Obejrzałam się przez ramię i włączyłam do ruchu, gdy minął mnie strumień samochodów. W lusterku wstecznym widziałam oddalającą się postać Paulie, która z daleka przypominała figurkę ołowianego żołnierzyka.
– Ile Paulie ma lat? – spytałam.
– Szesnaście.
– Rozumiem, że twoja mama za nią nie przepada. O co chodzi?
– Mamie nie podoba się nic, co robię.
– Dlaczego opuściłaś szkołę bez pozwolenia?
– Skąd wiedziałaś, dokąd pójdę? – spytała, omijając zgrabnie kwestię wagarów.
– Twoja mama na to wpadła. Kiedy dotrzemy do telefonu, chcę, żebyś do niej zadzwoniła i powiedziała, gdzie jesteś. Odchodzi w domu od zmysłów. – Nie wspomniałam, że jest też nieźle wkurzona.
– A czemu ty tego nie zrobisz? I tak będziesz z nią rozmawiać.
– Oczywiście. Jesteś nieletnia. Nie zamierzam jeszcze pogarszać twojej sytuacji. – Przez chwilę jechałyśmy w milczeniu. – Nie kapuję, co cię gryzie.
– Nienawidzę Fitch. To właśnie mnie gryzie, jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć.
– Myślałam, że trafiłaś do Fitch, bo spaprałaś sprawy w państwowej szkole.
– Tam też nie mogłam wytrzymać. Banda idiotów i zgrywusów. Same młoty, nudziłam się tam na śmierć. Lekcje przypominały kabaret. Mam dużo ciekawszych rzeczy do roboty.
Przejechałyśmy przez autostradę i wjechałyśmy w dzielnicę domów jednorodzinnych South Rockingham.
– A co jest nie tak w Fitch?
– Te dziewczyny to zgraja snobów. Interesuje je tylko, ile forsy zarabiają ich tłuści tatulkowie.
– Myślałam, że masz tam sporo przyjaciółek.
– Nie.
– A Sherry?
Leila spojrzała na mnie ukradkiem.
– Co z Sherry?
– Ciekawa jestem, jak się bawiłaś w Malibu.
– Świetnie. Było bardzo zabawnie.
– A Emily?
– Dlaczego zadajesz mi tyle pytań?
– Twoja mama mówiła mi, że lubisz jeździć konno na ranczu rodziców Emily.
– Emily jest w porządku. Nie jest z tych najgorszych.
– Co jeszcze robiłyście?
– Nic wielkiego. Piekłyśmy grzanki z serem na grillu.
Strzałka na moim wewnętrznym urządzeniu do mierzenia poziomu wciskanego mi kitu zatrzymała się na czerwonym polu. Kiedy miałam tyle lat, ile Leila, kłamałam o wiele lepiej.
– Powiem ci, co o tym wszystkim myślę. Moim zdaniem odpuściłaś sobie obie te wizyty i spędziłaś oba weekendy z Paulie.
– Ha, ha, ha – usłyszałam w odpowiedzi.
– Daj spokój. Mnie możesz powiedzieć. To przecież nic nie zmienia.
– Nie muszę nic mówić, jeśli nie mam ochoty.
– Leila, prosiłaś mnie, żebym trzymała język za zębami. Możesz przynajmniej powiedzieć mi prawdę.
– Jeśli nawet spotkałam się z Paulie, to co z tego? O co ten cały szum?
– A te inne weekendy, które rzekomo spędzałaś u koleżanek ze szkoły?
Znów zapadła cisza. Spróbowałam z innej beczki.
– Jak się poznałyście?
– W izbie dziecka.
– Zatrzymała cię policja? Kiedy?
– Rok temu w lipcu. Zgarnęli całą naszą paczkę.
– Za co?
– Gliny twierdziły, że za włóczęgostwo i wejście na teren prywatny, ale to bzdura. Nic złego nie robiliśmy, snuliśmy się tylko po okolicy.
– Gdzie to było?
– Nie wiem – rzuciła ostrym tonem. – Koło jakiegoś starego domu.
– O której godzinie?
– A co ty jesteś, prokurator okręgowy? Było późno, gdzieś druga nad ranem. Połowa dzieciaków uciekła. Gliniarze zgarnęli resztę. Mama przyjechała po mnie z Dowem. Byli nieźle wkurzeni.
– A Paulie? Czy ona też miała kłopoty z prawem?
– Przejechałaś ulicę taty – powiedziała nagle.
Zwolniłam i wjechałam w najbliższy podjazd, po czym wycofałam. Wróciłam do Gramercy i skręciłam w lewo. Ta część ulicy była bardzo krótka, a wzdłuż niej stał rząd rozpadających się domków, gdzie kiedyś mogli mieszkać robotnicy zatrudniani do zbierania awokado na pobliskich plantacjach. Ulica nie była brukowana, nie było też chodników. Na całej jej długości dostrzegłam tylko jedną latarnię. Leila wskazała mały domek w kształcie litery A, stojący na niewielkim wzniesieniu. Wyróżniał się zdecydowanie wśród znacznie podlejszej zabudowy. Wjechałam na podjazd i zgasiłam silnik.
– Sprawdzisz, czy jest w domu? Chciałabym z nim porozmawiać.
– A o czym?
– O doktorze Purcellu, jeśli nie robi ci to różnicy.
Leila gwałtownie otworzyła drzwi i sięgnęła po plecak. Byłam jednak szybsza i chwyciłam go jedną ręką.
– Zostaw go tutaj. Przyniosę ci go z przyjemnością, jeśli tata będzie w domu.
– Dlaczego nie mogę go sama zabrać?
– To moje zabezpieczenie. Nie chcę, żebyś mi zwiała. I bez tego masz już dość kłopotów.
Westchnęła ciężko, ale zrobiła, co jej kazałam. Postanowiłam zignorować trzaśniecie, z jakim zamknęła drzwi samochodu. Patrzyłam, jak żwirowaną ścieżką idzie w stronę domku. Po zboczu wzgórza płynęły strumienie wody, a pod ich naporem ustępowały źdźbła wysokiej, dawno nie ścinanej trawy. Leila dotarła do werandy osłoniętej prymitywnym drewnianym daszkiem. Zapukała do drzwi i czekała, stojąc z założonymi na piersiach ramionami. Obejrzała się w moją stronę i zapukała jeszcze raz. Nadal nic. Podeszła do okna i zwijając dłoń, zajrzała do środka. Zapukała raz jeszcze, po czym wróciła do samochodu.
– Pewnie zaraz wróci. Wiem, gdzie trzyma klucz, więc mogę na niego poczekać.
– Świetnie. Poczekam razem z tobą. Możemy posiedzieć w samochodzie.
Nie wydawała się zachwycona moją propozycją. Kopnęła plecak końcem zabłoconego buta.
– Chcę wejść do środka. Muszę zrobić siusiu.
– Dobra. Ja też.
Wysiadłyśmy z samochodu. Zamknęłam drzwi i ruszyłam za Leila. Kiedy dotarłyśmy do domu, przesunęła doniczkę z uschniętą pelargonią i wyjęła klucz z tego mało oryginalnego schowka. Czekałam, aż otworzy drzwi i wpuści nas do środka.
– Czy ojciec wynajmuje ten dom?
– Nie. Tylko się nim opiekuje. Dom należy do jego przyjaciela, który wyjechał na Florydę, ale wraca już w przyszłym tygodniu.
Wnętrze domku zajmował właściwie jeden duży, wysoki pokój. Po prawej stronie wąskie schodki prowadziły na antresolę. Drewniane meble były dość prymitywne, przykryte imitacjami indiańskich dywaników. Podłóg z surowego drewna nie przykrywał żaden chodnik i słyszałam, jak pod podeszwami moich butów trzeszczy żwir. Stary czarny piec pachniał popiołem. Lada oddzielała pokój od kuchni, która nawet z tej odległości wyglądała na straszliwie zapuszczoną i brudną.
Zauważyłam stojący na małym stoliku telefon.
– Chcesz zadzwonić do mamy, czy ja mam to zrobić?
– Ty zadzwoń. Ja idę do łazienki. Nie martw się, na pewno nie ucieknę.
Kiedy wyszła, połączyłam się z Crystal. Związana obietnicą, nie wspomniałam na razie ani słowem o Paulie.
– Zostanę tutaj do powrotu Lloyda. Jeśli zrobi się późno, postaram się przekonać Leilę, żeby wróciła do domu.
– Szczerze mówiąc, jestem na nią tak wściekła, że nie bardzo mam ją ochotę oglądać. Poczuję się trochę lepiej, jak zrobię sobie drinka. Anica zadzwoni do szkoły. Nie mam jednak pojęcia, co im powie. Leili dobrze by chyba zrobiło, gdyby ją zawiesili w prawach ucznia, a może nawet wyrzucili.
– Dobra – odparłam. – Będę cię informować o dalszych postępach w rozmowach. Życz mi szczęścia.
Usłyszałam szum spuszczanej w toalecie wody. Leila wyszła z małej łazienki pod schodami.
– Co powiedziała?
– Niewiele. Na pewno nie skacze ze szczęścia.
Leila podeszła do kanapy. Ignorując mnie zupełnie, otworzyła plecak i wyjęła zapinaną na zamek kosmetyczkę. Znalazła tam puderniczkę i zaczęła się przeglądać w lusterku. Wytarła rozmazany pod oczami tusz.