Выбрать главу

— Coś rozumiesz z jego myśli? — spytał Scorpio.

— Nie, ale docierają do mnie sygnały neuronalne tylko bardzo niskiego poziomu, rutynowe administrowanie. Osoba w środku prawdopodobnie jest nadal nieprzytomna.

— Albo nie jest Hybrydowcem — wtrącił Blood.

— Dowiemy się za parę godzin — powiedział Scorpio. — Nadal jednak pozostaje zagadka brakującego statku.

— Dlaczego zagadka? — spytał Vasko.

— Bo ta osoba nie mogła podróżować dwadzieścia lat świetlnych w tej kapsule — wyjaśnił mu Blood.

— Mogła wlecieć niezauważona do układu, zaparkować statek gdzieś w niewidocznym dla nas miejscu, a pozostałą drogę odbyć w kapsule — zasugerował Vasko.

Blood pokręcił głową.

— Potrzebowałaby statku wewnątrzukładowego, żeby dotrzeć do naszej planety.

— A jeśli przeoczyliśmy mały statek? — spytał Vasko.

— Nie sądzę — powiedział Clavain. — Chyba że sytuacja rozwinęła się w bardzo nieprzyjemny dla nas sposób.

DZIEWIĘĆ

Powierzchnia Heli, 2615

Quaiche odzyskał przytomność, wisząc do góry nogami. Wszystko wokół zastygło: statek, krajobraz, niebo. Jakby został tu umieszczony wiele wieków temu i dopiero teraz otworzył oczy.

Przypuszczał jednak, że niezbyt długo był zamroczony: bardzo wyraźnie pamiętał przerażający atak i szalone spadanie. Najdziwniejsze jednak było to, że w ogóle przeżył.

Poruszając się powoli w uprzęży, próbował ocenić uszkodzenia. Stateczek trzeszczał. Na skraju pola widzenia — Quaiche mógł obrócić głowę, a więc szyja najwyraźniej nie była złamana — widział nadal osiadający pył i lód. Wszystko wydawało mu się rozmazane, jakby patrzył przez cienką szarą zasłonę. Ponieważ lodowy pióropusz był jedynym poruszającym się obiektem, Quaiche wywnioskował, że stracił przytomność najwyżej na kilka minut. Widział również jedną część mostu, wspaniałe skomplikowane ślimacznice podtrzymujące łagodnie zakrzywioną jezdnię. Pamiętał swój strach, gdy wystrzelił pocisk i bał się, że zburzy ten obiekt, cel swojej wyprawy. Most był olbrzymi, ale równocześnie wyglądał delikatnie, jak z bibułki. Nic nie wskazywało na to, żeby budowla została uszkodzona. Chyba była mocniejsza, niż się wydawało.

Statek znów zatrzeszczał. Quaiche nie widział dna rozpadliny. Statek osiadł rufą do góry, ale czy dotarł na dno Rozpadliny Ginnungagap?

Quaiche spojrzał na konsolę, ale nie mógł skupić wzroku. Czy w ogóle potrafi na czymkolwiek skupić wzrok? Gdy zamknął lewe oko, obraz był lepszy. Wskutek dużego przyśpieszenia mogła mi się odkleić siatkówka, pomyślał. „Córka” dopuszczała do wystąpienia tego rodzaju naprawialnego uszkodzenia ciała, jeśli stawką było jego życie.

Otwartym prawym okiem ocenił konsolę. Dużo czerwieni — łacińskie pismo sygnalizujące usterki systemów — ale również puste obszary, na których coś być powinno. „Córka” doznała poważnych uszkodzeń, nie tylko części mechanicznych, ale również cybernetycznego rdzenia awioniki. Statek był w komie.

— Sterowanie nadrzędne. Restartuj — powiedział.

Żadnej reakcji. Rozpoznawanie głosu mogło być jedną z utraconych funkcji. Albo może statku nie da się już uruchomić? Spróbował ponownie, na wszelki wypadek.

— Sterowanie nadrzędne. Restartuj.

Znów żadnej reakcji. Dość tych prób, pomyślał.

Wyciągnął jedną rękę do kasetonu z kontrolkami dotykowymi. Czuł przy tym pewien dyskomfort, ale ból był ćmiący, jak przy ciężkich stłuczeniach, a nie ostry jak przy złamaniu lub zwichnięciu. Przy poruszeniu nogami też nie odczuwał specjalnych przykrości, ale mocne ukłucie w klatce piersiowej źle rokowało żebrom, choć oddech wydawał się normalny, i ani w płucach, ani w brzuchu nie działo się nic niepokojącego. Mam fart, jeśli wyjdę z tego tylko z kilkoma złamanymi żebrami i odklejoną siatkówką, pomyślał.

— Zawsze miałeś fart, draniu — powiedział do siebie. Przesuwał palcami po omacku po ćwiekach i wypustkach kasetonu dotykowego. Każda komenda głosowa miała swój odpowiednik w kombinacji przełączników manualnych. Należało ją tylko pamiętać.

Pamiętał. Palec tu, kciuk tam. Nacisnąć. Znów nacisnąć.

Statek zakasłał. W miejscu, gdzie przed chwilą niczego nie było, zamigotały czerwone napisy.

Jest jakiś efekt. Staruszka ma jeszcze w sobie energię. Znów spróbował. Statek zakasłał i zabuczał, próbując się zrestartować. Pojawiło się czerwone migotanie, potem znów nic.

— No, dawaj! — mruknął Quaiche przez zaciśnięte zęby. Ponownie spróbował. Do trzech razy sztuka? Statek kichnął,

zadrżał. Czerwone napisy pojawiły się, zniknęły, wróciły. Inne miejsca displeju też się zmieniały — statek wychodził z komy i sprawdzał swoje podzespoły.

— Grzeczna dziewczynka — powiedział Quaiche, gdy statek zaczął zmieniać kształt kadłuba. Prawdopodobnie tylko odruchowo dopasowywał się do profilu standardowego. Obluzowany skalny gruz uderzał o pancerz. Statek kiwnął się o kilka stopni — Quaiche miał teraz inny widok.

— Ostrożnie…

Za późno. „Córka” zaczęła się przechylać, a potem spadła z półki, na której przedtem osiadła. Quaiche dojrzał przelotnie dno kanionu — dobre sto metrów w dole — które gnało mu na spotkanie.

* * *

Subiektywny czas spadania rozciągał się do nieskończoności.

Quaiche dotarł do dna. Nie stracił przytomności, ale po serii uderzeń, gdy statek koziołkował, czuł się tak, jakby jakiś potwór trzymał go w szczękach i grzmocił nim o grunt, żeby go roztrzaskać.

Jęknął. Tym razem raczej nie zakończy się to tak niewinnie. Klatkę piersiową przygniatało mu ciężkie kowadło. Złamane żebra najprawdopodobniej się poddały. To groziło bólem przy każdym ruchu. A jednak nadal żył. Teraz „Córka” wylądowała odpowiednio: Quaiche widział most — kadr z przewodnika dla turystów. Tak jakby fatum chciało mu dobitnie przypomnieć, jak wygląda obiekt, z powodu którego znalazł się w tej popapranej sytuacji.

Większość czerwieni na konsoli zgasła. Widział odbicie swojej zdezorientowanej miny za pokawałkowanym łacińskim pismem; na policzkach i pod oczami miał czarne cienie. Spotkał już kiedyś podobny wizerunek: twarz jakiejś postaci religijnej odciśnięta w tkaninie całunu — zaledwie zarys oblicza wykonany jakby grubymi pociągnięciami węgla.

Wirus indoktrynacyjny gderał w jego krwi.

— Restartuj — powiedział Quaiche, wypluwając połamane zęby.

Żadnej reakcji. Po omacku wyczuł kaseton dotykowy i wprowadził tę samą sekwencję rozkazów. Nic się nie działo. Spróbował ponownie — tylko w ten sposób mógł obudzić statek pozbawiony pełnych narzędzi diagnostycznych.

Konsola zamigotała. A więc w statku było jakieś życie! Zaczął wprowadzać rozkazy i za każdym razem budziło się kilka nowych układów. Po ośmiu próbach nie było jednak dalszej poprawy. Nie chciał dłużej tego kontynuować z obawy, że wyczerpie rezerwy zasilania awioniki albo przeciąży układy, które już zostały ożywione. Musiał się zadowolić tym, co już uzyskał.

Zamknął lewe oko i spojrzał na czerwone komunikaty — w najbliższym czasie „Córka” nigdzie się nie wybierze. Atak uszkodził najważniejsze układy nawigacyjne, a układy drugorzędne roztrzaskały się podczas kolizji ze ścianą rozpadliny i długiego spadania na dno. Prywatny statek kosmiczny — piękny, cenny klejnot Quaiche’a — był kompletnie zniszczony. Mechanizmy samonaprawiające z trudnością dałyby sobie radę z remontem, nawet gdyby Quaiche mógł czekać na efekt parę miesięcy. Powinien być jednak wdzięczny „Córce”, że zachowała go przy życiu. Pod tym względem go nie zawiodła.