Był doświadczonym uwodzicielem, o tak, ale nie był Szatanem.
Sol oczywiście nie rozumiała, że to tylko maść rozbudzała podczas transu jej zmysłowość. Była zmęczona i bezradna, nie wiedziała, co ma robić.
Wiedziała jedynie, że nigdy nikogo nie nienawidziła równie mocno jak tego człowieka.
– Pomóż mi! Pomóż mi! – szeptał. – Ja nic nie zrobiłem! To żołnierze!
– Z twojego powodu cierpiała Silje – mówiła Sol tym samym beznamiętnym głosem – a z nią Tengel. Za nich, za Hannę i Grimara, za twego ojca, za wszystkich, którzy zginęli w Dolinie Ludzi Lodu, umrzesz teraz, Hemingu Zabójco Wójta! Za wszystkie dzieci, które z zimną krwią kazałeś wymordować żołnierzom tylko po to, by ocalić własne nędzne życie…
Ledwie ją teraz słyszał. Jej głos dochodził przez mgłę bólu i śmiertelnego przerażenia. Dudniło mu w uszach, w ustach czuł smak krwi, która ściekała mu z kącików ust. Zachłysnął się, usiłował krzyczeć, prosić o pomoc.
– Na miłość boską, ulituj się nade mną – wydusił z siebie.
– Bóg nigdy nie stał po mej stronie – powiedziała zimno. – Był przy mnie tylko Diabeł, a on się teraz raduje. Byłeś jego ziemskim wydaniem, Hemingu Zabójco Wójta! Czy w ogóle od chwili, gdy opuściłeś Dolinę Ludzi Lodu, zajmowałeś się czymkolwiek poza łajdaczeniem się i zdradą? Przypuszczam, że nie było cię nigdzie w ciągu ostatnich miesięcy, boś gnił w więzieniu. A mężczyźni, którzy byli z tobą poprzednio, to strażnicy? Szatan się teraz raduje. On stoi po mojej stronie, wiedz to.
Mgła przed jego oczami gęstniała, ale ciągle jeszcze widział.
Siedząc nieruchomo, skulona na niskim pniaku, przypatrywała się jego agonii. Jej oczy wciąż błyszczały żółto.
Wkrótce widział już tylko te oczy.
Wreszcie i one zniknęły.
Sol wstała. Podniosła z ziemi mandragorę. Wsiadła na konia i ciągnąc za sobą jego wierzchowca skierowała się na wschód ku nieznanym siedzibom Finów.
ROZDZIAŁ XIV
Minęła zima.
Tengel i Silje często spoglądali w dół alei lipowej w nadziei, że ujrzą szczególnego gościa, swą przybraną córkę Sol. Nic o niej nie słyszeli od chwili, gdy wyruszyła z domu zeszłej jesieni.
Obydwoje ukradkiem obserwowali jej lipę. Dopóki drzewo było zdrowe, oddychali z ulgą.
Jeszcze jedno lato. I znów jesień…
Przyszedł na świat pierwszy wnuk Silje, Tengela i Charlotty. Liv bez kłopotów urodziła ładnego chłopca, który otrzymał imię Tarald. Nazwany tak został na cześć dumnego dziadka, który nie pozwolił dać chłopcu imienia Tengel, zbyt pełnego bólu, jak uzasadniał.
Silje nic nie mówiła, ale myślała swoje. Może jej biedna córka poradzi sobie ze swoimi kłopotami teraz, kiedy wydała na świat dziecko? Wydawała się taka szczęśliwa, spokojna i pogodna, kiedy była z Dagiem.
Silje często wspominała słowa Hanny: Z twoich dzieci będzie wielka radość, ale i wielki smutek.
Czy to właśnie był ten smutek? Tragiczne małżeństwo Liv wraz ze wszystkim, co się z tym wiązało?
Kiedy wspomniała o tym Tengelowi, odwrócił się na pięcie. Nie chciał jej odpowiedzieć.
Bo Liv była teraz szczęśliwa. Prawdopodobnie uważał jej tragedię za zbyt krótkotrwałą, by zakładać, że to koniec niepowodzeń.
Silje jednak była skłonna uparcie podtrzymywać swoją wersję. Teraz już nic złego nie mogło się im przydarzyć!
Pod dotykiem cudownych dłoni Tengela Klaus wkrótce wyzdrowiał. Pracując na Grastensholm sprawiał wrażenie szczęśliwego. Nigdy nie wspomniał ni słowem o swej ogromnej tęsknocie. Dla niego nie istniała żadna inna dziewczyna oprócz Sol. On także często wypatrywał jej na drodze.
Liv była naprawdę szczęśliwa. Dag zawarł z nią umowę; obiecał, że nigdy nie będzie jej ganić, nawet jeżeli nie poradzi sobie z czymś w domu. Umowa tak naprawdę była zupełnie niepotrzebna, bo trudno znaleźć lepszą gospodynię od Liv. Dag przypuszczał, że Bereniusem kierować musiała wybujała ambicja. Chciał być najlepszy i całkowicie zdominować innych ludzi, dlatego krytykował wszystkich bez wyjątku, nawet jeżeli okazali się o wiele lepsi od niego.
Pewnego zimowego wieczora, kiedy po świecie hulał wicher, a Tengel i Silje odpoczywali przy kominku, ktoś ciężko załomotał do drzwi.
Tengel wstał, by otworzyć.
Przed drzwiami stała kobieta, opatulona w płaszcze i szale.
– Sol! – zawołał Tengel. – Wejdź, wejdź do środka, moje drogie dziecko!
Krańcowo wyczerpana przekroczyła próg przytulnej sieni. Otoczyły ją ramiona obojga rodziców; oczy Silje wypełniły się łzami.
Sol napawała się widokiem witraża, który Silje dostała kiedyś od malarza Benedykta. Przyglądała się portretom czwórki dzieci namalowanym przez samą Silje. Pamiętała, jak pozując do portretu nie mogła usiedzieć w miejscu, jak Silje ją za to łajała. Ale obrazy były piękne.
– Tak bardzo za tobą tęskniliśmy, dziecko – wydusiła Silje przez śmiech zmieszany ze łzami. – A więc tym razem przybywasz sama? Nie masz ze sobą żadnej Mety ani Klausa?
– Nie, nie jestem sama – pokornie odparła Sol. – Jest za mną jeszcze ktoś. Czy mogę…?
– Tak, przyprowadź swego protegowanego – uśmiechnął się Tengel. – W taką noc nikt nie może zostać na dworze.
Sol wyszła i po chwili wróciła, niosąc tłumoczek, który niepewnie wyciągnęła przed siebie.
– To Sunniva – powiedziała z drżącym uśmiechem. – Czy ona może wejść?
Silje poczuła, że ziemia usuwa jej się spod stóp.
– To twoje dziecko?
– Tak. Nie pozwoliła się zabić, ojcze. Próbowałam wszystkich ziół, jakie miałam, ale chciała żyć.
– Cieszymy się, że jest z nami – powiedziała Silje łamiącym się głosem. – Nasza druga wnuczka!
– Druga?
– Tak. Pierwszy był wnuk. Liv i Dag mają chłopca. Chyba mniej więcej w tym samym wieku.
– Sunniva urodziła się dwudziestego dziewiątego sierpnia – powiedziała szybko Sol.
– A Tarald dwudziestego czwartego tego samego miesiąca – uśmiechnęła się Silje szeroko. – Było okropne zamieszanie, bo gospodyni z Eikeby również leżała w połogu, a dziecko okazało się źle ułożone, więc Tengel musiał jeździć tam i z powrotem między Eikeby a Grastensholm.
– W Eikeby? Dziecko tam to żadna nowina! Ona rodzi trzy razy do roku. Czy temu człowiekowi zdaje się, że jest królikiem? Ale czy wszystko skończyło się dobrze?
– Tak, tak, w końcu przyszła na świat maleńka dziewczynka, biedne stworzonko. A ty? Nazwałaś swoją córkę Sunniva. Ładnie.
– Tak, po mojej matce. I zarazem na twoją cześć, Silje.
– Dziękuję – Silje była wzruszona. – Och, jaka ona śliczna! Jak mały elf! Widziałeś kiedy coś takiego, Tengelu? Ale do kogo ona jest podobna?
– Do swego ojca – odparła Sol sucho.
– Wydaje mi się, że skądś znam tę twarz – zamyśliła się Silje. – Gdzie, na Boga, mogłam ją widzieć?
– Jest bardzo ładna – stwierdził Tengel, który wreszcie otrząsnął się z szoku. – Nigdy bym jednak nie pomyślał, że ty, Sol, będziesz mieć taką błękitnooką, jasnowłosą córkę.
– Czy ona może tu zostać? – zapytała Sol cicho. – Wiem, że nikt na świecie lepiej jej nie wychowa. Chociaż ze mną wam się nie udało, ale tego można było się spodziewać, stanowię niechlubny wyjątek od reguły.
Przyglądali się jej zdziwieni.
– Nie musimy tu stać – powiedziała Silje. – Chodźmy, siądziemy przy kominku. Musisz nam wszystko opowiedzieć!
– Czy ona może tu zostać? – ponowiła pytanie Sol.
– Wiesz o tym dobrze – odparł Tengel. – Ale opowiedz, co się z tobą działo.
– Najpierw coś do jedzenia – poprosiła Sol. – Niedługo już całkiem zapomnę, czym ono jest.