Jakie to proste! Że też wcześniej nie przyszło jej to do głowy!
Książę Ciemności. Przecież on na nią czeka w takiej postaci, jaką sama sobie wymarzyła.
Wspominała spędzone z nim błogosławione chwile, wszystkie, nie tylko te, kiedy oszałamiały ją zmysły. Zapatrzone w nią oczy, nieziemska więź, uśmiech, który mówił, że należą do siebie.
Tęsknota Sol stała się teraz tak gwałtowna, że nie potrafiła powstrzymać łkania. Jeżeli zostanie tam już na zawsze, nie będzie musiała płacić za szczęście straszliwymi następstwami. Całe jej nowe życie stanie się jednym pasmem błogiego, nieustającego szczęścia.
Kiedy następnego ranka żegnała się, w jej oczach płonęła niezłomna decyzja. Uczyniła rozstanie możliwie najkrótszym i najchłodniejszym, nie chcąc sprawiać bólu rodzinie. Znalazła jednak chwilę, by w Grastensholm obejrzeć nowego potomka. Lekko i swobodnie rozmawiała z niczego nie spodziewającymi się przyjaciółmi. Zdążyła nawet zamienić na podwórzu kilka słów z Klausem.
Tengel nie mógł pojąć, dlaczego nie chciała wziąć pieniędzy poza drobną, niemal symboliczną sumą. Twierdziła, że tyle wystarczy. Jeszcze bardziej się zdumiał, gdy poprosiła go o schowanie wszystkich jej ziół i maści wraz z tym, co odziedziczyła po Hannie. Jego pieczy powierzyła nawet mandragorę. – Zatrzymaj to, póki nie wrócę. Nie chcę, by mnie kusiły i zostały użyte w jakimś złym celu – powiedziała.
To wspaniale, pomyślał Tengel z ulgą, był jednak ze wszech miar zaskoczony. To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
Trzy dni później nadeszła wiadomość.
Sol została uwięziona. Z własnej woli oddała się w ręce żołnierzy.
Wyrok zapadł szybko. Koło Akershus ustawiono stos. Po dniu tortur najstraszniejsza ze współczesnych czarownic miała zostać spalona.
Dag starał się zrobić wszystko, co możliwe. Rozmawiał ze znanymi mu sędziami i prawnikami, ale oni tylko kręcili głowami. Tej kobiety nic już nie mogło uratować, a on ze względu na siebie i swoją rodzinę nie powinien się mieszać.
Liv to rozumiała, poniechał więc dalszych starań.
Ktoś jeszcze się za nią wstawił. Kat. Był u niej i rozmawiali. Ale kiedy przekonał się, że jest zdecydowana na śmierć, zrozumiał, że nie powinien niczego robić. Prosiła go tylko, by swą powinność spełnił prędko i po ludzku. Obiecał.
Wszyscy zebrali się w Grastensholm. Klaus, poruszony tak samo jak inni, mówił z trudem:
– Wiem, gdzie ona jest. W domu wojewody. Zwykle tam więziono najgorsze czarownice. Wrzucano je do piwnic, do których nikt nie miał dojścia. Ale ja wiem, jak się tam dostać.
– Sam sobie przeczysz – powiedział pobladły Tengel. – Jak można się tam dostać?
– Nie przez wejście. Z tyłu jest wąski korytarz, między murem piwnicznym a wałem. Na dole jest okienko, za którym siedzą skazani.
– Pojadę tam.
– Nie, to się nie uda. Wy się tam nie zmieścicie. Ja też nie.
– Może ja – powiedział Are.
– I ja – dodała Meta.
Klaus przyglądał się im badawczo.
– Meta tak. I może pan Are, nie wiem.
Are był niepewny.
– Czy możemy opuścić teraz dwór? Zanosi się na burzę.
– W środku zimy nic się nie może zniszczyć – powiedziała Silje z wyrzutem.
Tengel spakował kilka rzeczy, które chciał mieć ze sobą. Zabrał Klausa, Arego i Metę i o zmroku wyjechali do Akershus. Liv i Dag chcieli im towarzyszyć, ale Tengel zdecydowanie to odradził. Im mniej osób, tym większa szansa, że nikt nie zwróci na nas uwagi, powiedział.
Wiatr podrywał śnieg z ziemi, nad drogą unosiła się więc kurzawa. Tengel trzymał przed sobą na koniu Metę, mocno naciągnął jej czapkę na uszy.
– Wiem, że Sol nie lęka się stosu – zawołał do Arego, przekrzykując świst wichru. – Nie boi się też tortur, ale ich nie zna, nie wie, jak potrafią zemleć na proch wolę, godność i umysł ofiary. Stos jakoś przyjmie, ale musimy uchronić ją przed męką.
– To ma się stać jutro, prawda?
– Tak, a stos zapłonie pojutrze.
– To się nie stanie – rzekł Are zgnębiony.
Dotarli na miejsce około północy, kiedy we dworze wojewody było już zupełnie ciemno. Wśród drzew i między domami rozlegało się tylko wycie wiatru. Zsiedli z koni. Klaus wskazał im wejście od strony lasu.
Kiedy znaleźli się u celu, Are i Meta otrzymali szczegółowe wskazówki. Wślizgnęli się w wąskie przejście. Are ledwie się zmieścił.
Bardzo szybko zauważyli okienko i cicho zawołali Sol.
– Are? – usłyszeli jej szept. – I Meta? Co tu robicie?
– Przychodzimy z wiadomością od ojca. On i Klaus czekają na zewnątrz. Ojciec pyta, czy przyjmiesz jego pomoc, by uniknąć tego wszystkiego. Mamy, co potrzeba.
Chłopak nie był w stanie dłużej wstrzymywać łez.
– Najdroższy braciszku – dobiegł z dołu głos Sol. – Ucałuj ojca i powiedz, że takie było moje pragnienie. Nie chcę tego uniknąć. Sama wybrałam swój los.
Meta zaczęła szlochać, Are ją uciszył.
– Tak też myśleliśmy, Sol. Ale ojciec chciał się upewnić. Mamy też ciastka i wino od matki. Nie są niebezpieczne.
Prawda była inna. Tengel przewidział odpowiedź Sol i odpowiednio spreparował i ciastka, i wino, dodając do nich śmiertelnej trucizny.
– Chętnie je wezmę – powiedziała Sol. – Nie dali mi ani jedzenia, ani picia, a dobrze będzie posilić się przed jutrzejszym dniem.
– Ojciec przesyła ci też to brzozowe pudełeczko – wydusił z siebie Are. Nie mógł już mówić, płacz ściskał mu gardło. – Myślał, że może będziesz chciała sobie skrócić tę noc.
Maść czarownic! Sol pożądliwie wyciągnęła po nią ręce.
– Tak, ta noc może być długa.
– I jeszcze… mam cię… pozdrowić od wszystkich – szlochał już otwarcie Are. – Oni cię kochają, Sol. Mama Silje i Tengel, Liv i Dag. Dag jest zrozpaczony, że nie może cię ocalić. Oni cię tak bardzo kochają.
– Ja też – załkała Meta.
– I Klaus. I ciotka Charlotta, i Jacob. I ja, i cała, cała służba w obu dworach.
– Coś takiego – roześmiała się Sol niepewnie. – Naprawdę mam wielu przyjaciół.
Are musiał odczekać chwilę, zanim zdołał wypowiedzieć następne słowa.
– Cała Lipowa Aleja… i Gra… stensholm opłakuje cię, Sol.
– Niech tego nie robią – odparła. – Pozdrów ich wszystkich, powiedz, że jestem szczęśliwa. Zrozumcie, ja tego pragnę. Nie pasuję do waszego świata. Ale, Are… – Odczekała chwilę, zdziwiona. – Mam wrażenie, że… W tej chwili uczułam, że wrócę. W innej, lepszej postaci. Nie rozumiem dobrze tego uczucia, ale ono jest piękne, Are! I… zaopiekujcie się Sunnivą!
– Bądź spokojna. Kiedy Silje i Tengel nie dadzą już rady, zajmiemy się nią, Liv, Dag i ja. Będziemy o nią dbać, Sol.
– A więc dobrze. Uściskaj ich i powiedz, że są jedynymi ludźmi na świecie, których kochałam.
– Wiemy o tym, Sol.
Spuścił rękę przez okienko i poczuł małą piąstkę Sol w swojej dłoni. Po długiej, długiej chwili ich ręce rozluźniły się i rozpoczął się milczący odwrót do domu.
Sol obejrzała rzeczy przesłane przez Tengela. Najpierw nasmarowała się maścią, potem zjadła ciastka i popiła winem. Następnie ułożyła się na pryczy.
Gdzieś między snem a jawą dostąpiła objawienia; było to wspomnienie czyste jak kryształ.
– Wiem już, dlaczego Tengel Zły tak mnie nienawidził – szeptała w ciemność. – Wiem już, gdzie go widziałam.
Nikt jej jednak nie słyszał.
Zapadła w sen.
Szybowała nad wzgórzami, nad głębokimi wodami, aż dotarła na jego górę. Tam zwróciła się ku przepaści i wpadła w otchłań. Wylądowała na łące.
Podszedł ku niej Książę Ciemności, bardziej fascynujący niż kiedykolwiek przedtem. Jego rysy przypominały młodego Tengela, ale to nie był on, lecz własny demon Sol. Otoczył ją ramionami i przemówił: