Выбрать главу

Wreszcie uśmiechnęła się łagodniej niż zazwyczaj.

— Zgoda, Ezr. Rób, co musisz… proszę cię tylko o jedno. Zastanów się nad tym, co ci powiedziałam. — Sięgnęła do jego twarzy i pogłaskała ją czule. Jej pocałunek był delikatny, niepewny.

Dwa

Smarkula czekała na Ezra przed wejściem do jego kwatery.

— Cześć, Ezr, widziałam cię wczoraj wieczorem. — Omal nie zatrzymał się w miejscu. Ona mówi o bankiecie. Komisja Handlowa transmitowała go na okręty floty.

— Jasne, Qiwi, widziałaś mnie na wideo. Teraz widzisz mnie na żywo.

— Otworzył drzwi, wszedł do środka. Smarkula weszła wraz z nim. — Więc co tutaj robisz?

Qiwi do perfekcji opanowała umiejętność interpretacji pytań w dogodny dla niej sposób.

— Za dwa tysiące sekund zaczynamy razem zmianę. Pomyślałam, że moglibyśmy zejść do bakterium i poplotkować.

Vinh zanurkował do drugiego pokoju, ale tym razem zamknął drzwi Smarkuli przed nosem. Przebrał się w luźne robocze ubranie. Oczywiście Qiwi nadal czekała, kiedy wyszedł z pokoju.

Westchnął ciężko.

— Nie mam żadnych plotek. — Na pewno nie powtórzę jej tego, co mówiła Trixia.

Qiwi wyszczerzyła zęby w triumfalnym uśmiechu.

— Ale ja mam. — Otworzyła zewnętrzne drzwi i ukłoniła się dwornie, przepuszczając go przed sobą. — Chciałabym porównać notatki z tym, co ty widziałeś, ale to nie wszystko. Komisja miała trzy kamery, w tym jedną przy wejściu — dawały znacznie lepszy widok niż ten, który miałeś ty, siedząc za stołem. — Wypłynęła za nim na korytarz, opowiadając, jak często przeglądała nagrania i z kim plotkowała na ich temat do tej pory.

Vinh poznał Qiwi Lin Lisolet podczas lotu przygotowawczego w przestrzeni Trilandu. Była najbardziej nieznośnym z dzieci, jakie spotkał w życiu. I dla jakiegoś niezrozumiałego powodu wybrała właśnie jego na obiekt swej atencji. Po posiłku czy sesji treningowej biegła za nim i biła go po ramieniu — a im bardziej Ezr się złościł, tym większą sprawiało jej to radość.

Jeden porządny klaps zmieniłby zupełnie jej pogląd na tę zabawę. Ale nie można przecież uderzyć ośmiolatki. Brakowało jej jeszcze dziewięciu lat do dolnej granicy wieku wymaganego od członków załogi. Dzieci na ogół nie wchodziły w skład załogi, szczególnie podczas podróży do tak odległego miejsca. Lecz do matki Qiwi należało dwadzieścia procent ekspedycji…

Rodzina Lisolet.17 była rodziną matriarchalną, pochodziła ze Strentmann, odległego zakątka przestrzeni Queng Ho. Cechowały ich dziwne zwyczaje i wygląd. Trzeba było złamać mnóstwo zasad, lecz w końcu mała Qiwi trafiła do załogi. Podczas podróży była aktywna dłużej niż którykolwiek z członków wachty. Większa część jej dzieciństwa upłynęła między gwiazdami, w otoczeniu zaledwie kilku dorosłych, często nawet nie jej krewnych. Wystarczyło, by Vinh o tym pomyślał, a już jego gniew zamieniał się we współczucie. Biedna mała dziewczynka. Choć już nie taka mała. Qiwi musi mieć teraz już jakieś czternaście lat. Jej ataki nabrały teraz raczej charakteru werbalnego niż fizycznego — i bardzo dobrze, biorąc pod uwagę mocną budowę ciała ludzi ze Strentmann.

Teraz oboje płynęli w dół głównej osi stacji mieszkalnej.

— Cześć, Raji, jak tam interesy? — Qiwi witała się z co drugim przechodniem. W ciągu kilku Msekund przed przybyciem Emergentów kapitan rozmroził prawie połowę załogi, około tysiąca pięciuset ludzi, by zapewnić obsługę wszystkim pojazdom i broni. Nie była to oszałamiająca liczba — więcej gości bywało czasem na przyjęciach organizowanych w domu rodziców Ezra — tutaj jednak tworzyła prawdziwy tłum, nawet jeśli wiele osób pełniło jednocześnie służbę na okrętach. Przy tej liczbie ludzi dawało się szczególnie zauważyć, że kwatery mieszkalne są tymczasowe.

Codziennie wypełniano powietrzem kolejne części balonu, zapewniając przestrzeń życiową nowym członkom załogi. Główna oś przechodziła przez punkty styku czterech wielkich balonów mieszkalnych. Powierzchnie falowały od czasu do czasu, gdy czworo czy pięcioro ludzi musiało wyminąć się jednocześnie.

— Nie ufam Emergentom, Ezr. Uśmiechają się słodko i klepią nas po ramieniu, ale przy najbliższej okazji poderżną nam gardła.

Vinh stęknął z irytacją.

— Więc dlaczego jesteś taka wesoła?

Przelecieli obok przezroczystego fragmentu ściany — prawdziwego okna, nie tapety. Za oknem rozciągał się park. Właściwie było to tylko duże bonsai, prawdopodobnie mieściło się tu jednak więcej żywych stworzeń niż w całej sterylnej stacji mieszkalnej Emergentów. Qiwi zapatrzyła się w widok za oknem i milczała przez chwilę. Tylko żywe rośliny i zwierzęta mogły wywołać u niej taką reakcję. Ojciec Qiwi był specjalistą od Systemów Podtrzymywania Życia i artystą bonsai znanym niemal w całej przestrzeni Queng Ho.

Potem powróciła do rzeczywistości i uśmiechnęła się butnie.

— Bo wystarczy tylko przypomnieć sobie, że jesteśmy Queng Ho! Ma my tysiące lat przewagi nad tymi nowicjuszami, tysiące lat kupieckiego doświadczenia. Emergenci, dobre sobie. Są tym, kim są, tylko dlatego, że podsłuchiwali publiczną sieć Queng Ho. Bez sieci nadal mieszkaliby w tych swoich ruinach.

Korytarz zwężał się i przechodził w długi stożek. Głosy załogi docierały do nich przytłumione przez tkaninę ściany. Znajdowali się w jednym z najgłębiej ukrytych pęcherzy stacji. Obok kadłuba i reaktora mocy była to jedyna naprawdę konieczna część statku — szyb bakterium.

Praca w szybie należała do najbrudniejszych i najmniej lubianych na całym okręcie, a polegała na czyszczeniu filtrów bakteryjnych pod zbiornikami wodnymi. Tutaj rośliny nie pachniały już tak ładnie. Właściwie oznaką dobrego zdrowia był smród zgnilizny. Większość pracy mogłaby zostać wykonana przez maszyny, lecz w kilku miejscach wymagano sprytu i rozsądku obcego zwykłym automatom, nikt zaś nie miał zamiaru tworzyć zdalnie sterowanych urządzeń tylko do tego celu. W pewnym sensie było to bardzo odpowiedzialne stanowisko. Wystarczył jeden głupi błąd, by szczep bakteryjny przedostał się przez membranę do wyższych zbiorników.

Jedzenie smakowałoby jak wymiociny, a smród mógłby przedostać się do wentylacji. Lecz nawet największy błąd prawdopodobnie nie zabiłby nikogo — istniały jeszcze bakterie na poszczególnych statkach, które trzymano w izolacji od siebie.

Było to więc idealne miejsce dla kogoś, kto dopiero uczył się służby na statku. Wymagało ciężkiej pracy w nieprzyjemnych warunkach, a błędy, choć nie fatalne w skutkach, mogły ściągnąć na głowę delikwenta gniew całej załogi.

Qiwi chętnie przyjmowała dodatkowe dyżury w bakterium. Twierdziła, że uwielbia to miejsce. „Mój tata mówi, że aby zajmować się dużymi stworzeniami, trzeba zacząć od tych najmniejszych”. Była chodzącą encyklopedią we wszelkich kwestiach dotyczących bakterii, splątanych ścieżek metabolicznych, bukietów smrodliwych zapachów charakterystycznych dla różnych kombinacji, cech szczepów, które mogły zostać zniszczone przy najmniejszym kontakcie z człowiekiem (szczęśliwi ci, którzy nigdy nie musieli wąchać ich smrodu).

Ezr omal nie popełnił dwóch poważnych błędów w ciągu pierwszej Ksekundy. Oczywiście zapobiegł im w porę, ale Qiwi wszystko zauważyła.

Zwykle nie przepuściłaby takiej okazji i dokuczałaby mu bez końca, dzisiaj jednak jej myśli zajęte były wyłącznie sprawami Emergentów.