– Też tak uważam. Ja sama skłaniam się ku wersji, że Purcell nie żyje, ale trzeba pamiętać, że w tym samym czasie wyparował jego paszport i trzydzieści tysięcy dolarów.
– Trzydzieści tysięcy starczy na jakieś pół roku. Purcell jest przyzwyczajony do życia na wysokim poziomie. Nie potrafiłby zaciskać pasa. W jego wieku? Musiałby stracić rozum.
– Moja reakcja była podobna. Jednak z drugiej strony, gdyby zdecydował się osiedlić w jakimś kraju Trzeciego Świata, mógłby prowadzić całkiem wygodne życie, a gdyby źródełko wyschło, mógłby bez żadnych dodatkowych pytań otworzyć niewielką praktykę.
– Pracować mógłby równie dobrze tutaj. Po co uciekać?
– Zapomniałam ci powiedzieć, o czym się dzisiaj dowiedziałam. – Zrelacjonowałam mu moją wizytę w Pacific Meadows i rozmowę z Merry, Patronką Plotkarzy. – Zgodnie z jej relacją, ludzie z medycznej izby kontroli depczą mu ostro po piętach. W grę wchodzi pół miliona dolarów, na które nie ma pokrycia. Winny czy nie, mógł się zdecydować na ucieczkę, gdy poczuł ich oddech na plecach.
Lonnie skrzywił się niecierpliwie.
– Bądźże poważna. To niemożliwe. Federalni nie wsadzą takiego gościa do więzienia. Prokurator musi udowodnić chęć popełnienia przestępstwa, a możesz mi powiedzieć, jak to zrobi? Uwierz mi, przepisy stosowane przez Medicare mogą doprowadzić uczciwego człowieka do szaleństwa. Wszyscy dochodzą więc szybko do porozumienia. Przywołuje się zaraz błędy w kodowaniu i pomyłki niekompetentnych urzędników. Mogli mu jedynie pogrozić palcem, a każdy dobry adwokat wyciągnąłby go z tego bez problemu. Wiesz, sam bym to zrobił, a przecież nie mam o tych sprawach bladego pojęcia. Po pierwsze, trzeba zanudzić ławę przysięgłych na śmierć. Wyciągasz parę zestawień i wykresów, cytujesz statystyki, aż dziewięciu z nich zacznie drzemać. Można też zasugerować, że wiekowemu panu doktorowi coś się ze starości pomieszało w głowie albo że jest marnym biznesmenem. – Rozbawiony urwał na chwilę. – Słyszałaś kiedyś o tej sprawie? Jakiś facet we Fresno został uwolniony od zarzutów, bo ława przysięgłych doszła do wniosku, że jest za głupi, żeby sprzeniewierzyć sporą sumę pieniędzy. Jego własny adwokat przedstawił go w tak koszmarnym świetle, że przysięgli zlitowali się i dali mu święty spokój. Purcellowi na pewno nic nie grozi.
– Zgoda, ale czy on o tym wiedział? A co z publiczną kompromitacją?
– W dzisiejszych czasach nikt się tym nie przejmuje. – Lonnie wziął do ręki ołówek i narysował na kartce kwadracik. – Zapominasz o jednym. Jeśli facet jest bystry… Twierdzisz, że wyprowadził z systemu pół miliona dolców, a to stosunkowo niewielka suma. Tyle na razie wiedzą. Większego ryzyka warte są dopiero dwa miliony. Sprytny facet wyjeżdża dwa, może trzy razy za granicę. Wybiera kraj, gdzie na wypadek wytropienia go przez federalnych nie obejmie go prawo o ekstradycji. Zakłada tam konto w banku i przelewa pieniądze, aż będzie miał tyle, ile potrzeba. Potem może sobie dalej oszukiwać kogo chce, aż komuś podpadnie. Gdy zrobi się gorąco, wskakuje na pokład pierwszego samolotu i znika. W takim wypadku trzydzieści tysięcy dolarów to kwota na pokrycie wydatków związanych z podróżą.
Pomyślałam o Fionie i jej opowieści o dwukrotnym zniknięciu Dowana.
– Cenna uwaga – orzekłam. Pomyślałam też o księgowej, którą zwolniono, i o zastępczyni administratora, która odeszła na znak protestu. Może ze strony Dowa była to próba skierowania uwagi na kogoś innego. Nagle zadzwonił telefon i Lonnie podniósł słuchawkę. Sądząc po jego odpowiedziach, dzwoniła Marie. Pomachałam mu i wyszłam, by mógł w spokoju dokończyć rozmowy.
Wróciłam do siebie i raz jeszcze przeczytałam swój raport. Wydawał się w porządku, ale postanowiłam, że pozwolę mu poleżeć jeszcze jeden dzień. Będę do niego dodawać relacje z dalszych rozmów, jeśli tylko wymyślę, z kim powinnam się spotkać w następnej kolejności. Wypisałam listę nazwisk. W pierwszej piątce znaleźli się wspólnicy Purcella i jego najlepszy przyjaciel. Upewniłam się, że mam wszystkie potrzebne numery telefonów. Doszłam do wniosku, że dość już zrobiłam i najwyższy czas wracać do domu.
O drugiej zrobiłam sobie zupę pomidorową z torebki i kanapki z serem, które zanurzyłam w zupie. Połączenie czerwieni zupy i chrupiącego sera było kulinarnym symbolem pociechy z czasów dzieciństwa. Ciocia Gin zaserwowała mi to danie po raz pierwszy, gdy miałam pięć lat i opłakiwałam rodziców, którzy w maju zginęli w wypadku samochodowym. Zapach stopionego sera zawsze już będzie przywoływał wspomnienie smutku i zadowolenia mieszających się na moim języku. Dziś zrobiona własnoręcznie kanapka była gwoździem programu całego weekendu. Do tego sprowadza się życie, gdy decydujesz się na celibat.
Zaraz potem zrobiłam to, co na moim miejscu zrobiłby każdy doświadczony prywatny detektyw: przeszłam do salonu, zrzuciłam buty i ułożyłam się na kanapie. Przykryta miękkim pledem zaczęłam czytać książkę. Po kilku minutach przez magiczne drzwi przedostałam się do świata fikcji, podróżując z szybkością większą niż szybkość słów do królestwa pozbawionego dźwięku i prawa przyciągania.
Nagle rozległ się denerwująco przeraźliwy dzwonek telefonu. Tonęłam jak kamień w rzece snów i z trudem wydostałam się na powierzchnię. Po omacku sięgnęłam po słuchawkę aparatu stojącego na stoliku nad moją głową. Nawet nie wiedziałam, że zasnęłam. Uświadomiła mi to strużka śliny cieknącej z ust – na jawie raczej mi się to nie zdarza.
– Pani Millhone?
– Tak. – Jeśli ktoś będzie próbował mi coś sprzedać, to usłyszy parę naprawdę brzydkich słów.
– Mówi Blanche McKee.
Minęło parę sekund. Nazwisko nic mi nie mówiło. Przetarłam twarz dłonią i spytałam:
– Kto taki?
– Córka Fiony Purcell. O ile wiem, mama wynajęła panią do prowadzenia naszej sprawy. Chciałam tylko, żeby pani wiedziała, z jak wielką ulgą przyjęliśmy tę wiadomość. Nakłanialiśmy ją do tego od chwili zniknięcia taty.
– Ach tak. Przepraszam. W pierwszej chwili nie skojarzyłam nazwiska. Jak się pani miewa? – Usiadłam, otaczając się pledem niczym rytualną szatą.
– Dziękuję, dobrze. Mam nadzieję, że nie dzwonię w złym momencie. Chyba pani nie obudziłam?
– Ależ skąd. – Prawda wygląda tak, że mimo naszych najszczerszych zapewnień, wszyscy i tak wiedzą, że spaliśmy.
Blanche najwyraźniej wzięła moje zaprzeczenia za dobrą monetę.
– Nie wiem dokładnie, ile mama pani powiedziała… na pewno dużo… ale jeśli mogę coś dodać, to jestem do pani dyspozycji. Czy wspominała może o mojej przyjaciółce Nancy?
– Raczej nie. Nic mi to imię nie mówi.
– Tego się właśnie bałam. Mama bywa cyniczna, ale o tym chyba miała pani okazję sama się przekonać. Nancy przeniosła się niedawno do Chico, ale w każdej chwili można się z nią skontaktować telefonicznie.
– Nancy. To dobrze. Już notuję. – Kimkolwiek ta Nancy jest.
– Zakładam, że chciałaby pani usłyszeć także i moją opinię na temat tej sprawy.
– Oczywiście, bardzo chętnie.
– Tak się cieszę, że pani to mówi. Pomyślałam właśnie, że jeśli ma pani dziś po południu wolną chwilę, mogłybyśmy się spotkać i porozmawiać. Opowiedziałabym pani o moich odczuciach i niepokojach.
Zawahałam się.
– Cóż. Wie pani, w chwili obecnej bardziej interesują mnie fakty niż odczucia i niepokoje. Bez urazy.
– Wcale nie czuję się urażona. Nie chciałam bynajmniej dać pani do zrozumienia, że nie znam także i faktów.
– Hmmm. – Nie zapomniałam z trudem skrywanej pogardy Fiony dla młodszej córki, matki czwórki, a niebawem piątki dzieci. Z drugiej strony być może Fiona opowiedziała Blanche o mnie, by sprawdzić, czy rzeczywiście jestem tak dokładna i nieustępliwa, jak utrzymywałam podczas naszego spotkania.