W ciągu ostatniego stulecia musiano zaakceptować fakt, że Inhibitorzy rzeczywiście istnieją. Równocześnie uznano, że zagrożenie to problem dość odległy — zmartwienie przyszłych pokoleń.
Ostatnio jednak sytuacja się zmieniła. Zaczęły docierać niepotwierdzone doniesienia o dziwnej aktywności w układzie Resurgamu, o tym, że obcy rozrywają światy na części i przekształcają je w zatrważające machiny o niejasnej konstrukcji. Ewakuowano jakoby całe układy; Resurgam stał się kawałkiem żużlu nienadającym się do zamieszkania. Coś strasznego zrobiono ze słońcem układu.
Początkowo nikt nie przejmował się Resurgamem. Była to kolonia archeologiczna, odizolowana od głównej sieci handlu międzygwiezdnego. Miała totalitarny rząd posługujący się dezinformacją, dlatego nie dało się zweryfikować raportów o tym, co się tam wydarzyło. Przez kolejne dekady życie w innych układach zamieszkanego przez ludzi kosmosu nie zostało dotknięte żadnym kataklizmem.
Teraz jednak Inhibitorzy przybyli w rejony innych gwiazd.
Złe wiadomości przynieśli najpierw Ultrasi. Przekazywali swoim statkom ostrzeżenie, żeby nie latać w pobliżu pewnych układów. Działo się tam coś, co przekraczało akceptowalną skalę katastrofy ludzkiej. Nie była to ani wojna, ani zaraza, ale coś znacznie gorszego. To coś dotknęło Amarantinów i przypuszczalnie czmychaczy.
Dotychczas zaledwie kilka kolonii ludzkich było świadkami bezpośredniej interwencji maszyn Inhibitorów, ale panika rozszerzająca się z prędkością łączności radiowej równie skutecznie prowadziła do upadku cywilizacji. Całe osady na powierzchni światów zaczęto ewakuować lub porzucać; mieszkańcy usiłowali wylecieć w kosmos lub przenieść się do bezpieczniejszych — jak mieli nadzieję — podziemnych jaskiń. Ponownie pośpiesznie otwierano krypty i schrony, nieużywane od mrocznych czasów parchowej zarazy. Gdy dochodziło do ewakuacji, zawsze było za mało miejsca dla wszystkich chętnych, co prowadziło do zamieszek i małych wojen. Cywilizacje ginęły, a cwaniacy dorabiali się małych, lecz bezużytecznych fortun. Na sprzyjającym podłożu strachu religie końca świata kwitły niczym czarne orchidee. Ludzie mówili o „końcu czasów”, przekonani, że to ich ostatnie dni.
Nic dziwnego więc, że tak wielu ludzi dało się skusić do przeprowadzki na Helę. W lepszych czasach cud Quaiche’a wzbudziłby znikome zainteresowanie, ale teraz okazał się dokładnie tym, czego ludzie oczekiwali. Każdy statek Ultrasów lecący do układu wiózł setki tysięcy zamrożonych pielgrzymów. Nie wszyscy szukali religijnych inspiracji, ale Urząd Analizy Krwi dość szybko dotarł do nowych kolonistów. Od tego momentu ludzie zyskiwali zupełnie nowe spojrzenie na sprawy.
Rashmika nie miała im za złe, że osiedlali się na Heli. Czasami myślała, że gdyby się tu nie urodziła, sama odbyłaby taką pielgrzymkę. Ale ona miałaby inne motywy. Chodziło jej o prawdę — to samo dążenie przywiodło Dana Sylveste’a na Resurgam, spowodowało jego konflikt z kolonią i w końcu doprowadziło do jego śmierci.
Rashmika zastanowiła się nad pytaniem Linxe. Czy rzeczywiście z powodu Harbina podróżuje do Drogi Ustawicznej, czy też jest to tylko pretekst mający ukryć — zarówno przed nią samą, jak i przed innymi — prawdziwy powód podróży?
— Chodzi o Harbina — szepnęła do siebie. — Nic się nie liczy, najważniejsze, żeby znaleźć brata.
Cały czas jednak myślała o czmychaczach, i gdy zapadła w drzemkę z kubkiem czekolady w dłoniach, śniła właśnie o czmychaczach. Szaleńcze kombinacje ich owadopodobnej anatomii przesuwały się w jej wizjach jak części rozbitego puzzla.
Obudziła się gwałtownie, czując dudnienie, gdy lodochód zwolnił i zaczął podskakiwać na pofalowanym szlaku.
— Dalej już raczej nie pojedziemy — oznajmił Crozet. — Znajdę jakieś zaciszne miejsce i schowamy się, jestem wyczerpany. — Był blady i wyglądał na zmęczonego, ale on zawsze tak wyglądał.
— Zmienię cię, kochanie — powiedziała Linxe do męża. — Po prowadzę przez parę godzin, aż będziemy zupełnie bezpieczni. Możecie przejść na tył i się zdrzemnąć.
— Myślę, że tu jesteśmy już bezpieczni — powiedziała Rashmika.
— Kilka dodatkowych kilometrów nie zaszkodzi. Spróbuj się przespać, młoda damo. Jutro znów czeka nas długa podróż i zapewniam cię, że nadal nie będziemy całkiem bezpieczni.
Linxe sadowiła się już na fotelu kierowcy i grubymi jak u dziecka palcami przebiegała po wytartych od długiego używania kontrolkach. Dopóki Crozet nie wspomniał, że trzeba gdzieś zaparkować na noc, Rashmika sądziła, że lodochód potrafiłby jechać na autopilocie, choć być może nie tak szybko, dlatego była bardzo zaskoczona, że musi być kierowany ręcznie.
— Ja mogłabym trochę poprowadzić — zaproponowała. — Nigdy tego nie robiłam, ale gdybyście mi pokazali…
— Damy sobie radę, kochanie — odparła Linxe. — Mamy do pomocy Culvera. Może wziąć ranną zmianę.
— Nie chciałabym…
— Nie martw się o niego — rzekł Crozet. — Musi sobie czymś innym zająć ręce.
Linxe klepnęła męża ze śmiechem. Rashmika dopiła wystygłą czekoladę. Była skonana, ale zadowolona, że udało jej się przetrwać pierwszy dzień. Nie miała złudzeń, że to najtrudniejsza część podróży, ale uznała, że każdy pomyślnie zakończony etap należy uznać za małe zwycięstwo. Pragnęła jakoś powiedzieć rodzicom, żeby się nie martwili, że na razie wszystko idzie dobrze i cały czas o nich myśli, przyrzekła sobie jednak, że nie wyśle do domu wiadomości, póki nie dotrze do karawany.
Crozet odprowadził ją na tył dudniącego lodochodu. Pilotowany przez Linxe pojazd poruszał się inaczej; nie była ani lepszym, ani gorszym kierowcą od męża — różnili się stylem jazdy. Lodochód wyskakiwał w górę długimi, parabolicznymi łukami, niczym w nieważkości. Ten rytm usypiał. W snach Rashmika miała wrażenie, że bez końca spada.
; Obudziła się rano i od razu usłyszała wyczekiwaną wiadomość, która zapowiadała jednak kłopoty.
— Podali w dzienniku pilną informację — powiedział Crozet. — Dowiedzieli się, Rashmiko. Jesteś oficjalnie uznana za zaginioną. Trwają poszukiwania. Nie czujesz dumy?
— Och. — Zastanawiało ją, co takiego się stało od poprzedniego wieczora.
— To konstable. — Linxe miała na myśli siły porządkowe, którym podlegał rejon Vigrid. — Najprawdopodobniej wysłali grupy poszukiwawcze. Ale my mamy szansę dotrzeć do karawany, zanim nas znajdą. A jak będziesz w karawanie, konstable nie mogą cię tknąć.
— To dziwne, że wszczęli poszukiwania — powiedziała Rashmika. — Chyba nie jestem w niebezpieczeństwie?
— Prawdę mówiąc, jest jeszcze coś — rzekł Crozet. Linxe spojrzała na męża.
Co ci dwoje coś przede mną ukrywają? — pomyślała Rashmika. Czuła napięcie w żołądku, po kręgosłupie spływało jej zimno.
— Powiedzcie — poprosiła.
— Mówią, że chcą cię doprowadzić na przesłuchanie — wyjaśniła Linxe.
— Za ucieczkę z domu? Nie mają nic lepszego do roboty?
— To nie sprawa ucieczki. — Linxe znów spojrzała na Crozeta. — Chodzi o sabotaż z ubiegłego tygodnia. Wiesz, o czym mówię?
— Tak. — Rashmika pamiętała wyrwę po magazynie materiałów wybuchowych.
— Twierdzą, że ty to zrobiłaś — powiedział Crozet.
Schodząc z orbity, Quaiche czuł, jak zwiększa się jego ciężar. „Córka” zwolniła do kilku tysięcy kilometrów na godzinę. Hela pęczniała, jej niespokojna powierzchnia wznosiła się na spotkanie statku. Echo radaru — sygnatura metaliczna — nadal istniało. Most również.