Выбрать главу

– A książka Dowa? To jeden z powodów, dla których Crystal twierdzi, że coś mu się stało. Jej zdaniem nie mógłby tak po prostu wyjechać: po pierwsze z powodu Griffitha, a po drugie z powodu książki, nad którą pracował.

Przez twarz Trigga przemknął grymas bólu.

– Wyjaśnijmy jedno: Dow był bardzo przejęty tym projektem, ale okazał się on o wiele trudniejszy, niż myślał. I chyba coraz bardziej się do niego zniechęcał. Martwił się też Fioną. Żądała od niego coraz więcej pieniędzy. Była przekonana, że do niej wróci, wiedział o tym doskonale i to nie dawało mu spokoju. Dlatego tam się wybierał.

– Co masz na myśli, mówiąc „tam”?

– Zamierzał spotkać się z Fiona, żeby wszystko raz na zawsze wyjaśnić.

– Tego wieczoru, gdy zniknął?

– Tak mi powiedział. W ten piątek zjedliśmy razem śniadanie. Mówił, że Fiona koniecznie chce się z nim spotkać. Ona zawsze stawiała mu jakieś żądania. Wybacz, że tak to ujmę, ale ta baba potrafi dać nieźle w dupę. Raz jeszcze powiedziałem mu to, co powtarzałem do znudzenia: ona nie odpuści, dopóki nie wyrwie mu wszystkiego. Nie mogła go powstrzymać, gdy odchodził, ale na pewno każe mu za to drogo zapłacić.

– Jakim cudem mogła dojść do przekonania, że Dow opuści Crystal i wróci do niej?

– Powiedział mi, że wszystko sobie ułożyła i wytłumaczyła. Twierdziła, że tylko ona potrafi go zrozumieć i być z nim na dobre i na złe. Rozumiem, że w tym wypadku chodziło przede wszystkim o „na złe”.

– Słyszałam od Fiony, że Dow już wcześniej dwa razy znikał z domu. Wiesz, dokąd jeździł?

– Do kliniki odwykowej. Wspomniał, że był na „farmie osuszającej”.

– Alkohol?

– Tak. Nie chciał, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Bał się, że pacjenci stracą do niego zaufanie, gdy się dowiedzą, że nie potrafi zapanować nad nałogiem.

– Słyszałam od paru osób, że znów zaczął popijać.

– To prawdopodobnie sprawka Fiony. Ona z każdego byłaby w stanie zrobić alkoholika.

– Czy także i tym razem nie mógł się zaszyć w jakiejś klinice?

– Mam taką nadzieję. Ale przecież dałby już komuś znać. Minęło tyle czasu.

– Fiona twierdzi, że wtedy też nikomu nie powiedział ani słowa.

– To nie do końca prawda. Mnie powiedział.

– A co wiesz o tym zamieszaniu w Pacific Meadows?

Trigg potrząsnął głową.

– Niewiele. Wiem, że sprawy nie miały się najlepiej. Poradziłem mu, żeby wynajął adwokata, ale on odparł, że jeszcze na to za wcześnie. Coś podejrzewał, ale chciał to najpierw sam sprawdzić.

– Podobno bał się, że Crystal go opuści, gdy sprawa stanie się głośna. – Trigg wrzucił gąbkę do wiaderka. – Może Fiona właśnie na to liczyła – podsumował.

Do biura wróciłam o 11:25. Znalazłam tam Jennifer pochyloną nad szufladą. Miała na sobie spódniczkę tak krótką, że można było bez trudu podziwiać zarys jej pośladków. Jej długie nogi były pięknie opalone dzięki wolnym dniom spędzanym na plaży w towarzystwie przyjaciół.

– Jennifer, naprawdę musisz zacząć nosić dłuższe spódnice – powiedziałam. – Pamiętasz ten wierszyk: „Widzę lampki, widzę świeczki, widzę też twoje majteczki?”.

Wyprostowała się gwałtownie i zaczęła nerwowo obciągać brzeg spódnicy. Trzeba jej oddać sprawiedliwość, że wyglądała na prawdziwie zawstydzoną. Podreptała do biurka ze stukotem klapek na drewnianych podeszwach. Usiadła, odsłaniając nagie uda tak wysoko, że musiałam odwrócić wzrok.

– Były dla mnie jakieś wiadomości? – spytałam.

– Tylko jedna. Pani Purcell powiedziała, że wróciła już do domu i czeka na ciebie o drugiej.

– Kiedy? Dzisiaj czy jutro?

– Och.

– Nie ma sprawy. Dowiem się. Coś jeszcze?

– To. – Podała mi kopertę poczty kurierskiej. Wewnątrz znalazłam podpisaną przez Fionę umowę. Cholera. Już zdążyłam znienawidzić poczucie, że jestem z nią prawnie związana.

– Masz też gościa. To jakaś pani. Wprowadziłam ją do twojego pokoju i poczęstowałam kawą.

To zwróciło moją uwagę.

– Zostawiłaś ją samą w moim pokoju?

– Mam dużo pracy. Nie mogłam tam z nią siedzieć.

– A skąd wiesz, że nie grzebie teraz w moim biurku? – Wiedziałam, że na jej miejscu na pewno bym to zrobiła.

– Raczej nie. Sprawia wrażenie miłej osoby.

Czułam, że jeszcze chwila i eksploduję.

– Ja też sprawiam wrażenie miłej osoby. I co z tego? Jak długo tam siedzi? – Szczerze mówiąc, wyżywałam się na biednej Jennifer za Fionę, ale i tak byłam nieźle wkurzona.

Jennifer skrzywiła się na znak, że mocno się zastanawia.

– Niedługo. Jakieś dwadzieścia minut. Może dłużej.

– Czy to przynajmniej ktoś, kogo znam?

– Chyba tak – odparła słabo. – Nazywa się Mariah jakaś tam. Doszłam po prostu do wniosku, że wygodniej jej będzie czekać na ciebie tam niż tutaj.

– Jennifer, przez ten czas mogła mnie już okraść ze wszystkiego.

– Już mi to mówiłaś. Przepraszam.

– Lepiej nie przepraszaj i nie rób tego więcej. – Ruszyłam korytarzem, lecz spojrzałam na nią raz jeszcze. – I włóż rajstopy – rzuciłam. Kiedy mijałam biurko Idy Ruth, ta unikała mojego wzroku. Bez wątpienia była zachwycona, że nareszcie miałam do czynienia z próbką możliwości Jennifer.

Drzwi mojego pokoju były zamknięte. Kiedy weszłam do środka, zobaczyłam kobietę siedzącą na krześle przeznaczonym dla gości. Pusty kubek po kawie postawiła przed sobą na biurku. Obrzuciłam bacznym spojrzeniem blat i mogłabym przysiąc, że moje dokumenty są lekko przesunięte. Gdy spojrzałam na nią zaskoczona, zwróciła na mnie oczy niebieskie jak u syjamskiego kota.

Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia sześć lat, lecz włosy miała zupełnie siwe. Była bez makijażu, a jej skóra lśniła ciepłym blaskiem przy srebrnych, zaczesanych gładko do tyłu włosach. Miała ładnie zarysowaną szczękę; nos i podbródek zdradzały zdecydowanie, a brwi wznosiły się łagodnym łukiem nad błękitnymi oczami. Spódnica eleganckiego szarego kostiumu była dość krótka, a czarne lśniące rajstopy podkreślały smukłość nóg. Na jednym kolanie miała wyraźną bliznę. Po lewej stronie krzesła postawiła czarny neseser. Wyglądała jak prawniczka z potężnej firmy adwokackiej. Może ktoś postanowił wytoczyć mi proces.

Podeszłam niepewnie do biurka i usiadłam w fotelu. Kobieta zdjęła żakiet i zgrabnym ruchem powiesiła go na oparciu krzesła. Z kształtu mięśni jej ramion wywnioskowałam, że ćwiczy znacznie więcej ode mnie.

– Mariah Talbot – przedstawiła się. Jedwabny top zaszeleścił, gdy pochyliła się, by podać mi rękę. Długie, wypielęgnowane paznokcie pomalowane były lakierem w neutralnym kolorze. Całość stwarzała wrażenie chłodnej, wypracowanej w każdym szczególe elegancji. Jedyną rzucającą się w oczy rzeczą była biała blizna, prawdopodobnie po oparzeniu, na prawym przedramieniu.

– Czy byłyśmy umówione? – spytałam. Nie potrafiłam ukryć nieufności.

– Nie, ale przychodzę tu w sprawie, która na pewno panią zainteresuje – odparła z niezmąconym spokojem. Moja postawa najwyraźniej nie zrobiła na niej najmniejszego wrażenia. Siedziała niczym uosobienie opanowania, kompetencji, skuteczności i determinacji. Zaciętego wyrazu jej twarzy nie łagodził nawet uśmiech, który zresztą rzadko się na niej pojawiał.

– O co chodzi?

Pochyliła się i położyła przede mną na biurku swoją wizytówkę. MARIAH TALBOT, WYDZIAŁ SPRAW SPECJALNYCH, FIRMA UBEZPIECZENIOWA GUARDIAN, dalej adres i numer telefonu, którymi nie zaprzątałam sobie głowy. Logo firmy przedstawiało czterolistną koniczynę. Na każdym z listków umieszczono napisy: Dom, Auto, Życie i Zdrowie.