Выбрать главу

Roześmiał się. On również był nią zachwycony pomimo jej prostego norweskiego odzienia.

– Nie ma ku temu żadnego powodu. Och, jakże ja sobie z tym poradzę?

– Z czym?

– Z utrzymaniem wielbicieli z daleka od ciebie!

– A dlaczego trzymać ich z daleka? – roześmiała się Sol i Dag wziął to za dowcip, choć w zamierzeniu Sol wcale tak nie było.

– Mieszkam niedaleko. Ten kawałeczek możemy przejść piechotą. Pozwól mi wziąć swój kuferek. O, wcale nie jest taki ciężki. Daj mi też węzełek!

– Nie, sama poniosę.

Dag spojrzał na nią z ukosa, ale nie nalegał.

– Jak się mają wszyscy w domu? – zapytał, kiedy opuścili tętniący życiem port i znaleźli się na ruchliwej ulicy.

Sol szeroko otwierała oczy, przyglądając się wszystkiemu co nowe – ciżbie ludzkiej, zwierzętom na ulicach, wdychała zapach ryb i wodorostów, dymu, odpadków, owoców i jarzyn. Co prawda była kilka razy z Tengelem w Oslo i Akershus, ale teraz to zupełnie coś innego. Tu był wielki świat!

– W domu? W porządku. Mam cię gorąco od wszystkich pozdrowić, naturalnie przede wszystkim od Charlotty. Są też listy, cała masa. I pieniądze.

– To wspaniale – ucieszył się Dag.

– Are zastanawiał się, czy mógłbyś zdobyć dla niego nowoczesną strzelbę. Och, Dagu, to takie interesujące! Popatrz na ten dom! Jaki ogromny!

Podekscytowana paplała bez ustanku.

– Mama Charlotta jest teraz z pewnością bardzo samotna?

– O, tak, z utęsknieniem wyczekuje, aż skończysz studia i znów wrócisz do domu. Ale dużo czasu spędza z Silje.

– A inni? Jak im się wiedzie?

– Tengel jak zwykle ciężko pracuje, opiekując się pacjentami. Wprawdzie próbował ograniczyć swe zajęcia do kilku dni w tygodniu, ale to nie takie proste. Ludzie i tak przychodzą po dotyk jego uzdrawiających dłoni. Przybywają z daleka, a przecież on nigdy nie umiał odmawiać. Zimą grasowała jakaś okropna zaraza, więc zabronił chorym przychodzić do nas do domu, żebyśmy się nie zarazili. Przybywali jednak jak roje much i Tengel był naprawdę zrozpaczony. Udało się nam jednak. Wiesz przecież, że Ludzie Lodu są silni. Tylko twoja babcia, baronowa wdowa, nie była w stanie oprzeć się chorobie.

– Tak, wiem. I ogromnie mi jej brakuje.

– Mnie też – powiedziała Sol cicho. – To wspaniała kobieta. Tengel był wówczas bliski załamania. Łączyły ich silne więzi. Ale w Tengelu jest coś dziwnego, wcale nie widać po nim wieku.

– Pamiętasz chyba Hannę? – zapytał Dag. – Ona też była niebywale stara.

– Czy pamiętam Hannę? – powtórzyła Sol z bólem w głosie. Od razu jednak wzięła się w garść i roześmiała głośno. – Dlatego ja też będę prastara, braciszku. Przeżyję was wszystkich!

– Zobaczymy – odparł Dag, czując się dziwnie nieswojo. – A Silje, jak ona się miewa?

– Silje jest taka jak przedtem. Wesoła i spokojna tak długo, jak długo ma Tengela. Dużo maluje, chyba się trochę zaokrągliła. Ale do twarzy jej z tym. I… Och, zapomniałam o czymś! Liv ma starającego.

Dag zatrzymał się nagle na samym środku ulicy. Jakiś powóz zahamował przed nimi gwałtownie, uskoczyli w bok.

– Co ty mówisz? – wykrzyknął. – Na miłość boską, przecież to jeszcze dziecko!

– Niedługo skończy szesnaście lat, będzie miała siedemnaście. Nie uwierzyłbyś, jest taka łagodna i śliczna. Silje nie była starsza, kiedy zakochała się w Tengelu.

Dag nie słuchał. Jego twarz przybrała kamienny wyraz.

– Moja mała siostrzyczka ma starającego! Co to za człowiek?

– Nie przejmuj się tym tak bardzo! Hm, co mam ci powiedzieć? Jest z dobrej rodziny. Naturalnie nie ze szlacheckiej, przecież Liv też nie jest szlachcianką, ale to bardzo bogata rodzina kupiecka. Ojciec nie żyje. Laurents przejął jego interesy.

– Podoba ci się?

Sol wzruszyła ramionami.

– Nie jest w moim typie – odparła wymijająco.

Ruszyli naprzód. Dag szedł długo w milczeniu. Przywiązywał dużą wagę do opinii Sol o ludziach, nikt bowiem nie umiał oceniać ich tak dobrze jak ona.

– A Liv? Co ona mówi? Nie podnoś sukni tak wysoko, Sol, tu nie jest aż tak brudno!

– Hm, Liv właściwie w ogóle nie mówi zbyt wiele. Tak naprawdę nie wiem, co ona myśli. Słyszeliśmy, że ty też masz zamiar się ożenić. Czy już wkrótce?

– Ja? Kto to powiedział?

– Charlotta. Zrozumieliśmy, że jest jakaś panna Trolle.

– Matka tak powiedziała? Do Liv?

– Do nas wszystkich. Była bardzo szczęśliwa.

– Ależ, moi drodzy – uśmiechnął się Dag zrezygnowany. – Wspomniałem tylko w kilku listach, że ona należy do grupy moich znajomych i że to ładna i miła dziewczyna. No tak, interesowałem się nią trochę, ale nie była moją wybranką. Nie widziałem jej od wielu tygodni! Mama to prawdziwa swatka.

Nie powiedział już nic więcej, Sol mówiła więc dalej.

– A Are to dobry chłopak. Spokojny i życzliwy, najbardziej z nas przywiązany do ziemi. Nie będzie z nim kłopotu.

– Na pewno! Wiesz, tak bardzo tęsknię za nimi wszystkimi. A ty, Sol? Masz jakichś zalotników?

– Ja? – roześmiała się głośno. Skręcili właśnie z głównej ulicy w niewielką, bogatą boczną uliczkę. – Nie. Skąd miałabym ich wziąć?

– Nie przesadzaj! Musisz mieć całe stado wielbicieli!

Spoważniała.

– Być może. Ale oni mnie nic nie obchodzą. Czasami się boję, Dagu. Wydaje mi się, że nie jestem w stanie w nikim się zakochać.

Przyglądał się jej długo, nic nie mówiąc. Potem powiedział lekko:

– Z pewnością nie spotkałaś jeszcze tego właściwego. Wiem przecież, że potrafisz kochać ludzi.

– Tak, moich najbliższych. Ale wiesz, wydaje mi się, że Tengel przysłania mi wszystkich mężczyzn. Nie zrozum mnie źle, nie jestem w nim zakochana, to nie o to chodzi. Ale nikt nie dorasta mu do pięt. Porównuję z nim różnych młodzieńców i żaden nie może się z nim mierzyć.

– To jasne. Tengel jest tylko jeden.

– Tak, i to właśnie jest takie straszne.

Dag się zamyślił.

– Można by powiedzieć, że poszukujesz mężczyzny – ojca, ponieważ nigdy go nie miałaś. Ale tak nie jest. Nie szukasz kogoś o dobroci Tengela, Sol. Szukasz mężczyzny, który miałby jego autorytet i demoniczną siłę!

– Masz rację – powiedziała zrezygnowana.

– Wobec tego powiem ci jedno, kochanie. Tengel wcale nie jest taki silny. Całą siłę czerpie od Silje!

Sol długo milczała.

– Tak – powiedziała w końcu. – Ale jej siła bierze się znów stąd, że ma jego miłość.

– To prawda.

– Po prostu żadne z nich nie mogłoby żyć bez drugiego.

– Tak. Ty i ja mieliśmy wielkie szczęście, że dorastaliśmy w tej rodzinie. Jesteśmy na miejscu. To ta brama.

– Naprawdę wspaniały dom! – powiedziała Sol, z podziwem patrząc na piękną fasadę i złoto-niebieską dekorację w kształcie wachlarza, umieszczoną nad bramą wejściową.

– Tak, i ludzie, u których mieszkam, są bardzo mili. Będziesz miała własny pokój na czas całego pobytu. Niestety, przybywasz w niezbyt odpowiednim momencie. Właśnie zginął ich maleńki synek.

– Umarł?

– Nie, zginął, jak powiedziałem. Zniknął przed trzema dniami.

– Och – westchnęła Sol. – To okropne. Gorsze niż wszystko inne.

– Tak, niepewność. Biedna matka, odchodzi od zmysłów! Szukali już wszędzie, sprawdzali w okolicznych kanałach. Bez rezultatu. Teraz przypuszczają, że ktoś uprowadził dziecko. Zniknęło bez śladu.

Znaleźli się w domu, nie mogli więc kontynuować rozmowy. Wyszli gospodarze, by ich powitać. Dag ani trochę nie przesadzał. Dłonie kobiety drżały, a twarz nosiła ślady niezliczonych łez.