Zeszłam na dół i wsiadłam do samochodu. Po drodze do domu wstąpiłam do supermarketu. Kupiłam papier toaletowy, wino, mleko, chleb, jajka, chusteczki higieniczne i cały zapas mrożonych dań. W pobliżu mojego domu nie było miejsca do parkowania, więc musiałam zostawić samochód dość daleko. Byłam wściekła, bo z torbą i masą zakupów miałam do przejścia spory kawałek. Kiedy szłam przez podwórko, nagle z ciemności po prawej stronie wyłoniła się jakaś postać. Odskoczyłam o kilkanaście centymetrów, z trudem tłumiąc okrzyk strachu. Jedna z toreb z zakupami wypadła mi z rąk, drugą przyciskałam mocno do siebie. Przede mną stał Tommy Hevener z rękami wsuniętymi w kieszenie płaszcza przeciwdeszczowego.
– Cześć.
– Cholera jasna! Jak możesz? Co ty tutaj robisz?
– Porozmawiajmy.
– Nie chcę z tobą rozmawiać. Odsuń się. – Schyliłam się, żeby podnieść klucze. Jedna torba była rozdarta, więc szybko zaczęłam wrzucać zakupy do drugiej. Połowa jajek oczywiście się rozbiła, a wciśnięty w pośpiechu do torby chleb spłaszczył się na dobre. Nie miałam pojęcia, jak dojdę do mieszkania, ciągnąc ze sobą część nieuszkodzonych jeszcze zakupów.
– Tylko spokojnie – mruknęłam pod nosem. Znalazłam klucze i podeszłam do drzwi, świadoma, że Tommy stoi mi na drodze. Wyciągnął rękę i oparł dłoń o drzwi, przyciskając mnie do nich swoim potężnym ciałem.
Odwróciłam głowę, próbując uniknąć wszelkiego kontaktu.
– Odsuń się ode mnie – rzuciłam ostro. Pomyślałam o schowanej w torbie broni.
– Nie odejdę, dopóki mi nie powiesz, co jest grane.
– Jeśli się nie odsuniesz, zacznę krzyczeć.
– Nie zaczniesz – mruknął.
– HENRY!
– Ciiii!
– HENRY!
U Henry’ego zapaliło się światło. W drzwiach dostrzegłam jego twarz.
– RATUNKU!
– Suka – rzucił Tommy.
Henry wyszedł na podwórko z kijem baseballowym w dłoni. Tommy spojrzał na niego, odwrócił się i odszedł demonstracyjnie wolnym krokiem, pełen pogardy dla nas obojga. Henry przeszedł szybko przez podwórko. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby był aż tak wściekły. Na chodniku słyszałam oddalający się stukot butów Tommy’ego.
– Co się stało? Dzwonić na policję?
– Nie. Kiedy tu przyjadą, jego już nie będzie.
– Zrobił ci krzywdę?
– Nie, ale przestraszył mnie na śmierć.
– Powinnaś to zgłosić na policję. Będą mieli to w aktach, jeśli on jeszcze raz tu się pojawi.
– W poniedziałek porozmawiam z Jonahem.
– Sama rozmowa nie wystarczy. Ten facet jest niebezpieczny. Musisz załatwić sobie nakaz sądowy, żeby trzymał się z dala od ciebie.
– Nie sądzę, żeby wiele to pomogło. Naprawdę, nic mi nie jest. Pomożesz mi wnieść to do środka?
– Jasne. Otwórz tylko drzwi.
Niedziela była posępna i zalana deszczem. Cały dzień spędziłam, leżąc wyciągnięta na kanapie. Ubrana w ciepły dres przeczytałam od deski do deski całą powieść i zaraz zabrałam się do następnej. Miałam w zapasie jeszcze dwie, więc przyszłość malowała się w różowych barwach.
O piątej po południu zadzwonił telefon. Wysłuchałam sekretarki, by się zorientować kto dzwoni, zanim podniosę słuchawkę. Fiona. Poczułam tak wielką ulgę, że niemal zapałałam do niej sympatią.
– Przepraszam, że nie miałam okazji porozmawiać z panią wczoraj po nabożeństwie. Blanche urodziła wczoraj po południu.
– Naprawdę? Serdeczne gratulacje. Co tym razem?
– Dziewczynka. Waży trzy i pół kilo. Nazwali ją Chloe. Poród zaczął się już w kaplicy. Po nabożeństwie Blanche i Andrew pojechali prosto do szpitala. Nie było nawet czasu, żeby zainstalować ją na sali porodowej. Urodziła na wózku na korytarzu.
– Rzeczywiście mieli mało czasu. Jak się czuje Blanche?
– Dobrze. Dziecko musi jeszcze zostać parę dni w szpitalu z powodu żółtaczki, ale poza tym wszystko jest w porządku. Dzisiaj odbieramy Blanche. Powiedziałam jej, że zajmę się jutro dziećmi, żeby mogła dojść do siebie. Chciałabym, żeby wreszcie podwiązała sobie jajowody i skończyła z tym raz na zawsze. Nie może stale wyrzucać z siebie dzieci. To śmieszne.
– Na pewno z ulgą przyjęła pani wiadomość, że wszystko przebiegło bez komplikacji.
– Prawdę mówiąc, dzwonię w zupełnie innej sprawie. Wczoraj wieczorem, kiedy jechałam do szpitala odwiedzić Blanche, zauważyłam białe volvo Crystal zaparkowane na podjeździe domu przy Bay. Zna pani tę okolicę i wie, jak trudno tam znaleźć miejsce. Parking przy szpitalu był pełny, musiałam więc krążyć, żeby móc zostawić gdzieś samochód. Wtedy zobaczyłam to volvo. Wzbudziło to oczywiście moją ciekawość, więc pojechałam tam dziś rano. Samochód znów tam stał. Zakładam, że może pani bez trudu sprawdzić, do kogo należy ten dom.
– Oczywiście. Proszę tylko podać mi adres. – Zanotowałam wszystkie szczegóły, po czym spytałam: – Dlaczego tak to panią interesuje?
– Sądzę, że w końcu pokazała swoje prawdziwe oblicze. Słyszała pani na pewno plotki o jej romansie z trenerem, Clintem Augustinem. Nie pamiętałam o tym do chwili, gdy zauważyłam jej samochód. To dało mi sporo do myślenia. Bez względu na to, co ona knuje, chyba warto to sprawdzić, prawda?
– Zakładając oczywiście, że to była ona.
– Na rejestracji samochodu widziałam wielki napis „Crystal”.
– A skąd pani wie, że to ona prowadziła? Za kierownicą mógł siedzieć ktokolwiek.
– Wątpię. Kto na przykład?
– No nie wiem. Może Rand albo Nica, ktoś ze służby.
– Melanie też to sugerowała, choć nie mam pojęcia, dlaczego tak jej bronicie. Zadzwoniłam do detektywa Paglii i powiedziałam mu, że zajmie się pani tą sprawą. Poinformowałam go też, że powinni to byli zbadać na samym początku.
Detektyw Paglia z pewnością w pełni docenił jej starania.
Kiedy skończyłyśmy rozmowę, wykręciłam numer siłowni. Telefon odebrał Keith. W tle słyszałam szczęk podnoszonych ciężarów. Niektórzy nie odpuszczają sobie nawet w niedzielę.
– Cześć, Keith. Kinsey Millhone. Kiedy byłam u was w zeszłym tygodniu, pytałam cię o Clinta Augustine’a, pamiętasz? Masz może jego adres i domowy numer? Pomyślałam, że dla odmiany załatwię sobie osobistego trenera.
– Poczekaj chwilę, sprawdzę. – Słyszałam, jak otwiera szufladę biurka i przerzuca kartki notesu, który miałam już kiedyś okazję oglądać. – Wiem, że gdzieś go mam. No, jest.
Zanotowałam adres i od razu zorientowałam się, że mam do czynienia z posiadłością Glazierów w Horton Ravine.
– Od jak dawna go masz? – spytałam. – Podobno mieszka teraz przy Bay niedaleko szpitala St. Terry.
– Nie sądzę. Nigdy o tym nie słyszałem.
– A kiedy z nim ostatnio rozmawiałeś? Mógł się przeprowadzić.
– Parę miesięcy temu. Gdzieś w lutym, może w marcu. Przychodził do nas regularnie osiem, dziesięć razy w tygodniu. Ale równie dobrze mógł się przenieść ze swoimi klientami do innej siłowni. Daj mi znać, jeśli wycofał się z interesu, to go wykreślę. Jeśli go nie znajdziesz, mam paru innych dobrych trenerów.
– Jasne. Wielkie dzięki.
Zdjęłam z półki „krzyżówkę” i odnalazłam w spisie Bay Street. Przesunęłam palcem po numerach domów, aż znalazłam właściwy. Miałam nadzieję, że Fiona się myli, ale stało tam czarno na białym „J. Augustine”, choć numer telefonu różnił się od podanego mi przez Keitha. Wykręciłam otrzymany od niego, ale nie uzyskałam połączenia. Musiał to więc być numer Clinta z czasów, gdy mieszkał w domu stojącym na tyłach posiadłości Glazierów. Najwyraźniej informacje Keitha były już nieaktualne. Odłożyłam książkę na półkę. Nie mogłam jednak uwierzyć, że Crystal pojechała spotkać się z Clintem w dzień nabożeństwa żałobnego za męża. Podniosłam słuchawkę i wykręciłam numer domu przy Bay.