– To nie takie proste – zaśmiała się Silje zawstydzona. – Ale masz rację, za dobrze mi tutaj. Tengelu, jeśli zobaczysz, że sięgam po jeszcze jedno ciastko, zabierz mi je i oddaj biednym! Co to za dziewczynka jest z tobą, Sol?
Silje boleśnie odczuła niedyplomatyczną krytykę Sol i obiecała sobie, że nie da powodów do dalszych przytyków. Właściwie więc dziewczyna zrobiła dobry uczynek.
Sol przedstawiła płonącą ze wstydu Metę i w krótkich słowach opowiedziała jej historię. Ze względu na dziewczynkę pominęła najbardziej drastyczne szczegóły.
Silje i Tengel gorąco współczuli biednemu dziecku i natychmiast obiecali przyjąć ją do siebie.
Meta zdobyła się na odwagę i poprosiła o pracę w oborze, jeżeli tylko mogłaby się tam na coś przydać. Uważała, że dom jest dla niej zbyt wspaniały.
– Ale co ty robiłaś w Skanii, Sol? – spytał Tengel z ojcowskim niepokojem.
Odwiedziłam znajomych odpowiedziała lekko.
– Ach tak? Chyba nie w Brosarps Backar?
Do pioruna, pomyślała Sol. A więc on także zna miejsce spotkań czarownic?
– Nie, skąd ci to przyszło do głowy? Dokładnie było to w okolicach Tollarp.
– Miałaś jakieś kłopoty, Sol?
– Kłopoty? A dlaczego pytasz?
– Wzywałaś mnie. Silje i ja próbowaliśmy ci pomóc.
Sol nagle schyliła się i zaczęła gwałtownie grzebać w swoim kuferku podróżnym.
– I to wam się udało – szepnęła Sol. – Dziękuję, bardzo dziękuję.
Tengel i Silje wymienili spojrzenia.
– Nie chcesz o tym mówić? – zapytał Tengel.
– Nie – odparła Sol. – Zrobiłam coś bardzo niemądrego i nigdy już tego nie uczynię, to pewne.
– Może kiedyś mi o tym opowiesz? – powiedział Tengel cicho. – Bo jestem bardzo ciekaw. Odniosłem wrażenie, że widzę… kogoś, kogo nie chciałbym wymieniać z imienia.
Sol długo patrzyła mu w oczy. Poczuli, jak bardzo są sobie bliscy w tym, czego nie można opisać, czego inni nie mogą pojąć. Skinęła głową.
– Kiedyś ci opowiem. Na razie wszystko jest jeszcze zbyt świeże.
– O, nadchodzi Are – powiedziała Silje, kierując rozmowę na inny tor. – Are! Zobacz, kto przyjechał! A to Meta, zamieszka z nami. Meto, jeżeli chcesz dowiedzieć się czegoś o pracy w oborze, możesz zapytać Arego. To jego dziedzina.
Meta nieśmiało zerkała na rosłego, silnego chłopaka, bardzo podobnego do Tengela, pozbawionego jednak jego demonicznych cech.
– Kiedy mogę zacząć? – zapytała. – Chcę naprawdę ciężko pracować.
Are wpatrywał się w nią wystraszony.
– Co ona mówi? Nie rozumiem ani słowa!
– Nie rozumiecie mnie, panie? – szepnęła Meta przygnębiona.
– Panie?! Mam dopiero czternaście lat? Ona nie potrafi dobrze mówić!
– Ależ Are! – wtrąciła Sol. – Ona mówi po skańsku. To odrębny dialekt, podobny i do szwedzkiego, i do duńskiego. Wkrótce się go nauczysz.
– Ja? Nigdy w życiu! Niech ona się nauczy!
– Zabierz ją do obory i pokaż swoje królestwo – powiedziała Silje. – Zachowuj się po ludzku! Musimy porozmawiać z Sol na osobności.
– Dlaczego nie mogę zostać?
– Bo jesteś jeszcze za młody.
– Traktujecie mnie jak dziecko!
– Czego ty właściwie chcesz? – uśmiechnęła się Silje miękko. – Nie chcesz być panem, ale też nie chcesz być dzieckiem. Zabierz dziewczynkę ze sobą.
Mrucząc coś pod nosem, zniknął ze spłoszoną Metą depczącą mu po piętach.
– Na miłość boską! – powiedziała Sol zdumiona. – To zupełnie do niego niepodobne. To była chodząca życzliwość.
Silje roześmiała się.
– Nie pamiętasz, jak tobie samej było trudno w tym wieku? Jedną nogą w dzieciństwie, a drugą już w świecie dorosłych. Ja w każdym razie pamiętam, jakie to może być kłopotliwe. Naprawdę nie byłaś wtedy aniołem.
Czternaście lat? Klaus, kościelny, pan Johan…
– Ja nigdy nie byłam aniołem – zachichotała Sol. – Na pewno mu to przejdzie. No, ale nie zagrzeję tu długo miejsca. Już jutro rano muszę wybrać się do Tonsberg z posłaniem od pewnej duńskiej rodziny szlacheckiej.
– Nie możesz przecież jechać sama – wtrąciła Silje.
– Kochana Silje! Podróż w jedną stronę zajmie mi mniej niż jeden dzień. Przenocuję u nich i już następnego dnia będę z powrotem w domu. Cóż złego może mi się przydarzyć, kiedy będę siedziała na końskim grzbiecie?
– Niech jedzie – orzekł Tengel. – Sol da sobie radę.
– Ale czy nie możesz poczekać kilka dni? – prosiła Silje. – Mała Meta będzie bardzo nieszczęśliwa, jeżeli znikniesz, zanim się ze wszystkim oswoi.
Sol pomyślała chwilę i przyznała rację Silje.
– Zaczekam – zgodziła się.
– Wspaniale! Dobrze, że zajęłaś się tą dziewczynką, Sol.
– Gdybyście wiedzieli, przez co ona przeszła! Sądzę jednak, że ze względu na nią powinnam to przemilczeć.
Przygnębiony Are oprowadzał Metę po oborze. Biedna dziewczyna dreptała za nim, kiwając głową, gdy jej coś wyjaśniał. Tylko oczy były pełne podziwu, ale nie odezwała się ani jednym słowem.
– Czy nie potrafisz nawet odpowiadać na pytania? – wybuchnął w końcu Are.
Zadrżała i z oczu trysnęły jej łzy.
– Nie śmiem. Nie podoba wam się przecież moja mowa, panie.
– Panie! O jezu, dajże mi cierpliwość!
Spełniając prośbę Sol, Charlotta i Dag nie opowiadali w Lipowej Alei o losie nieszczęsnej Liv. Istniało ryzyko, że Tengel wybuchnie niepohamowaną złością. To zniweczyłoby plany dziewczyny.
W domu Sol powiedziała, że udaje się do Tonsberg, jednak wcale tak nie było. Po kilku godzinach jazdy znalazła się w Oslo, w okolicach portu, z dala od miejsca, w którym mieszkała Liv wraz z mężem. Ukryła się między domami naprzeciwko kantoru handlowego Bereniusa.
Nie spieszyła się. Przez cały dzień dokładnie obserwowała wszystko, co dzieje się przed budynkiem. Kilkakrotnie widziała młodego mężczyznę, w którym bezbłędnie rozpoznała Laurentsa. Przystojny, ale zbyt ulizany i pewny siebie jak na gust Sol. Oczywiście ceniła sobie autorytety, ale nie tego rodzaju. Chciała kogoś naprawdę silnego od urodzenia, ale nie robiącego wokół siebie hałasu i nie nadrabiającego miną. Mężczyznę, wokół którego unosiłaby się aura zniewalającej władzy.
Nie dociekała, czym handlował Berenius. Musiało to być drzewo albo coś takiego. Koncentrowała się wyłącznie na ludziach.
Dom stał boczną ścianą do ulicy. Na samej jego górze znajdował się otwór, przez który widać było ciężkie worki, w każdej chwili gotowe do spuszczenia na dół.
Otwór znajdował się tuż nad bramą wejściową, gdzie często zatrzymywał się Laurents, rozmawiając z klientami.
Następnego dnia Sol wróciła w to samo miejsce i ustawiła się w wąskim przejściu między domami. Rósł tam krzak, który świetnie ukrywał ją przed wzrokiem przechodniów.
Mogłaby zwyczajnie dostać się do domu i załatwić wszystko w prosty sposób, ważne jednak było, by nikt jej nie widział. Nikt nie powinien w żaden sposób łączyć jej planów z osobą Liv. To było najważniejsze przesłanie Sol.
Przez wiele lat ćwiczyła przesuwanie przedmiotów za pomocą myśli.
Tego ranka pracowała z takim wysiłkiem, że włosy lepiły się jej do spoconych skroni, a serce waliło dwa razy szybciej. Usiłowała przesunąć jeden z worków na samą krawędź. Nie miała pojęcia, co mogło w nim być, żywiła jedynie nadzieję, że kryło się w nim coś naprawdę ciężkiego.
Nigdy nie próbowała przesuwać wielkich przedmiotów, i to z tak dużej odległości. Potrafiła przemieszczać małe pudełeczka na stole, ale to?
W końcu musiała pogodzić się z faktem, że nie da rady. To był wyjątek. Poddała się po raz pierwszy. Jednak nie zrezygnowała. Musi dostać się do środka. Ale jak?