– Joel owdowiał cztery lata temu – przypomniała mi Dana. – Mieszkał tu z żoną przez ostatnie dwadzieścia lat. Ja chciałabym to wszystko jakoś wyrównać, ale on nie widzi w tym sensu.
Ma rację, pomyślałam.
– Jak się miewa Michael? – Bałam się zapytać o jej młodszego syna Briana, bo kiedy ostatnio go widziałam, wracał właśnie do więzienia.
– Razem z Brendonem miewają się świetnie. Juliet odeszła. Chyba miała już dość małżeństwa i macierzyństwa.
– Wielka szkoda.
– No cóż – rzuciła szybko – sprawdzę, czy Joel skończył już rozmawiać.
Uświadomiłam sobie, że równie mocno jak ja pragnie uniknąć rozmowy o Brianie. Podeszła do interkomu w jadalni i przycisnęła guzik łączący ją z gabinetem męża.
– Kochanie, jesteś już wolny?
Usłyszałam jego stłumioną odpowiedź.
Odwróciła się do mnie z uśmiechem.
– Czeka na górze. Odprowadzę cię do windy. Może porozmawiamy jeszcze chwilę, gdy skończycie?
– Z przyjemnością.
9
Gabinet Joela Glaziera znajdował się na trzecim piętrze wieży. Był to duży, przestronny pokój z oknami na wszystkich czterech ścianach. Nie było w nich zasłon, ale zauważyłam żaluzje podciągnięte do góry, by do środka wpadało jak najwięcej światła. Widok zapierał dech w piersiach: ocean, wybrzeże, góry i zachodnia granica Horton Ravine. Gruba warstwa chmur zalewała okolicę szarością, podkreślając jednocześnie błękit gór i ciemnozieloną roślinność.
Zamiast biurka w pokoju stał duży stół. Pozostałe meble były bez wątpienia cennymi antykami z wyjątkiem dużej sofy obitej aksamitem w kolorze rdzy, z białymi wypustkami na szwach. Podobnie jak w pokojach na dole, także i tutaj na podłodze leżał duży wschodni dywan o wymiarach jakieś pięć na siedem metrów. Z powodu braku miejsca na ścianach nie wisiały żadne obrazy. Półki na książki i szafki wbudowano pod parapetami dużych okien. W pokoju panował wzorowy porządek. Papiery i dokumenty ułożono równiutko na biurku, a ołówki i długopisy leżały rzędem obok bibularza.
Joel Glazier wstał, by się ze mną przywitać. Uścisnęliśmy sobie dłonie. Byłam zaskoczona jego wyglądem. Uroda Dany Jaffe wywierała na mnie tak wielkie wrażenie, że spodziewałam się poznać równie przystojnego mężczyznę. Tymczasem moja reakcja na jego widok przypominała zaskoczenie, gdy zobaczyłam pierwsze zdjęcia Jackie Kennedy i Arystotelesa Onassisa – księżniczka i żaba. Joel był po sześćdziesiątce, jego mocno przerzedzone włosy siwiały na skroniach. Oczy patrzące na mnie zza szkieł bez oprawek były brązowe, otoczone siateczką zmarszczek. Kiedy wstał, uświadomiłam sobie, że jest niższy ode mnie; miał może metr sześćdziesiąt wzrostu. Był dość korpulentny, a na widok jego przygarbionych ramion od razu postanowiłam sprawdzić, ile wapnia zawiera moja codzienna dieta. Uśmiech Joela odsłaniał szparę między pożółkłymi, lekko krzywymi przednimi zębami. Miał na sobie nieskazitelnie białą koszulę i rzucające się w oczy eleganckie spinki. Marynarka wisiała swobodnie na oparciu fotela. Wyczułam delikatny cytrynowy zapach jego płynu po goleniu.
– Miło mi panią poznać. Proszę siadać. Słyszałem, że znała pani wcześniej moją żonę.
Usadowiłam się w wygodnym fotelu z brązowej skóry, która pasowała doskonale do kremowo-rdzawo-beżowego dywanu.
– Poznałyśmy się bardzo dawno temu – odparłam. Nie wiedziałam, ile Dana opowiedziała mu o swoim poprzednim życiu, a jej historia była zbyt skomplikowana, by poruszać ją w przypadkowej rozmowie.
Usiadł w swoim fotelu, opierając prawą rękę o blat stołu. Na środkowym palcu zalśnił złoty sygnet.
– Nieważne. Spotkaliśmy się przecież, żeby porozmawiać o Dowanie. Fiona powiedziała nam, że postanowiła skorzystać z pani usług. Powiem pani wszystko, co wiem, ale obawiam się, że to niewiele pomoże.
– Rozumiem. Czy możemy zacząć od Pacific Meadows? Wiem, że zaistniały tam pewne problemy z rachunkami i do akcji wkroczyło Medicare.
– To wyłącznie moja wina. Nie mogę sobie tego darować. Powinienem osobiście kontrolować działalność ośrodka. Razem z Harveyem Broadusem… nie wiem, czy pani go poznała… to mój wspólnik…
Potrząsnęłam przecząco głową, pozwalając mu mówić dalej.
– Przez ostatnie sześć miesięcy prowadziliśmy wiele różnych projektów. Jesteśmy wspólnikami od lat. Ja zajmuję się przede wszystkim finansami i prowadzę interesy, a jego domeną są nieruchomości i budownictwo. To idealne połączenie. Poznaliśmy się piętnaście lat temu na polu golfowym i postanowiliśmy zawiązać spółkę, budującą domy spokojnej jesieni i domy opieki. Nasi rodzice już wtedy nie żyli, ale wcześniej bezskutecznie szukaliśmy odpowiedniego miejsca, gdzie otoczono by ich fachową opieką. Ale żeby nie przeciągać… udało nam się w końcu stworzyć całą sieć takich instytucji. Pacific Meadows nabyliśmy w 1980 roku. W tym czasie mocno podupadł i był fatalnie prowadzony. Miał w sobie ogromny potencjał, ale tracił pieniądze w zastraszającym tempie. Remont i wprowadzenie najnowszych udogodnień kosztowało nas blisko milion dolarów. Dobudowaliśmy też nowe skrzydło. Jakiś czas później podpisaliśmy umowę najmu z Genesis Financial Management Services. Ktoś, zapomniałem już kto, podsunął Genesis pomysł zatrudnienia Dowa na stanowisku administratora. Znałem go wcześniej towarzysko i wiedziałem, że cieszy się dużym szacunkiem w środowisku medycznym. Zamknął właśnie prywatną praktykę i szukał jakiegoś zajęcia, by wypełnić sobie czas. Wyglądało więc na to, że znaleźliśmy idealne rozwiązanie dla wszystkich zainteresowanych.
– I co się stało?
– Chciałbym to wiedzieć. Często wyjeżdżamy z Harveyem z miasta, przemierzając cały stan. Prawdopodobnie wzięliśmy na siebie więcej, niż mogliśmy udźwignąć, ale Harvey jest do mnie bardzo podobny; obaj lubimy pracę w nieustannym napięciu… – Rozległ się dzwonek stojącego na stole telefonu. Joel obrzucił go przelotnym spojrzeniem.
– Chce pan odebrać?
– Dana się tym zajmie. Chyba powinienem pani wyjaśnić, przynajmniej w przybliżeniu, jak funkcjonuje ten cały biznes. Mamy tu do czynienia z trzema oddzielnymi podmiotami. Razem z Harveyem jesteśmy właścicielami nieruchomości, które należą do firmy Century Comprehensive założonej przez nas jeszcze w 1971 roku. Mam tu na myśli teren i budynek zajmowany przez Pacific Meadows. Działalnością domu opieki kieruje wspomniana już przeze mnie firma Genesis, która dzierżawi od nas budynek. Zajmuje się też finansami: przychodami i rozchodami, fakturami wystawianymi dla Medicare i Medicaid, zakupami sprzętu medycznego. Genesis jest częścią większej firmy – Millenium Health Care. Millenium jest spółką publiczną i jako taka jest zobowiązana prawem do przedstawiania sprawozdań finansowych w centrali ubezpieczeń społecznych. Trafia tam więc lista aktywów, zobowiązań i zestawienie zysków. Sprawozdanie musi zostać potwierdzone przez posiadającego specjalne uprawnienia księgowego. Dziesięć, piętnaście lat temu właściciel takiej instytucji był jednocześnie zarządcą, ale czasy się zmieniły. Zgodnie z wymogami prawa funkcje te muszą obecnie być wyraźnie oddzielone. Dzięki temu można sprawować nad wszystkim skuteczniejszą kontrolę.
– A gdzie tu miejsce dla doktora Purcella?
– Już do niego dochodzę. Firma zarządzająca ośrodkiem zatrudnia Dowa jako administratora do spraw medycznych, odpowiedzialnego za podejmowane codziennie decyzje dotyczące funkcjonowania ośrodka. I tutaj mogą się pojawić kłopoty.
– Jesteście wspólnikami?
– Nie. Dow tak to określa, ale nie jest to do końca zgodne z prawdą. Dla laika jest to najprostsze wytłumaczenie łączących nas układów. Ale nie moglibyśmy wejść w spółkę z Dowem czy też z firmą kierującą ośrodkiem. Proszę mi wierzyć, że rząd bardzo nieufnie podchodzi do każdej umowy, która nie została zawarta w wyniku długich negocjacji; innymi słowy, zawierające ją strony nie mogą mieć ze sobą nic wspólnego. Dow nie mógłby podejmować obiektywnych decyzji, gdyby mógł liczyć na jakiś zysk. Prawdopodobnie ma pani na myśli fakt, że jest właścicielem akcji Millenium Health Care. My też mamy udziały w tej sieci. To w pewnym sensie czyni nas wspólnikami. Wszyscy pracujemy w jednym biznesie, świadcząc usługi dla starszych mieszkańców naszej społeczności. Oczywiście nie mieliśmy w tej sprawie zbyt wiele do powiedzenia, ale razem z Harveyem doszliśmy do wniosku, że z doświadczeniem i reputacją Dowa Pacific Meadows będzie dla niego wprost idealnym miejscem. Teraz zaczynam rozumieć, że wbrew moim wcześniejszym założeniom chyba nie miał dobrej głowy do interesów. Po raz pierwszy dowiedzieliśmy się o zamieszaniu z Medicare w maju. Pomyślałem wtedy i nadal w to wierzę, że powodem wszelkich niedopatrzeń były błędy popełnione przez urzędników i pomyłki w kodowaniu, a nie wypaczanie wyników finansowych z zamiarem popełnienia oszustwa. Dow Purcell jest zbyt uczciwym człowiekiem, by zniżyć się do czegoś takiego. Podejrzewam, że albo nie rozumiał do końca zasady działania Medicare, albo też nie miał dość cierpliwości do wszystkich tych bzdur, których wymaga od nas daleko posunięta biurokracja. Nie mogę go za to winić. Jako lekarz zawsze na pierwszym miejscu stawia dobro pacjenta. Mógł się zżymać na widok ogromu bezsensownej papierkowej roboty, która często okazywała się ważniejsza od pensjonariuszy lub – jeszcze gorzej – mógł dojść do wniosku, że rząd nie będzie mu nic dyktować.