Na zalanych deszczem ulicach panował spory ruch. Stojąc na światłach, odwróciłam lusterko wsteczne, by sprawdzić, jak wyglądam. Rzadko się maluję, więc nie zauważyłam żadnej różnicy. W świetle lamp ulicznych byłam blada, z grzywą brązowych włosów na głowie. W dżinsach i swetrze nie prezentowałam się zbyt atrakcyjnie, ale trudno. Nie miałam czasu, by wpaść do domu i zmienić ubranie. A co niby miałabym włożyć? W szafie nie mam żadnych eleganckich ciuchów.
Zaparkowałam samochód przed domem i przebiegłam truchtem odległość dzielącą mnie od restauracji Rosie. Otworzyłam drzwi, wrzuciłam parasol do stojaka i powiesiłam pelerynę na wieszaku. W piątek wieczorem z powodu brzydkiej pogody restauracja świeciła pustkami, lecz dziś panował straszliwy tłok. Szafa grająca i telewizor ryczały na cały regulator. Przy barze zgromadziła się grupka kibiców z przejęciem oglądająca poniedziałkowy mecz. W powietrzu wisiały kłęby dymu z papierosów, a wszystkie stoliki były zajęte. Z prowadzących do kuchni drzwi wyszedł William z uniesioną nad ramieniem tacą, a Rosie w ekspresowym tempie otwierała butelki z piwem. Rozejrzałam się dookoła, zastanawiając się, czy udało mi się zjawić przed Tommym. Nagle poczułam, że ktoś ciągnie mnie za rękaw. Odwróciłam się i zauważyłam go siedzącego w pierwszym boksie po prawej.
O mój Boże.
Był gładko ogolony i miał na sobie białą koszulę, na którą naciągnął niebieski sweter. Powiedział coś, lecz nie dosłyszałam jego słów. Pochyliłam się i poczułam zapach aqua velva. Kiedy odezwał się raz jeszcze, dreszcz przeniknął całe moje ciało aż do stóp.
– Chodźmy stąd. – Wstał i zdjął z krzesła płaszcz przeciwdeszczowy.
Skinęłam głową i zaczęłam przepychać się do wyjścia. Czułam, że idzie za mną, gdyż jedną rękę położył mi na plecach. Gest ten wprowadzał pewną intymność, która powinna wzbudzić mój sprzeciw, ale, niestety, tak się nie stało. Zatrzymaliśmy się przy wejściu, żebym mogła wziąć parasol i pelerynę. Tommy włożył płaszcz i podniósł kołnierz.
– Dokąd pójdziemy? – spytał.
– Niedaleko stąd, przy plaży, jest mała knajpka. Możemy tam pójść piechotą.
Jego parasol był większy, więc rozłożył go i trzymał nad moją głową, gdy wyszliśmy w ulewny deszcz. Położyłam dłoń na rączce zaledwie o milimetry od jego palców. Ruszyliśmy niepewnym krokiem, jak dzieje się zawsze, gdy dwie osoby idą pod jednym parasolem. Lało jak z cebra, a przez materiał parasola spadała na nas delikatna mgiełka. Obok przejechał samochód, rozchlapując zalewającą ulicę wodę.
Tommy zatrzymał się.
– To szaleństwo. Tu stoi mój samochód. – Wyjął z kieszeni kluczyki i otworzył drzwiczki nowiutkiego czerwonego porsche z rejestracją HEYNER 2. Wsunęłam się do środka, co nie było wcale łatwe, zważywszy na to, że samochód był bardzo niski, a wzdłuż krawężnika płynęły strumienie wody. Tommy zatrzasnął drzwiczki od strony pasażera i obszedł samochód. Wnętrze wyłożono skórą w kolorze karmelu. Pachniało wielkimi pieniędzmi jak w pokoju z uprzężą w stajniach milionerów.
– Gdzie twoja furgonetka? – spytałam.
– To samochód do pracy. Ten jest dla przyjemności. Pięknie wyglądasz. Stęskniłem się za tobą.
Podczas krótkiej jazdy do restauracji rozmawialiśmy o błahostkach. Tommy wysadził mnie przy samych drzwiach. Weszłam do środka i zamówiłam stolik, podczas gdy on szukał miejsca do zaparkowania. Po chwili siedzieliśmy przy dwuosobowym stoliku koło okna w wąskiej bocznej sali. W powietrzu unosił się zapach smażonego czosnku, cebuli, pieczonych kurczaków i marynaty. Panowała bardzo intymna atmosfera, bo z powodu ulewy tylko połowa stolików była zajęta. Rozlegał się szmer przyciszonych rozmów i szczęk sztućców. W mroku migotały płomyczki świec. Kelner przyniósł nam dwie karty i po krótkiej konsultacji Tommy zamówił butelkę kalifornijskiego chardonnay. Czekając na realizację zamówienia, bawił się widelcem, suwając nim po papierowej serwetce. Na ręce miał zegarek z białego złota i złotą bransoletkę z wygrawerowaną grupą krwi. Ciężkie zapięcia lśniły na jego opalonej skórze.
– Przeczytałem twój kwestionariusz. Jesteś rozwiedziona.
Podniosłam dwa palce.
– Ja nigdy nie byłem żonaty – powiedział. – Jestem zbyt niezależny.
– Jakoś zawsze podobam się facetom, którzy nigdzie nie mogą zagrzać miejsca.
– Może cię zaskoczę, kto wie. Masz jakąś rodzinę?
– Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miałam pięć lat. Wychowywała mnie siostra mamy, Gin. Ona też już nie żyje.
– Nie masz rodzeństwa?
Potrząsnęłam przecząco głową.
– A twoi mężowie? Kim byli?
– Pierwszy był gliną. Poznałam go na stażu.
– Ty też pracowałaś w policji?
– Przez dwa lata.
– A drugi?
– Był muzykiem. Bardzo utalentowanym. Dochowanie wierności przychodziło mu z trudem, ale poza tym był bardzo miły. Gotował i grał na pianinie.
– Talenty godne podziwu. Gdzie jest teraz?
– Nie mam pojęcia. Wspominałeś, że twoi rodzice nie żyją.
– To dziwne uczucie, kiedy zostajesz sierotą w dorosłym wieku, ale nie jest aż tak źle. Czym się zajmował twój ojciec?
– Był listonoszem. Rodzice byli małżeństwem od piętnastu lat, gdy pojawiłam się na świecie.
– Byliście więc razem tylko przez pięć lat.
– Tak. Wiesz, nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
– Biedna mała.
– Wszyscy jesteśmy biedni. Takie jest życie – ucięłam.
Do stolika podszedł kelner z chardonnay i obserwowaliśmy, jak zgodnie z przyjętym rytuałem otwiera butelkę i nalewa odrobinę wina do spróbowania. Po chwili napełnił dwa kieliszki. Nie zdążyliśmy nawet spojrzeć na menu, więc poświęciliśmy parę minut na podjęcie decyzji. W końcu zamówiłam pieczonego kurczaka, a Tommy pasta puttanesca. Postanowiliśmy jednak zacząć od sałatki. Gdy zjawiła się na stole, Tommy powiedział:
– Opowiedz mi o swoim chłopaku. Jak się wam układa?
Opuściłam widelec i nagle zapragnęłam bronić Dietza.
– Dlaczego miałabym ci o nim opowiadać?
– Nie bądź taka drażliwa. Chciałbym wiedzieć, do czego zmierzamy.
– Do niczego. Jemy tylko kolację.
– Chyba zanosi się na coś więcej.
– Naprawdę? A na co?
– Nie mam pojęcia. Dlatego pytam.
– Mamy określić, co nas łączy? Znam cię zaledwie od godziny.
Na jego ustach pojawił się uśmiech. Moja obcesowość, nad którą nie potrafiłam zapanować, jakoś nie robiła na nim wrażenia.
– Raczej od dwóch. Spotkałem cię w biurze dwa razy, a teraz to. – Wypił wino i napełnił swój kieliszek ponownie, najpierw jednak dolał wina do mojego. Jego oczy były niesamowicie zielone.
– No cóż, na pewno nie znam cię wystarczająco długo. Poza tym jesteś za młody.
Uniósł brwi, a ja poczułam, że się rumienię.
– Dlaczego postanowiliście zamieszkać w Santa Teresa? – spytałam.
– Zmieniasz temat.
– Nie lubię, gdy ktoś mnie naciska.
– Porozmawiajmy o seksie. Powiedz mi, co lubisz w łóżku, na wypadek, gdybyśmy mieli kiedyś tam się znaleźć.
Roześmiałam się.
– Porozmawiajmy o szkole średniej. Ja mojej nie znosiłam. A ty?
– Było nieźle. I zabawnie. Przez dwa lata z rzędu byłem dowódcą drużyny obrony cywilnej. Zaliczyłem cztery różne college, ale żadnego nie skończyłem. Może jeszcze kiedyś spróbuję. Chciałbym mieć dyplom.
– Ja mam za sobą dwa semestry, ale bardzo mi się tam nie podobało. Potem chodziłam na kurs hiszpańskiego dla dorosłych, ale pamiętam tylko ole i buenos dias.