Выбрать главу

Wrzaski, które teraz nastąpiły, niosły się na parę mil. Sol była jednak stanowcza, no i silniejsza, choć szkoda jej było dziecka, które musiało przeżyć kolejny wstrząs. Nie miała jednak innego wyjścia.

A kiedy Meta w końcu zrozumiała, jakie to przyjemne uczucie, kiedy woda opływa ciało, uspokoiła się i tylko od czasu do czasu szlochała. Na jej usta wypełzł nieśmiało leciutki, drżący uśmiech.

– Czy nie porwie mnie koń z potoku? – upewniła się. – Matka zawsze mi mówiła, żebym nie zbliżała się do wody, bo tam mieszka koń z potoku.

Sol pojęła, że koń z potoku musiał być skańską wersją wodnika.

– To jego tak się boisz? To mój przyjaciel.

I znów Meta popatrzyła na Sol, tak jakby zastanawiała się, kim może być obca panna. Chętnie jednak odchyliła głowę w wodzie, by Sol porządnie mogła jej spłukać włosy. Śmiała się bardzo, kiedy jej uszy znalazły się pod wodą.

– Słyszę, jak strumień szemrze uderzając o kamienie! – cieszyła się. – Wydaje się, że jest burza!

Wreszcie Sol uznała, że dziewczynka jest już czysta.

– Jakaż piękna jesteście, panienko – powiedziała Meta, kiedy nagie, trzymając się za ręce, wychodziły z wody.

– Tak – odparła Sol po prostu. – To ogromna korzyść dla dziewczyny, uwierz mi! Ty też będziesz ładna, kiedy tylko nabierzesz trochę ciała i znikną wszystkie ślady po ugryzieniach.

– Ale nigdy nie będę taka ładna jak wy – powiedziała Meta z podziwem.

No tak, do mnie ci daleko, przyznała w duchu Sol bez śladu zawstydzenia.

Sol miała ze sobą jeszcze dwie zmiany odzienia, jedną podarowała więc Mecie. Chwilę później Meta stanęła wyprostowana nad wodą. Ta mała, nieszczęśliwa osóbka była teraz olśniewająco czysta. Sol zaplotła jej gęste, popielatoszare włosy. Zaaplikowała jej też środek, który miał zabić życie, być może kiełkujące w niej po tym, czego doświadczyła z żołnierzami.

Przyniosła lusterko i kazała Mecie się przejrzeć.

– Zobacz, czystość chyba nikomu nie szkodzi, prawda?

Dziewczynka uśmiechnęła się do własnego odbicia promiennie jak słońce.

– Jak ładnie wyglądam – powiedziała onieśmielona. – I jak wspaniale być czystym! Dziękuję, panienko! Nigdy nie myślałam, że taka wielka dama jak wy może być taka dobra!

Na te słowa rozległ się głośny śmiech Sol.

– Ja jestem dobra? Jeszcze i to! Pamiętaj, Meto, robię to tylko dlatego, że mnie to bawi, z żadnego innego powodu.

Tak właśnie myślała Sol.

– Zostaniesz tu i będziesz czekać, aż wrócę – powiedziała. – Mam parę spraw do załatwienia i nie mogę cię ze sobą zabrać. To potrwa ze dwa, trzy dni. Zbuduj szałas z gałęzi, poradzisz sobie. Potem rozejrzymy się za jakimś miejscem dla ciebie. Czy tu w okolicy nie ma żadnych dworów?

– O tak, są. Gyllenstiernowie mieszkają w Fulltofta, a nad morzem jest Bosjokloster i Vittskovle. Wszędzie znali matkę.

Powiedziałabym raczej że wszędzie cieszyła się złą sławą, pomyślała Sol.

– Mijałam Vittskovle, to za daleko stąd. Zobaczymy, czy nie przyjmą cię do pomocy w Fulltofta lub Bosjokloster. Chciałabyś?

– Tak, teraz kiedy tak ładnie wyglądam, może będę miała odwagę zapytać – powiedziała Meta zawstydzona. – Ale przecież muszę oddać wam tę piękną suknię.

– Nie, to tylko stary łach – powiedziała Sol, ale od razu pożałowała tych bezmyślnych słów. Podarowana suknia w porównaniu z ubiorem tej biedaczki mogła wydawać się szczytem elegancji. – Żartowałam tylko, Meto, nie chciałam tak wcale powiedzieć. Ale sukienkę możesz zatrzymać.

Dziewczynka znów gotowa była wybuchnąć płaczem, tym razem z radości. A Sol poczuła, że robi coś dobrego, i uczucie to wcale nie było jej niemiłe.

Dziecko poprosiło ją żałośnie:

– Nie odchodźcie ode mnie, panienko!

– Muszę.

– Obiecajcie, że wrócicie!

– Boisz się?

– Trochę. Dzikie zwierzęta, duchy i…

– Nie ma ich tutaj, możesz mi zaufać. Obiecuję ci, że wrócę. Zobacz, weź ten nóż, mam jeszcze jeden. Będziesz się czuć bezpieczniej. I nie myśl już więcej o tym, co się stało!

– To nie tak łatwo zapomnieć, panienko!

– Masz rację. Czy nie wiesz, gdzie znajduje się Szczelina Ansgara? – zapytała po krótkiej przerwie.

– Mniej więcej wiem, ale to niebezpieczne! Powiadają, że tam jest otchłań, w której wiecie kto mieszka.

To świetnie, pomyślała Sol. Gdyby otchłań rzeczywiście istniała, bez wahania by się w nią zagłębiła. To kusząca perspektywa. Uśmiechnęła się krzywo.

– Głupstwa! Czy sądzisz, że jestem strachliwa? Chyba nie.

Meta nieporadnie opisywała jej drogę. Nie wydawało się to tak strasznie daleko.

– Nie wiesz, czy tu nad rzeką rośnie belladonna, wilcza jagoda?

– A co to jest?

Sol westchnęła tylko, pożegnała dziewczynkę i ruszyła w drogę.

* * *

W Oslo przestało już padać, ale Liv znów stała przy oknie. Nie miała co robić. Nie śmiała niczym się zająć.

Jej teściowa tego dnia czuła się na tyle dobrze, że wybrała się do sąsiadów posłuchać plotek.

Trzasnęły drzwi wejściowe.

Dobrze znajomy dźwięk wskazywał, że do domu wrócił Laurents.

Liv zdrętwiała. Ściskanie w żołądku stawało się coraz bardziej bolesne. Wykrzesała z siebie resztki sił i wyszła na spotkanie męża z uśmiechem.

– Dzień dobry, Berenius – powitała go. – Tak wcześnie dzisiaj w domu?

Nie wolno jej było zwracać się do męża po imieniu; twierdził, że to wulgarne. Liv miała o tym zupełnie inne zdanie, ale jak zawsze uległa.

Rozjaśnił się, kiedy ją zobaczył.

– Jest moja duszyczka! – zawołał, obejmując ją. – Jak pięknie wyglądasz w tej sukni! Nic dziwnego, to ja sam wybierałem materiał! Jak się dzisiaj czuje mój mały aniołek?

– Dziękuję, dobrze – odparła uśmiechając się sztywno. – Trochę mi tylko nudno, kiedy was nie ma w domu.

Odwrócił się do niej zniecierpliwiony.

– To już słyszałem. Robię dla ciebie wszystko, noszę cię na rękach. Nie masz żadnych obowiązków, żadnych trosk, nic nie musisz robić, a i tak narzekasz.

– Wybacz mi – szepnęła Liv. – Już więcej nie będę. Czy nie mógłbyś opowiedzieć czegoś o kantorze, Berenius?

– Co? – roześmiał się. – Miałbym cię zanudzać sprawami, o których nie masz pojęcia i których nigdy nie zrozumiesz? Nie bądź głupia, Liv.

– Nie, myślałam tylko… Żona powinna dzielić z mężem wszystkie jego smutki i radości. Bardzo bym tego chciała.

– No wiesz co! Nasze wspólne życie jest tu, w domu. To, co jest poza nim, to moja dziedzina.

– Ale ja potrafię dobrze rachować – powiedziała gorliwie. – I podobno ładnie piszę. Czy nie mogłabym pomóc wam w kantorze? Moglibyśmy być razem, wyszłabym trochę do lu… Och, przepraszam!

Jego twarz zrobiła się popielatoszara, gwałtownie zerwał ze ściany szpicrutę. Liv poznała ją już wcześniej. Teraz, uciekając przed nim, piszczała jak szczenię. Biegła z komnaty do komnaty, a mąż w ślad za nią.

– Stań! – wołał. – Zatrzymaj się, niewdzięcznico!

Liv wcisnęła się w kąt w ostatnim pokoju. Szpicruta raz po raz ze świstem przecinała powietrze. Poczuła piekący ból.

– Jak śmiałaś powiedzieć, że mogłabyś być pomocna w mojej pracy? – syczał z pianą na ustach. – Rachować! Ty, żona! Jak śmiesz wmawiać sobie coś takiego?

Liv skurczyła się jeszcze bardziej. Widząc, jak bardzo jest bezradna, uspokoił się. Opuścił szpicrutę i złapał ją za rękę.