Выбрать главу

— Przypomnij, ile masz lat? — spytała Linxe.

— Siedemnaście. Prawie osiemnaście.

— Masz dużo przyjaciół w wsi?

— Raczej nie.

— To mnie nie dziwi. — Linxe poklepała ją w kolano. — Jesteś podobna do nas. Nie pasujesz tutaj, nigdy się nie dostosowałaś i nie dostosujesz.

— Próbuję. Ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym tu spędzić resztę życia.

— Dużo młodych z twojego pokolenia myśli tak samo — po wiedziała Linxe. — Są wściekli. Ten sabotaż w ubiegłym tygodniu… — Chodziło jej o detonację w magazynie materiałów wybuchowych. — Nie można ich przecież winić za ostrą kry tykę.

— Mówią tylko, że chcą się wyrwać z jałowych wyżyn — powie działa Rashmika. — Sądzą, że wzbogacą się w karawanach albo nawet w katedrach. Może mają rację. Są tam możliwości, jeśli się zna odpowiednich ludzi. Mnie to jednak nie wystarcza.

— Ty chcesz opuścić Helę — rzekł Crozet.

Rashmika wcześniej się nad tym zastanawiała i teraz rozwinęła swoje poglądy:

— Przeżyłam już jedną piątą życia. O ile nic nieprzewidzianego się nie wydarzy, zostało mi tylko sześćdziesiąt lat z kawałkiem. Chciałabym coś z tym zrobić. Nie chcę umrzeć, nie widząc ciekawszych miejsc.

Crozet wyszczerzył żółte zęby.

— Rash, ludzie podróżują całe lata świetlne, żeby zobaczyć Helę.

— Z niewłaściwych powodów — odparła. Przez chwilę ostrożnie porządkowała myśli. Miała sprecyzowaną opinię na ten temat, ale nie chciała urazić gospodarzy. — Zrozumcie, nie twierdzę, że ci ludzie to głupcy. Ale tu naprawdę liczą się wykopaliska, a nie katedry, nie Droga Ustawiczna, nie cuda.

— Słusznie — przyznał Crozet — ale wszystkich guzik obchodzą wykopaliska.

— Nas obchodzą — oznajmiła Linxe. — Obchodzą tych, co zarabiają na życie na jałowych wyżynach.

— Ale kościoły wolałyby, żebyśmy nie kopali zbyt głęboko — zripostowała Rashmika. — Wykopaliska odciągają od spraw zasadniczych. Kościoły się obawiają, że w końcu znajdziemy coś, co sprawi, że cuda wydadzą się mniej cudowne.

— Mówisz tak, jakby kościoły mówiły jednym głosem — po wiedziała Linxe.

— Nie twierdzę tego — odparła Rashmika — ale wiadomo, że łączą je wspólne interesy. A tak się jakoś składa, że my się w tych interesach nie mieścimy.

— Wykopaliska czmychaczy odgrywają kluczową rolę w ekonomii Heli. — Linxe niemal recytowała frazę z nudnych kościelnych broszurek.

— Nie zaprzeczam — przerwał jej Crozet. — Ale kto sprawuje kontrolę nad sprzedażą wykopalin? Kościoły. Niedługo będą miały w tej dziedzinie całkowity monopol. Z ich punktu widzenia następny logiczny krok to całkowita kontrola również nad wykopaliskami. W ten sposób dranie będą mieli w łapach wszystkie niewygodne dla nich artefakty.

— Jesteś cynicznym starym głupcem — stwierdziła Linxe.

— Dlatego mnie poślubiłaś, kochanie.

— A ty, Rashmiko… czy uważasz, że kościoły chcą nas wy mieść? — spytała Linxe.

Rashmika miała wrażenie, że pytają ją tylko przez grzeczność.

— Nie wiem, choć jestem pewna, że kościoły nie będą się skarżyły, jeśli wszyscy zbankrutujemy, a oni przejmą kontrolę nad wykopaliskami.

— Taa — zgodził się Crozet. — Nie sądzę, żeby w takiej sytuacji skargi stały wysoko w ich hierarchii ważności.

— W związku z tym… — zaczęła Linxe.

— Wiem, o co chcesz spytać — przerwała jej Rashmika. — Nie mam o to do ciebie pretensji. Ale musisz zrozumieć, że kościoły mnie nie interesują w sensie religijnym. Muszę po prostu wiedzieć, co się stało.

— To nie musi być nic strasznego — zauważyła Linxe.

— Wiem tylko, że go oszukali.

Crozet wytarł kącik oka koniuszkiem palca.

— Gałgany! Czy któraś z was zechciałaby mi powiedzieć, o czym mówicie? Bo nie mam pojęcia.

— Chodzi o jej brata — rzekła Linxe. — Nie słuchałeś, co ci mówiłam?

— Nie wiedziałem, że masz brata — powiedział Crozet.

— Był dużo ode mnie starszy — wyjaśniła mu Rashmika. — A wszystko to wydarzyło się osiem lat temu.

— Co się zdarzyło osiem lat temu?

— Pojechał na Drogę Ustawiczną.

— Do katedr?

— Właśnie. Nie zrobiłby tego, gdyby tamtego roku było tam trudno dotrzeć. A wtedy, tak samo jak teraz, karawany zajechały dalej na północ niż zwykle, więc łatwo było do nich dotrzeć z jałowych wyżyn. Wymagało to najwyżej trzech dni podróży lodochodem, a nie dwudziestu czy nawet trzydziestu.

— Ten twój brat był religijnym facetem, co?

— Nie, Crozet, nie bardziej niż ja. Miałam wtedy dziewięć lat. To, co się wtedy stało, nie wryło mi się w pamięć. Wiem, że czasy były ciężkie. Istniejące wykopaliska wyczerpywały się. Dochodziło do wybuchów, powstawały zapadliska. Ludzie w osadach cienko przędli.

— Ma rację — powiedziała Linxe do Crozeta. — Pamiętam tamte czasy, choć ty możesz ich nie pamiętać.

Crozet operował joystickami, umiejętnie manewrując pojazdem wokół wychodni.

— Och, dobrze pamiętam.

— Brat nazywał się Harbin Els. Pracował przy wykopaliskach. Gdy karawany przejeżdżały w pobliżu osady, miał dziewiętnaście lat. Pod ziemią przepracował prawie pół życia. Dużo potrafił, między innymi znał się na materiałach wybuchowych. Wiedział, jak rozmieścić ładunki, żeby uzyskać zamierzony efekt. Miał opinię osoby rzetelnej, która nie idzie na skróty.

— Sądziłem, że to kwalifikacje pożądane przy wykopaliskach — powiedział Cruzet.

— Owszem. Póki wykopaliska nie zaczęły podupadać. Nastały ciężkie czasy. Wsie nie mogły sobie pozwolić na kopanie nowych jaskiń. Materiały wybuchowe bardzo podrożały. Również stemplowanie nowych pieczar, tłoczenie tam powietrza, zasilanie energetyczne, kopanie tuneli pomocniczych… wszystko to kosztowało za dużo. Więc skoncentrowano się na eksploatacji istniejących komór, licząc na łut szczęścia.

— A twój brat?

— Nie zamierzał czekać, aż jego umiejętności znów będą potrzebne. Słyszał o paru innych ekspertach w tej dziedzinie, którzy ruszyli lądem. Po kilku miesiącach dotarli do Drogi i wstąpili na służbę do jednego z głównych kościołów. Kościoły potrzebowały fachowców, przynajmniej tak mówiono. Musieli cały czas urządzać przed katedrami wybuchy, żeby utrzymać otwartą Drogę.

— Nie darmo nazywa się ją Drogą Ustawiczną — zauważył Crozet.

— Więc Harbin uznał, że to praca dla niego. To nie oznaczało, że musiał zaakceptować specyficzne poglądy kościoła. Miał tylko zawrzeć układ. Oni płaciliby mu za wyburzanie. Krążyły nawet pogłoski, że są posady w biurze technicznej konserwacji Drogi. Harbin znał matematykę. Uważał, że ma szansę dostać takie stanowisko, ponieważ potrafił obliczyć, gdzie należy rozmieszczać ładunki, i niekoniecznie musiał je własnoręcznie tam wkładać. Brzmiało to obiecująco. Mógłby zarabiać dość pieniędzy, by zapewnić sobie byt, a resztę wysyłać do domu.

— Czy twoi rodzice byli zadowoleni z tych planów? — spytał Cruzet.

— Niewiele o tym rozmawiali. Wyczuwałam, że nie chcą, żeby Harbin miał coś wspólnego z kościołami. Równocześnie widzieli w tym jakiś sens. Czasy rzeczywiście były trudne. A Harbin mówił o tym tak, jakby zamierzał wykorzystać kościoły, ale samemu nie dać się wykorzystać. Rodzice go nie zachęcali, ale też nie powstrzymywali. Zresztą i tak by się to na nic nie zdało.

— Więc spakował manatki… Rashmika pokręciła głową.