Выбрать главу

Sammy nic nie powiedział, ale wyraz życzliwości musiał opuścić jego twarz; właściciel wzdrygnął się, gdy podniósł nań wzrok.

— Przeprzepraszam. Może zostawił jakieś dokumenty, testament.

To niemożliwe. Nie teraz, kiedy jestem tak blisko. Była to jednak ewentualność, którą Sammy zawsze brał pod uwagę, rzecz powszechna we wszechświecie krótkich żywotów i międzygwiezdnych odległości.

— Interesują nas wszelkie dane, jakie zostawił po sobie ten człowiek

— oświadczył głucho. Przynajmniej sprawa została wreszcie definitywnie zakończona — tak zapewne będzie brzmiała konkluzja pracy jakiegoś przemądrzałego analityka.

Detektyw mruczał coś do swych urządzeń i stukał w klawiaturę. Policjanci z Departamentu Leśnictwa przyznawali z niechęcią, że jest jednym z najlepszych specjalistów w mieście, zakonspirowanym w tak wielu miejscach, że nie mogli ukrócić jego działalności, po prostu konfiskując mu sprzęt. Naprawdę starał się być pomocny… — Być może został testament, kapitanie floty, ale nie ma go w sieci Grandville.

— Więc jest może w sieci jakiegoś innego miasta? — Fakt, że Departament Leśnictwa podzielił miejską sieć, nie wróżył dobrze przyszłości Trilandu.

— Niezupełnie… Widzi pan, Ducanh umarł w jednym z hospicjów zakonu świętego Xupere, w Lowcinder. Wygląda na to, że mnisi przejęli wszystko, co po nim zostało. Jestem pewien, że oddadzą to w zamian za jakąś przyzwoitą darowiznę. — Spojrzał ponownie na policjantów, a jego twarz sposępniała. Może rozpoznał najstarszego, komisarza Służb Bezpieczeństwa Miejskiego. Bez wątpienia policjanci mogli odebrać mnichom wszystko, nie pytając przy tym o zgodę ani nie dając nic w zamian.

Sammy wstał i podziękował prywatnemu detektywowi; jego słowa nawet jemu samemu wydawały się sztuczne i drętwe. Kiedy ruszył ponownie w stronę wyjścia i oczekującej nań eskorty, detektyw wyszedł szybko zza biurka i pobiegł za nim. Sammy uświadomił sobie z zakłopotaniem, że wcale mu nie zapłacił. Zatrzymał się i odwrócił, czując nagły przypływ sympatii dla tego małego człowieczka. Podziwiał kogoś, kto gotów był domagać się zapłaty w obecności nieprzyjaznych (funkcjonariuszy.

— Proszę — zaczął mówić Sammy — to wszystko, co mogę… — Lecz detektyw uniósł ręce.

— Nie, to niepotrzebne. Chciałbym jednak prosić pana o pewną przysługę. Widzi pan, mam dużą rodzinę, niesamowicie bystre dzieciaki. Ta ekspedycja nie opuści Trilandu jeszcze przez jakieś pięć, dziesięć lat, tak?

Czy mógłby pan dopilnować, by wszystkie moje dzieci, albo chociaż jedno z nich…?

Sammy przechylił lekko głowę. Nic, co wiązało się z pomyślnym zakończeniem ekspedycji, nie mogło być przedmiotem targów.

— Przykro mi — odparł najłagodniej, jak potrafił. — Pańskie dzieci będą musiały konkurować z wszystkimi innymi. Powinny uczyć się wytrwale, skupiać się na tych specjalizacjach, które wymienimy w komunikacie. Na pewno wtedy będą miały duże szanse.

— Tak, kapitanie! Właśnie o to chciałem pana prosić. Czy zechciałby pan dopilnować… — przełknął ciężko i wbił spojrzenie w twarz Sammy’ego, ignorując pozostałych — …dopilnować, by pozwolono im studiować w college’u?

— Oczywiście. — Wprowadzenie drobnych zmian do regulaminu egzaminów wstępnych na studia nie stanowiło dlań żadnego problemu. Dopiero po chwili uświadomił sobie, o czym naprawdę mówi detektyw. — Jasne, zajmę się tym.

— Dziękuję, dziękuję panu! — Wcisnął swą wizytówkę w dłoń Sammy’ego. — To moje nazwisko i dane. Będę nad tym czuwał. Proszę pamiętać.

— Tak, panie… Bonsol. Będę pamiętał. — To była klasyczna transakcja Queng Ho.

Ślizgacz Departamentu Leśnictwa wznosił się coraz wyżej. Grandville liczyło zaledwie pół miliona mieszkańców, lecz stłoczonych na niewielkim obszarze zabudowanym ciasno tandetnymi, zaniedbanymi blokami, nad którymi wisiało gorące, lśniące od wilgoci powietrze. Lasy Pierwszych Osadników, dziewicza dzika głusza, ciągnęły się dokoła na przestrzeni tysięcy kilometrów.

Wzbili się wysoko w czyste powietrze o kolorze indygo i ruszyli na południe. Sammy ignorował siedzącego obok szefa Służb Bezpieczeństwa Miejskiego Trilandu; w tej chwili nie miał ochoty ani potrzeby silić się na uprzejmość. Połączył się ze swym zastępcą na stanowisku kapitana floty.

Przed jego oczami przewinął się autoraport Kiry Lisolet. Sum Dotran wyraził zgodę na zmianę harmonogramu; cała flota poleci na gwiazdę OnOff.

— Sammy! — w autoraport wdarł się żywy głos Kiry. — Jak ci poszło? — Prócz niego tylko Kira Lisolet w całej flocie znała prawdziwy cel tej misji, poszukiwanie Mężczyzny.

— Ja… — Straciliśmy go, Kiro. Te słowa jednak nie mogły przejść mu przez gardło. — Zobacz sama, Kiro. Ostatnie dwa tysiące sekund moich poszukiwań. Wracam teraz do Lowcinder… muszę zamknąć ostatni rozdział.

Chwila ciszy. Kira szybko zapoznała się z nowym materiałem. Słyszał, jak przeklina pod nosem.

— No dobra… ale sprawdź to dobrze, Sammy. Już kilka razy byliśmy niemal pewni, że go straciliśmy.

— Nigdy tak, jak teraz, Kiro.

— Powiedziałam, dobrze się upewnij. — W jej głosie zabrzmiała stanowcza nuta. Spora część floty należała do rodziny Kiry. Ona sama była właścicielką jednego ze statków. Właściwie była jedyną właścicielką, która brała czynny udział w misji. Zazwyczaj nie stanowiło to problemu. Kira Pen Lisolet w prawie wszystkich kwestiach wykazywała zdrowy rozsądek i zrozumienie. Ale ta sprawa była wyjątkowa.

— Upewnię się, Kiro. Wiesz o tym. — Sammy przypomniał sobie nagle o obecności szefa SBM Trilandu u jego boku i o sprawie, którą przypadkiem odkrył przed kilkoma minutami. — A co słychać u was?

Odpowiedziała lekkim, jakby przepraszającym tonem:

— Wszystko w porządku. Dogadałam się ze stoczniami. Umowy z księżycami przemysłowymi i kopalniami na asteroidach są już gotowe. Realizujemy dalej szczegółowy plan. Nadal uważam, że możemy skompletować załogę i przygotować się do ekspedycji w ciągu trzystu Msekund. Wiesz, że Triland chciałby wyciągnąć od nas jak najwięcej. — Słyszał wesołość w jej głosie. Ich rozmowa była zaszyfrowana, wiedział jednak, że nie są całkowicie bezpieczni. Triland był ich klientem, a wkrótce miał stać się partnerem misji, ale jego włodarze z pewnością chcieli wiedzieć, na czym stoją.

— Doskonale. Dodaj coś do listy, jeśli jeszcze tam tego nie ma; „Ponieważ chcemy, by nasza załoga składała się z najlepszych specjalistów, żądamy, by programy uniwersyteckie Departamentu Leśnictwa otwarte były dla wszystkich, którzy zdadzą nasze testy, a nie tylko dla potomków Pierwszych Osadników”.

— Oczywiście… — Po sekundzie dotarł do niej cały sens tej informacji. — Boże, jak mogliśmy przeoczyć coś takiego? Przeoczyliśmy, bo nie potrafimy zrozumieć, jak wielka jest głupota niektórych spośród naszych partnerów.

Tysiąc sekund później schodzili do lądowania nad Lowcinder. Miejsce to znajdowało się prawie na trzydziestym stopniu południowej szerokości geograficznej. Martwe, zamarznięte pustkowie, które ciągnęło się wokół miasta, wyglądało jak zdjęcia nietkniętego ludzką stopą Trilandu równikowego sprzed pięciuset lat, nim jeszcze Pierwsi Osadnicy zaczęli wypełniać atmosferę gazami cieplarnianymi i tworzyć skomplikowaną strukturę sztucznej ekologii.