Выбрать главу

— Widzisz, Ezr. Jedzenie smakuje całkiem przyzwoicie. Może jednak nie chcą nas otruć.

— Rzeczywiście, nie jest najgorsze — mruknął w odpowiedzi, nie pozwalając, by jej dotyk zbytnio go rozproszył. Trixia Bonsol pochodziła z Trilandu, była jednym ze specjalistów przyjętych do załogi podczas przygotowań do wyprawy. Jak większość jej pobratymców cechowała ją łatwowierność; ona zaś twierdziła, że Ezr ulega „kupieckiej paranoi”.

Ezr ogarnął spojrzeniem towarzystwo zgromadzone przy stołach. Kapitan floty Park przyprowadził na bankiet stu gości, lecz bardzo niewielu ochroniarzy. Queng Ho usadzeni zostali pomiędzy równie licznymi Emergentami. Ezr i Trixia siedzieli z dala od stołu kapitana. Ezr Vinh, Kupiec terminator, i Trixia Bonsol, doktor lingwistyki. Ezr zakładał, że otaczający go Emergenci również nie są jakimiś ważnymi osobistościami.

Queng Ho przypuszczali, że Emergenci przykładają bardzo dużą wagę do hierarchii, Ezr nie dostrzegał jednak wśród nich żadnych oznak podziału na rangi czy klasy. Niektórzy byli bardzo rozmowni, a ich nese prawie nie różnił się od standardowego języka Ludzkiej Przestrzeni. Blady, masywny mężczyzna po lewej ręce Ezra gawędził z nimi niemal przez całą kolację.

Ritser Brughel, bo tak się nazywał ów nieznajomy, był najprawdopodobniej programistą bojowym, choć nie rozpoznał tego terminu, kiedy Ezr spytał go o zawód. Mówił o projektach i pomysłach, które mogły im się przydać w najbliższych latach.

— Robili to już wcześniej wiele razy, nie wiedzieliście? Dopaść ich, kiedy nie mają jeszcze technologii albo jeszcze jej nie odbudowali, ot co — mówił Brughel, koncentrując swą uwagę głównie na starym Phamie Trinli.

Najwyraźniej Emergent zakładał, że wiek przekłada się bezpośrednio na rangę i nie zdawał sobie sprawy, że jeśli jakiś starszy człowiek znajduje się w znacznie młodszym towarzystwie, to musi być nieudacznikiem. Ezr jednak wcale nie martwił się tym, że Brughel go ignoruje; dzięki temu mógł spokojnie obserwować otoczenie. Pham Trinli, z kolei, był wyraźnie zadowolony z atencji. Jako specjalista w tej samej dziedzinie starał się przebić wszystko, co mówił doń blady Emergent, i wygadywał bzdury, od których Ezra aż skręcało.

Musiał przyznać, że technika Emergentów była bardzo zaawansowana.

Mieli okręty o napędzie strumieniowym, które podróżowały szybko między gwiazdami; to stawiało ich w awangardzie rozwoju technologii kosmicznych. Nie był to jednak wyjątek. Ich komputery i aparatura radiowa nie ustępowały w niczym urządzeniom Queng Ho — Vinh wiedział, że ten fakt niepokoi służby bezpieczeństwa kapitana Parka bardziej niż skrytość Emergentów. Queng Ho zawsze korzystali na rozwoju obcych cywilizacji i w innych okolicznościach kompetencja Emergentów byłaby dla nich jedynie powodem do radości.

Byli nie tylko kompetentni, ale i pracowici. Ezr wybiegł spojrzeniem poza stoły. Sala, w której wydawano przyjęcie, naprawdę imponowała.

Pomieszczenia mieszkalne na okrętach strumieniowych wyglądały zazwyczaj żałośnie. Okręty takie muszą mieć bardzo silną konstrukcję i pancerz.

Podróż międzygwiezdna, nawet przy prędkości zbliżonej do prędkości światła, trwa wiele lat, a załoga i pasażerowie spędzają większość tego czasu w hibernacji. Mimo to Emergenci rozmrozili wielu swoich ludzi, nim jeszcze pomieszczenia mieszkalne gotowe były na ich przyjęcie.

Wybudowali tę salę i przyozdobili ją w ciągu niecałych ośmiu dni, i to w czasie, gdy dokonywano jeszcze ostatnich korekt orbitalnych. Pomieszczenie zbliżone kształtem do półkola miało ponad dwieście metrów długości i wykonane zostało z materiałów ściągniętych z przestrzeni dwudziestu lat świetlnych.

Wystrój jadalni świadczył o bogactwu gospodarzy, choć nie o ich rozrzutności. Ogólnie wydawał się klasyoBJJW stylu i przypominał wczesne obiekty mieszkalne w Układzie Słonecznym, nim jeszcze łudzić dobrze zrozumieli i dopracowali systemy podtrzymywania życia. Emergenci byli mistrzami w produkcji tkanin i ceramiki, choć — jak zauważył Ezr — nie mieli chyba bioartystów. Draperie i meble skutecznie zasłaniały krzywizny podłogi. Sztuczna bryza dawała wrażenie nieograniczonej, wietrznej przestrzeni. Pomieszczenie pozbawione było okien, nawet monitorów przekazujących obraz z zewnątrz. Odsłonięte fragmenty ścian ozdobiono interesującymi ręcznymi malowidłami (farby olejne?). Ich jasne barwy błyszczały nawet w półmroku. Wiedział, że Trixia chciałaby przyjrzeć im się z bliska. Twierdziła, że sztuka nawet bardziej niż język ukazuje prawdziwe oblicze danej kultury.

Vinh zerknął na Trixię i uśmiechnął się do niej. Trixia i tak wiedziała, co się za tym kryje, ale może uda mu się chociaż oszukać Emergentów.

Ezr oddałby wszystko, by umieć zachowywać się z taką swobodą jak kapitan Park, który zatopiony był właśnie w rozmowie z Tomasem Nau. Wydawałoby się, że ci dwaj znają się już od lat. Vinh odchylił się w krześle, obserwując z dala zachowanie dwóch dowódców.

Nie wszyscy Emergenci byli uśmiechnięci i rozmowni. Rudowłosa kobieta przy głównym stole, zaledwie o kilka miejsc od Tomasa Nau, została oficjalnie przedstawiona, ale Ezr nie pamiętał jej imienia. Jeśli nie liczyć skromnego srebrnego naszyjnika, kobieta była ubrana wręcz surowo. Była bardzo szczupła, jej wiek wydawał się trudny do określenia. Kolor włosów mógł być sztuczny, przygotowany tylko na ten jeden wieczór, jednak jej jasnej cery chyba nie dałoby się podrobić. Była egzotyczną pięknością, choć poruszała się dziwnie niezdarnie, a jej usta zaciskały się w jakimś surowym grymasie. Bez ustanku krążyła spojrzeniem po stołach, lecz wydawała się samotna. Vinh zauważył, że ich gospodarz nie posadził obok niej żadnych gości. Trixia zawsze żartowała, że Ezr jest wielkim kobieciarzem, choć adoruje kobiety głównie w myślach. Cóż, ta dziwna dama zajęłaby raczej miejsce w jego koszmarach niż radosnych fantazjach.

Tymczasem Tomas Nau podniósł się ze swego miejsca. Kelnerzy odstąpili od stołów. Umilkli wszyscy Emergenci, a po chwili dołączyli do nich nawet najbardziej rozbawieni spośród Kupców.

— Czas na toast za międzyplanetarną przyjaźń — mruknął Ezr. Bonsol szturchnęła go łokciem, wpatrzona w główny stół. Omal nie wybuchnęła śmiechem, kiedy przywódca Emergentów zaczął od słów:

— Przyjaciele, wszyscy jesteśmy bardzo daleko od rodzinnych domów.

— Wykonał ręką szeroki gest, jakby chciał objąć nim całą przestrzeń za ścianami okrętu. — Wszyscy popełnialiśmy błędy, które mogły okazać się bardzo poważne w skutkach. Wiedzieliśmy, że ten układ gwiezdny jest bardzo dziwny. — Trudno nawet wyobrazić sobie gwiazdę, która niemal całkowicie się wyłącza na 215 spośród każdych 250 lat. — Przez tysiąclecia astrofizycy wielu cywilizacji próbowali przekonać swych władców, by wysłali ekspedycję w tym kierunku. — Przerwał na moment i uśmiechnął się.

— Oczywiście, aż do naszej ery taka wyprawa była poza zasięgiem Ludzkiego Dominium, głównie ze względu na koszty. Teraz jednak gwiazda ta stała się obiektem aż dwóch ludzkich wypraw. — Co za pech, pomyśleli niemal wszyscy zgromadzeni w jadalni, uśmiechając się jednocześnie uprzejmie. — Oczywiście istnieje szczególny powód, dla którego doszło do takiej sytuacji. Przed laty nie było żadnej naglącej potrzeby, by podejmować taką ekspedycję. Teraz wszyscy mamy ten sam powód: rasę, którą wy nazywacie Pająkami. To dopiero trzecia pozaludzka inteligencja odkryta do tej pory. — A w układzie planetarnym o tak niesprzyjających warunkach życie nie mogło rozwinąć się naturalnie. Pająki musiały być więc potomkami kosmonautów z pozaludzkich wypraw międzygwiezdnych.

Rodzaj ludzki nie spotkał się dotąd z niczym podobnym. Mógł być to największy skarb, jaki kiedykolwiek odkryli Queng Ho, tym bardziej że współczesne Pająki dopiero niedawno powtórnie wynalazły radio. Powinni być równie niegroźni i podatni na wpływy jak każda z upadłych ludzkich cywilizacji.