem, kim są.
— Ale wie pan, że istnieją — rzekła Rashmika. — Rozmawiały przecież z panem, tak jak rozmawiały ze mną. Prosiły, żeby je pan ratował, żeby ich nie zniszczyć, gdy Lady Morwenna przejedzie przez most.