Выбрать главу

– Co jest?

– Sytuacja wygląda następująco – streściłam jej rozmowę, do jakiej doszło wczoraj wieczorem u Rosie, kiedy to Henry zarzucił przynętę, wspominając o jubilerze w Los Angeles.

– Myślisz, że Tommy to kupił?

– Nie mam pojęcia. Pomyślałam jednak, że cię o tym powiadomię, bo podczas naszego ostatniego spotkania powiedziałam ci, że nie będę z tobą współpracować. A teraz stało się, ale tylko dlatego, że do sprawy wmieszał się Henry.

– Miło z jego strony. Skoro informacja padła z jego ust, Tommy’emu nigdy nie przyjdzie do głowy, że ktoś go wystawił.

– Nadal nie wiadomo, czy coś z tego wyjdzie.

– Nie jest tak źle. Braciom brakuje gotówki i nie mogą już zaciągać pożyczki pod zastaw domu. Została im już tylko biżuteria. Muszą ją sprzedać, żeby przetrwać – powiedziała. – A tak przy okazji, gdzie wylądowałaś razem z księciem z bajki? Mam nadzieję, że nie w sypialni.

– Ależ skąd – zaprzeczyłam stanowczo. – Zrezygnowałam z kolacji, co bardzo mu się nie spodobało. Niby udawał, że nic się nie stało, ale był wkurzony. Szkoda, że nie umiem rzucić faceta, nie doprowadzając go przy tym do szału.

– Życzę powodzenia. On nigdy ci na to nie pozwoli. Tommy to maniak. Ma bzika na swoim punkcie. To on może rzucić ciebie. Ty jego – nigdy.

– Jest jak pająk. Stale się gdzieś czai. Nie mogę się ruszyć ani na krok, żeby go nie spotkać. Zaczyna mnie denerwować.

– A czego się spodziewałaś? Obaj są stuknięci. Jeśli chcesz zobaczyć prawdziwy atak wściekłości, to zapytaj Richarda o Buddy’ego i rower.

– Dlaczego? O co tam chodzi?

– Usłyszałam tę historię, gdy zbierałam informacje o naszych braciszkach. Buddy zaklina się na wszystko, że gdy mieli dziesięć lat, walczyli ze sobą dosłownie o wszystko i stale skakali sobie do gardeł. Jared doszedł do wniosku, że już najwyższa pora, by nauczyli się dzielić tym, co mają. Podarował im więc rower i powiedział, że będą na nim jeździć na zmianę. Richardowi bardzo się to nie spodobało, więc schował gdzieś rower, a ojcu powiedział, że ktoś go ukradł. Przez całe tygodnie trzymał rower w ukryciu, żeby móc na nim jeździć, kiedy tylko miał ochotę.

– Czy ojciec odkrył podstęp?

– Nie, zrobił to Tommy. Bracia mieli kumpla, Buddy’ego, który widział, jak Richard chowa rower. Buddy twierdzi, że Richard zawsze mu dokuczał, raz nawet złamał mu nos, więc sypnął sprawę Tommy’emu, żeby wyrównać rachunki. Tommy poczekał, aż Richard gdzieś wyszedł. Wykradł rower i zrzucił go z mostu.

– I nie oberwał?

– Richard oczywiście od razu się domyślił, co się stało, ale przecież nic nie mógł zrobić. Do dziś wkurza go sama myśl o tym zajściu. Problem z braćmi polega na tym, że wolą raczej wszystko zniszczyć, niż pozwolić drugiemu cieszyć się ze swojej części. Kiedyś poszło o dziewczynę i sprawa skończyła się jej śmiercią.

– Dzięki, bardzo mnie pocieszyłaś. – Napisałam na kartce KONIEC i nadałam literom trójwymiarowy kształt w stylu najlepszych graffiti. – Na szczęście postanowiłam odpuścić. Chciałam cię tylko powiadomić na wypadek, gdyby któryś z nich postanowił wykonać ruch.

– Daj spokój. Nie możesz mnie zostawić w połowie roboty. A co z sejfem? Musisz mi pomóc go zlokalizować.

– Sama go znajdź. Ja się wypisuję.

– Pomyśl tylko, jaką satysfakcję poczujesz, gdy wreszcie ich przygwoździmy.

– O co do diabła chodzi z tym „my”? To nie jest wcale mój problem. Radź sobie sama.

Mariah roześmiała się.

– Wiem, ale stale mam nadzieję, że zdołam cię przekonać.

– Nie, dziękuję. Miło było z tobą współpracować. Nieźle się bawiłam – powiedziałam i odłożyłam słuchawkę. Kiedy podniosłam wzrok znad swojego rysunku, zobaczyłam stojącego w drzwiach Richarda Hevenera w czarnym płaszczu i czarnych kowbojkach.

Poczułam się nagle jak po dniu spędzonym na słońcu: skóra paliła mnie tak mocno, że aż zadrżałam z zimna. Nie miałam pojęcia, jak długo tam stał, i za nic nie mogłam sobie przypomnieć, czy na koniec wspomniałam w rozmowie imię jego bądź brata. Do Mariah raczej na pewno nie zwróciłam się po imieniu.

– Cześć – starałam się, by zabrzmiało to w miarę lekko i obojętnie.

– Co to jest? – Wyjął z kieszeni kopertę i rzucił ją w stronę biurka. Mój list przeleciał w powietrzu i wylądował na blacie przede mną.

Czułam, jak serce zaczyna mi walić w piersiach.

– Jest mi bardzo głupio. Powinnam była zadzwonić, ale jakoś nie potrafiłam tego zrobić.

– Co tu jest, do diabła, grane?

– Nic. Po prostu nici z tego.

– „Nici z tego”? Tylko tyle?

– Nie wiem, co jeszcze mogłabym dodać. Nie chcę już wynajmować biura. Myślałam, że chcę, ale zmieniłam zdanie.

– Podpisałaś umowę.

– Wiem i bardzo przepraszam za kłopot…

– To nie jest kwestia „kłopotu”. Zawarliśmy umowę – mówił lekkim, lecz nieustępliwym tonem.

– Czego chcesz ode mnie?

– Chcę, żebyś dotrzymała warunków umowy, którą podpisałaś.

– Wiesz co? Może porozmawiasz o tym z moim prawnikiem. Nazywa się Lonnie Kingman. Zajmuje biuro w końcu korytarza.

W tym momencie tuż za nim stanęła Ida Ruth.

– Wszystko w porządku? – spytała.

Richard spojrzał na nią, potem znów na mnie.

– Jak najbardziej – odparł. – Na pewno uda nam się jakoś rozwiązać ten niewielki problem.

Z tymi słowami wyszedł z pokoju. Patrzyłam, jak ostrożnie mija Idę Ruth, nie chcąc się o nią otrzeć. Kiedy zniknął, Ida nie ruszała się z miejsca.

– Coś z nim nie tak? Wariat czy co? Wygląda na niezłego czubka.

– Nawet nie wiesz, z kim masz do czynienia. Jak się tu zjawi jeszcze raz, dzwoń natychmiast po policję.

Zamknęłam drzwi do pokoju. Wykręciłam numer Mariah Talbot w Teksasie i zostawiłam jej jeszcze jedną wiadomość. Nie miałam pojęcia, kiedy ją odsłucha, ale zdecydowanie nie podobał mi się kierunek, w jakim to wszystko zaczęło zmierzać.

20

Jadąc na pomoc autostradą 101 aż do zjazdu przy Little Pony Road, wróciłam myślami do rozmowy z Mariah i niespodziewanego spotkania z Richardem. Nie wyjawiłam chyba nic z tego, co chciałam zachować tylko dla siebie, ale nadal nie byłam pewna, co szykuje dla mnie Richard. Doszłam do wniosku, że jego „idealne rozwiązanie” oscyluje gdzieś pomiędzy dochodzeniem swoich praw w sądzie a śmiercią. Przez cały czas spoglądałam w lusterko wsteczne, przyglądając się wszystkim samochodom, które potem mijały mnie na sąsiednim pasie.

Laguna Plaza jest niewielkim centrum handlowym w kształcie litery L, nawet dość eleganckim, ale daleko mu do imponujących przybytków handlu, które dziś wyrastają jak grzyby po deszczu na obrzeżach miast. Nie było tam oszklonego atrium pełnego drzew, restauracji ani ruchomych schodów. Zaparkowałam volkswagena tuż przed firmą Mail amp; More, która wynajmowała osobom prywatnym skrytki pocztowe, przesyłała na żądanie pocztę, drukowała wizytówki, kopiowała dokumenty, sprzedawała znaczki i udostępniała usługi notarialne. A wszystko to przez siedem dni w tygodniu, dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Wnętrze przedzielono szklaną ścianą na dwie sekcje, z których każda miała osobne wejście. Po prawej stronie ustawiono dużą ladę i kserokopiarki, a pracująca tam urzędniczka pomagała w pakowaniu i wysyłaniu poczty. Przez otwarte drzwi na tyłach widziałam kartony do składania pudeł w różnych rozmiarach, wielkie rolki folii z bąbelkami, papier do pakowania i piankę do wypełniania wolnych przestrzeni w przesyłkach.