Sol wkroczyła do salonu. Wyprostowana, z przyjaznym, choć odrobinę pogardliwym uśmiechem, omiotła wzrokiem zebrane damy. W swej najlepszej duńszczyźnie poprosiła gospodynię, by przedstawiła ją owym sympatycznym paniom.
Jej duńskiemu daleko było do doskonałości, nikt jednak tego nie zauważył.
Pani Samuelsen zrobiła, o co ją poproszono, i Sol zanotowała sobie w pamięci panią Berenius, teściową Liv. Sol nie była na ślubie siostry, nie spotkały się więc nigdy dotąd. To jędza, pomyślała sobie. A więc to ona tak bezwzględnie poczyna sobie z najlepszą dziewczyną w całej Norwegii! Ta góra tłuszczu ze skrzeczącym głosem! Biedna Liv, tyle musiała znieść.
Sol zwróciła się do gospodyni.
– Moja droga pani Samuelsen, przybywam prosto z królewskiego dworu… – oświadczyła z namaszczeniem, osiągając zamierzony efekt. Panie były poruszone i zaintrygowane w najwyższym stopniu. – Rozmawiałam tam z przyjacielem, starym hrabią Lowenbrander, który prosił bym przekazała wam, pani, pozdrowienia… – Mogła fantazjować bez obawy, bowiem hrabia o takim nazwisku nigdy nie istniał. – Opowiadał mi, że w młodości był w was do szaleństwa zakochany, ale nie mógł się z wami ożenić ze względu na rodzinę. Nigdy was nie zapomniał, pani Samuelsen. Czy to nie romantyczna historia, moje panie?
I Sol uśmiechnęła się promiennie.
Pani Samuelsen była zupełnie zdezorientowana.
– Ach, och, któż to może być? Hrabia Lowenbrander? Nie mogę sobie przypomnieć…
– Nie, oczywiście, że nie. Rozumiecie chyba, że nie używał wówczas swego szlacheckiego nazwiska. Nie śmiał też wyrazić swego podziwu dla was. Z pewnością wiecie jednak, o kogo chodzi, prawda?
Dama zmusiła się do uśmiechu, który pokrył jej zmieszanie. Sol zauważyła, że cały czas intensywnie myślała nad jej słowami. Na pewno jednak była nad wyraz zadowolona, zwłaszcza że przyjaciółkom oczy prawie wychodziły z orbit.
Sol usiadła tuż obok teściowej Liv. Kiedy podczas rozmowy skierowała uwagę dam na wiszący na ścianie obraz, jej dłonie szybko jak skrzydła ptaka mignęły nad stołem.
Gospodyni zaproponowała poczęstunek, ale Sol wymówiła się, wyjaśniając, że jej powóz czeka przed domem, a ona bardzo się spieszy.
Opuściła dom równie dwornie jak weszła, uśmiechając się do siebie na myśl o pełnych podziwu i zachwytu spojrzeniach dam.
Sol i Meta przybyły do bram miasta nieco spóźnione. Dag czekał już na nie w całkiem zwyczajnym powozie.
Pół godziny później, po nader przekonującym ataku serca, teściowa Liv wydała swe ostatnie tchnienie. Nikt nie połączył tego z winem, które piła wcześniej, a tym bardziej z wizytą dostojnej damy z Kopenhagi. Ponieważ wypadek nie zdarzył się w domu, nikt nie mógł obwiniać Liv o śmierć teściowej. Tak właśnie miało być, zgodnie z wolą Sol. Zawsze wszystko toczyło się wedle jej woli…
Pierwsze kroki Dag skierował do Grastensholm. Tam był jego dom, tam w samotności żyła jego matka.
Charlotta cieszyła się z powrotu swego pięknego syna. Na przemian śmiała się i ocierała łzy.
– Spodziewaliśmy się was dopiero za kilka dni. Chcieliśmy jechać do Oslo i powitać was w porcie. Jak poszło? – zapytała ciekawa, kiedy już usiedli na sofie.
– Ale co?
– Egzaminy, oczywiście.
Egzaminy? Całkiem o nich zapomniał.
– Dziękuję, bardzo dobrze. Mam teraz wykształcenie prawnicze najwyższego stopnia, mogę wybierać i przebierać w urzędach. Nie chcę się chwalić, ale byłem najlepszy.
– Wiedziałam! – rozpromieniła się Charlotta. Nie mogła się na niego napatrzeć. Tak zmężniał i wydoroślał! – Znałam twoje możliwości. Ja sama nie należę do najgłupszych, masz więc do kogo być podobny – powiedziała, śmiejąc się serdecznie.
– Wiem. To przecież właśnie ty, mamo Charlotto, uczyłaś nas wszystkich, to głównie twoja zasługa, matko. Ale lata spędzone na uniwersytecie były ciężkie. Student nic nie znaczy, zwłaszcza gdy jest na jednym z mniej znaczących fakultetów. Wydaje się, że tylko księża mogą cieszyć się szacunkiem w tym świecie. My musieliśmy zbierać się podczas rozmaitych pogrzebów, tworząc swego rodzaju straż honorową. Uważa się, że im liczniejsza straż, tym większym poważaniem za życia cieszył się zmarły. Te ceremonie zajmowały bardzo dużo czasu, który powinniśmy poświęcić na naukę. Ale wszystko dobrze się skończyło.
Dag umilkł. Pogrążył się w myślach, odpowiadając zdawkowo, kiedy Charlotta mówiła o życiu w Grastensholm.
Nachyliła się do syna.
– Co się dzieje, Dagu? Wyglądasz na strapionego.
Wyprostował się i westchnął głęboko.
– Tak, mamo. Boję się, że w najlepszej wierze spowodowaliśmy straszliwą tragedię.
Na twarz Charlotty wystąpił rumieniec.
– Naprawdę? Co masz na myśli?
– Opowiedziałaś kiedyś w Lipowej Alei o tej pannie Trolle, którą wspominałem przelotnie w liście, prawda?
– Tak – odparła zmieszana. – Jak to się dalej potoczyło?
– Nijak. Nigdy nie było nic poza tym, że uważałem ją za ładną dziewczynę. imponowało mi, że chce ze mną rozmawiać. To był też mój błąd, nigdy nie powinienem jej wspominać.
– Błąd? Nie rozumiem.
– To w tym czasie Berenius starał się o Liv, prawda? Przedstawiono go jej tu, w Grastensholm, czyż nie tak?
Charlotta zamyśliła się.
– Tak, chyba tak. A dlaczego pytasz?
Dag wstał i chodził po pokoju tam i z powrotem.
– I ja dowiedziałem się, że Liv ma zamiar go poślubić. Że już wyraziła zgodę.
Matka była coraz bardziej zakłopotana.
– Tak, to była naprawdę świetna partia dla małej Liv.
W tej samej chwili spojrzała w twarz Daga, zdjętą smutkiem, i zaniepokoiła się poważnie.
– Liv wyszła za mąż za dręczyciela, matko! Za prawdziwego domowego tyrana!
Wstrząśnięta Charlotta zaniemówiła.
Zatrzymał się i uderzył pięścią w parapet.
– Och, matko! Gdybyś ją widziała! To mały, migotliwy cień! Teściowa komenderuje nią od rana do wieczora. Nie wolno jej spotykać nikogo z rodziny, mąż nieustannie ją poucza, poprawia we wszystkim, czego nauczyła się w domu, i bije, kiedy tylko wyrwie jej się coś, co zdradza, że jest od niego mądrzejsza.
– Co ty mówisz, chłopcze? – zawołała zrozpaczona Charlotta. – Co my zrobimy? O Boże, co my zrobimy? Tengel…
– Nie, nie Tengel. On zabije Laurentsa, nie możemy do tego dopuścić. Ze względu na Tengela! Musimy to omówić, Silje, Sol i my dwoje. Coś trzeba zrobić! Sol prosiła mnie, bym zaczekał, ale musiałem o tym pomówić z tobą, matko.
– O mój Boże! Co ja zrobiłam? Ale skąd mogłam wiedzieć? Och, nasza dziewczynka! Nikt na ziemi nie zasługuje na tyle miłości co Liv!
– Właśnie. Ale na razie nie mów nic w Lipowej Alei. Pozwól zająć się tym mnie i Sol. Liv tak bardzo boi się awantury.
– Obiecuję.
Długo siedzieli w milczeniu, pogrążeni we własnych myślach.
– Jak ułożyło się Sol w Kopenhadze? – spytała w końcu Charlotta.
– Sol? Ona jest jak kot, zawsze spada na cztery łapy.
– A więc wplątała się w coś?
– Oczywiście, choć dzięki swemu urokowi zawsze się ze wszystkiego wykręci. Ona jest diabelnie nieostrożna!
– Nie przeklinaj, synku.
– Ha, powinnaś posłuchać Sol, kiedy się rozgniewa!
– Tak, nietrudno mi to sobie wyobrazić – odparła Charlotta matowym głosem.
W Lipowej Alei przyjęto Sol z otwartymi ramionami.
– Och, Silje! Musisz skończyć z jedzeniem ciasteczek na miodzie!
Tengel objął Silje w pasie.
– Do twarzy jej z tym.
– Na razie tak, zgadzam się. Ale dość się napatrzyłam na spasione matrony. Nie chcę mieć jeszcze jednej w domu.