– Ja?
– Oczywiście. Tommy panią podrywa, a to daje pani władzę. Niewielką, ale zawsze. Ma pani dostęp do domu.
– Nie zamierzam się tam zakradać i węszyć. Po co miałabym jeszcze raz oglądać dom? A poza tym, nawet gdyby udało mi się znaleźć sejf, i tak nie miałabym pojęcia, jak go otworzyć.
– Wcale byśmy tego od pani nie wymagali. Zależy nam tylko na tym, by go zlokalizować, a to chyba nie jest takie trudne. Nie chcemy, żeby chłopcy pozbyli się zawartości, zanim zdobędziemy nakaz rewizji.
Zastanowiłam się przez chwilę.
– Nie zrobię niczego, co jest sprzeczne z prawem.
Mariah uśmiechnęła się.
– Proszę dać sobie z tym spokój. Z tego co wiemy, wynika jasno, że kiedy trzeba, gotowa jest pani trochę to prawo obejść.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Sprawdziliście mnie?
– Musieliśmy wiedzieć, z kim mamy do czynienia. Prosimy panią tylko o przekazanie informacji o paserze z Los Angeles.
– Nie podoba mi się to. Za duże ryzyko.
– Nie ma ryzyka, nie ma zabawy. Zgadza się?
– Może dla pani.
– Powiedziałam już, że wynagrodzimy poświęcony dla nas czas.
– Nie chodzi o pieniądze. Nie mam zamiaru dawać dupy, żebyście mogli przygwoździć braciszków. Jestem wielką fanką sprawiedliwości, ale nie zamierzam płacić za jej wymierzenie własnym ciałem.
– Nikt panią nie prosi o to, żeby poszła z nim do łóżka. Pani życie osobiste pozostaje pani wyłączną sprawą. – Urwała nagle. Sama często stosuję tę sztuczkę, dając rozmówcy czas na przemyślenie sprawy.
Ujęłam ołówek w dwa palce i zaczęłam nim lekko uderzać o blat biurka.
– Zastanowię się nad tym i dam pani znać.
– Byle nie za długo. – Położyła na biurku karteczkę z nazwiskiem i adresem. – To nazwisko tego jubilera. Sposób przekazania tej informacji pozostawiam już wyłącznie pani. Może nam pani wystawić rachunek za poświęcony sprawie czas i benzynę. Jeśli uzna pani, że nie chce nam pomóc, trudno. Ufamy jednak, że nie wspomni pani o tym nikomu.
Wzięłam kartkę do ręki i spojrzałam na nazwisko.
– Pod jakim numerem mogę panią znaleźć?
– Będę stale w ruchu. W nagłych wypadkach może pani zadzwonić pod numer z mojej wizytówki, ale lepiej będzie, jeśli to ja się do pani odezwę za parę dni, by sprawdzić, jak się sprawy mają. Nie chcę, żeby chłopcy dowiedzieli się o mojej obecności w mieście. Depczę im po piętach od lat, a z tymi włosami na pewno rzucam się w oczy. Jeśli dowiedzą się o naszej rozmowie, będzie pani miała kłopoty, więc proszę na siebie uważać.
13
Potwierdziwszy spotkanie z Fioną o 13:45, raz jeszcze wyruszyłam Old Reservoir Road. Niebo miało kolor stali, a plamy błękitu zniknęły na dobre pod grubą warstwą chmur. Spojrzałam na prawo, napawając się widokiem jeziora Brunswick. Podmuchy wiatru marszczyły taflę wody, a rosnące nad brzegiem drzewa potrząsały grzywami liści. Podobnie jak za pierwszym razem zaparkowałam samochód przy dwupasmowej ulicy. Sięgnęłam po torbę i szarą kopertę z raportem. Spojrzałam na dom wbity w zbocze wzgórza jakby w obronie przed groźnym atakiem. Minęły tylko cztery dni, lecz po tak obfitych opadach posesję zaczęły porastać chwasty.
Nie paliłam się zbytnio do tego spotkania, ale było chyba lepsze niż nieustanne zastanawianie się nad tym, czego się dowiedziałam o Richardzie i Tommym. Na samą myśl o tym czułam ucisk w gardle. Moją pierwszą reakcją była chęć natychmiastowego wypowiedzenia umowy wynajmu i tym sposobem zerwania wszelkich kontaktów z braćmi, ale (tak, jestem małostkowa) nie bardzo chciałam się pożegnać z sumą ponad tysiąca sześciuset dolarów. Cała sprawa była mocno podejrzana. Pominąwszy kwestie moralne, nie należy chyba utrzymywać bliskich stosunków z dwójką zabójców. Ale jak mogłam się z tego wyplątać? Nawet w Kalifornii nakazy etykiety były mocno zagmatwane. Czy należy być do końca uprzejmym? Czy zrywając zawartą w majestacie prawa umowę, należy podać powody? Pomyślałam o lśniących łagodnym blaskiem zielonych oczach Tommy’ego, a potem wyobraziłam sobie, jak starannie związuje ręce matki przed podpaleniem domu. Jeśli do mnie zadzwoni, czy mam nawiązać w rozmowie do tragicznej śmierci rodziców, czy też tylko znaleźć zgrabną wymówkę? Chciałam działać szybko i sprawnie. Jednak zrywając wszelkie kontakty z braćmi, jednocześnie odmawiałam Mariah Talbot wszelkiej pomocy. A przecież rzadko cofam się przed ryzykiem i – jak niegrzecznie zauważyła Mariah – lubię trochę naginać prawo, gdy zajdzie taka potrzeba.
Zamykając drzwiczki samochodu, dostrzegłam Trudy, młodą suczkę, którą spotkałam tu podczas mojej pierwszej wizyty. Biegła radośnie ulicą, z całą energią szczeniaka, zadowolonego, że znalazł się poza domem. Psina nie mogła mieć więcej niż rok. Zbliżyła nos do chodnika i pracowicie węszyła, a potem ruszyła odnalezionym tropem. Może przed chwilą przebiegł tędy królik lub opos, a może zabłąkany szop. Właścicielka suczki śledziła bacznie jej wędrówkę na wypadek, gdyby Trudy spotkała się z czymś znacznie większym od siebie. Kiedy wspięłam się na strome schody prowadzące do domu Fiony, zniknęły mi już z oczu. Henry i Rosie od dawna przekonywali mnie, że powinnam przygarnąć jakiegoś psa, ale nie widziałam takiej potrzeby. Po co zawracać sobie głowę stworzeniem, które nie potrafi nawet korzystać z toalety?
Fiona musiała na mnie czekać, bo ledwie dotknęłam przycisku dzwonka, otworzyła drzwi. Tym razem miała na sobie bluzkę z krepy z długimi rękawami, spiętą w talii paskiem, przypominającą powojenne kurtki Eisenhowera. Czarna wełniana spódnica sięgała do połowy łydki, odsłaniając najmniej atrakcyjną część kobiecej nogi. Buty na wysokich szpilkach miały mnóstwo paseczków zapiętych wokół kostki. Na brązowych lokach nosiła aksamitną czapeczkę z cekinami, przypominającą kształtem wojskowe czapki kobiecych oddziałów armii amerykańskiej. Poczułam zapach dymu papierosowego i perfum Shalimar.
Nagle przypomniał mi się dezodorant, który moja ciotka rozsmarowywała pod pachami koniuszkami palców.
– Trzeba było zaparkować na podjeździe za domem, zamiast wspinać się na te schody – powiedziała Fiona. Treść jej słów była nieszkodliwa, lecz ton był pełen nienawiści, jakby marzyła o kłótni ze mną.
– Trochę ruchu nie zaszkodzi – odparłam, nie podejmując rzuconej rękawicy.
Cofając się do środka, spojrzała ukradkiem na zegarek, jakby chciała sprawdzić, czy się nie spóźniłam. Jak zwykle zjawiłam się na czas, więc wchodząc za nią, pomyślałam złośliwie: Ha, ha, tu cię mam.
W holu nadal stały rusztowania, a przykrywające podłogę wielkie szmaty wyglądały jak warstwa świeżego śniegu. Od naszego spotkania w piątek nic się nie zmieniło. Podejrzewałam, że nie ufa robotnikom na tyle, by pozwolić im pracować pod swoją nieobecność. A może to oni doszli do wniosku, że bez niej lepiej nic nie ruszać. Należała do osób, które przestąpiwszy próg, natychmiast kazałyby wszystko poprawiać. Zauważyłam, że na ścianie nadal widnieją próbki różnych odcieni bieli.
Kiedy podałam Fionie szarą kopertę, z jej reakcji można by wywnioskować, że podsuwam na tacy jakiegoś paskudnego robala.
– Co to? – spytała podejrzliwie.
– Życzyła sobie pani dostać raport.
Otworzyła kopertę i obrzuciła zapisane starannie strony przelotnym spojrzeniem.
– Dziękuję, jestem wdzięczna za trud – podsumowała krótko moją pracę. – Mam nadzieję, że nie będzie miała pani nic przeciwko temu, jeśli porozmawiamy w sypialni. Chciałabym się rozpakować.
– Nie ma sprawy. – Szczerze mówiąc, bardzo chciałam obejrzeć resztę domu.
– Lot do domu był koszmarny. Rzucało tą łupiną na wszystkie strony. Myślałam, że już nigdy nie wylądujemy.
– To pewnie wina tej burzy.
– Nigdy więcej nie polecę małym samolotem. Wolę jechać pociągiem, nawet gdyby miało mi to zabrać pół dnia.
Wzięła walizeczkę z kosmetykami, którą zostawiła w holu. Spojrzała przelotnie na dużą walizkę.
– Proszę mi pomóc – powiedziała.
Taszcząc za nią po schodach walizę, czułam się jak juczny muł. Draństwo było ciężkie jak diabli. Obserwowałam migające przede mną łydki Fiony. Nosiła pończochy ze szwami. Przy jej uwielbieniu dla lat czterdziestych dziwiło mnie, że nie rysuje pisakiem linii na nogach, jak robiły to kobiety w trudnych czasach drugiej wojny światowej i tuż po niej. Na podeście schodów skręciłyśmy w prawo, wchodząc do dużej pomalowanej na biało sypialni. Jedna oszklona ściana wychodziła na ulicę. Kiedy Fiona zniknęła w łazience, podeszłam do okna, by podziwiać widok.