Выбрать главу

Na szczęście deszcz przestał siąpić i trochę się ociepliło. Nad ulicami jak dym unosiła się para. Chodniki były nadal wilgotne, a z gałęzi drzew cicho spływała woda. Rynsztoki bulgotały radośnie, tworząc niewielkie rzeczki, których bieg zakłócały od czasu do czasu porzucone tu i ówdzie jakieś śmieci. Nad miastem powoli zaczynała się gromadzić mgła, cały świat stał się wyciszony i niedostępny. Okolica mojego domu wydała mi się nagle obca. Wszystko stało się nagle jakby dwuwymiarowe, a gałęzie drzew przypominały narysowane czarnym atramentem kreseczki. W mieszkaniu było ciemno. Opuściłam je o dziesiątej rano, prawie przed dwunastoma godzinami i nie przyszło mi wtedy do głowy, żeby zostawić zapalone lampy. Otwierając drzwi, zawahałam się. W oknie kuchni Henry’ego paliło się światło, tworząc jasny kwadracik w otaczającej wszystko mgle. Wsunęłam klucze do kieszeni i przeszłam przez podwórko.

Zajrzałam do środka przez oszkloną górną część drzwi kuchennych. Henry siedział przy zarzuconym papierami stole. Dostrzegłam całe stosy zaświadczeń lekarskich, unieważnionych czeków i recept. Wszystko było starannie poukładane. Henry miał na sobie niebieski flanelowy szlafrok, spod którego wystawała piżama w niebiesko-białe paski. Na krześle położył segregator, do którego wkładał rachunki Klotyldy, a obok postawił kosz na śmieci. Wpadła mi też w oko szara torba, którą wręczyła mu Rosie, i wyglądało na to, że jest nadal co najmniej w połowie pełna. Kiedy tam stałam, Henry przesunął dłonią po włosach, pozostawiając kosmyki sterczące w trzech różnych kierunkach. Sięgnął po szklaneczkę jacka danielsa i pociągnął spory łyk. Skrzywił się, gdy zauważył, że lód już się stopił. Wstał i podszedł do zlewu, gdzie wylał resztę zawartości szklanki.

– Henry! – zawołałam i zastukałam w szybę. Obejrzał się i gestem dał mi znak, żebym weszła do środka. Spróbowałam przekręcić gałkę. – Są zamknięte.

Henry otworzył drzwi. Kiedy zdejmowałam pelerynę i wieszałam ją na oparciu krzesła, otworzył zamrażarkę i wyjął garść kostek lodu, które wrzucił do szklanki. Nalał sobie świeżą porcję whisky. W powietrzu wyczułam zapach pieczonego ciasta – mieszaninę cynamonu, olejku migdałowego, masła i żółtek.

Z bliska rozłożone na stole papiery wyglądały jeszcze gorzej.

– Jak ci leci? – Rozejrzałam się dookoła. – Chyba nie powinnam pytać.

– Okropność. Po prostu okropność. Te kody są nie do przejścia. Nie potrafię odcyfrować, kto i ile jest winien i które z tych rachunków zostały zapłacone. Ułożyłem je według dat, ale okazało się, że to nie ma sensu. Teraz układam je według lekarzy, szpitali i zabiegów. Wygląda na to, że jednak coś z tego będzie, ale nadal nie mam pojęcia, jak ludzie mogą się w tym wszystkim połapać. To czysta abstrakcja.

– Mówiłam ci, żebyś się do tego nie zabierał.

– Wiem, ale obiecałem, że pomogę, a bardzo nie lubię łamać danego słowa.

– Och, daj spokój. Przestań być taki szlachetny i jak najszybciej oddaj jej te wszystkie śmieci.

– A co ona z nimi zrobi?

– Coś wymyśli albo każe się tym zająć Williamowi. Przecież Klotylda była jego szwagierką. Dlaczego ty masz się z tym męczyć?

– Żal mi jej. Klotylda była jedyną siostrą Rosie, a ta sprawa wygląda na bardzo trudną.

– Rosie nawet nie lubiła Klotyldy. Prawie ze sobą nie rozmawiały, a kiedy już się spotkały, to zaraz wybuchała kłótnia.

– Nie bądź dla niej taka surowa. Rosie ma bardzo dobre serce – oznajmił.

Wypowiedziawszy parę ostrych słów, czuł się teraz winny, że obgadywał ją za plecami. Widziałam wyraźnie, że dalszy spór tylko pogorszy całą sprawę.

Przewróciłam w wyobraźni oczami.

– No, na razie dam ci spokój, ale pamiętaj, że nigdy nie odpuszczam.

Henry usiadł przy stole.

– A co u ciebie? Wyglądasz na przybitą.

– Bo jestem. – Zdjęłam stosik rachunków z krzesła i stałam niepewnie, nie wiedząc, co z nimi zrobić.

Henry zerwał się natychmiast.

– Daj, ja się tym zajmę. – Podał mi drinka i odsunął część papierów na bok, robiąc trochę miejsca na blacie stołu. Zdjął szarą torbę i segregator i położył je na podłodze razem z papierami, które wyjął mi z ręki.

– Dzięki – powiedziałam i wypiłam łyk jacka danielsa, który zapiekł mnie w przełyku niczym nagły atak zgagi. Po chwili poczułam, że napięcie trochę ustępuje, i nieco zbyt późno uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem zmęczona. W głowie czułam bolesne pulsowanie. Podałam szklankę Henry’emu i usiadłam na opróżnionym przez niego krześle.

– Co jest?

– Znaleźliśmy samochód doktora Purcella i jego ciało. Zakładając oczywiście, że to on. Jeszcze nie bardzo mogę o tym mówić. Daj mi parę minut, żebym mogła się jakoś pozbierać.

– Zrobić ci drinka?

– Nie, dziękuję, ale jeśli masz gdzieś pod ręką środki przeciwbólowe, to mogłabym zażyć chyba ze czterdzieści i to o podwójnej mocy.

– Dam ci coś lepszego. Nie ruszaj się.

– Nie ma sprawy. I tak nie dam rady. Zaraz ci o wszystkim opowiem, jeśli wcześniej nie urwie mi się film.

Skrzyżowałam ręce przed sobą na stole i oparłam o nie głowę. Czułam, jak całe moje ciało się rozluźnia. Była to pozycja, którą w przedszkolu przyjmowaliśmy tuż przed drzemką, i do dziś przynosi mi wielką ulgę. Mając pięć lat, potrafiłam zapaść w głęboki sen w chwili, gdy moja głowa dotykała rąk. Budziłam się po dziesięciu minutach, ze zdrętwiałymi koniuszkami palców i rozpalonymi od snu policzkami.

Słyszałam, jak Henry podchodzi do lodówki i przekłada jakieś pojemniczki na ladę. Napawałam się przyjemnym odgłosem stukających słoików i sztućców. Czułam się tak, jakbym leżała chora w łóżku i nasłuchiwała dobiegających z sąsiedniego pokoju kojących odgłosów. Musiałam zasnąć na parę sekund. Podobna utrata świadomości za kółkiem sprawia, że z hukiem wylatujesz z autostrady. Słyszałam oddalające się i powracające dźwięki, tracąc na chwilę kontakt z rzeczywistością.

– Co robisz? – mruknęłam, nie podnosząc głowy.

– Przygotowuję ci kanapkę. – Głos Henry’ego dobiegał z bardzo daleka. – Z pieczoną wołowiną, którą pokroiłem w cieniutkie plasterki.

Oparłam policzek na dłoni i patrzyłam, jak jedna przy drugiej kładzie dwie kromki pieczonego w domu chleba. Posmarował je grubą warstwą majonezu, ostrej musztardy i chrzanu.

– To bardzo ostre, ale tego właśnie ci potrzeba. Postawi cię na nogi. – Przekroił kanapkę na pół i położył ją na talerzu obok gałązki zielonej pietruszki, paru oliwek i marynowanych papryczek.

Postawił talerz przede mną i wrócił do lodówki. Otworzył zamrażarkę i wyjął z niej kufel tak zimny, że w zderzeniu z ciepłym powietrzem natychmiast pokrył się warstewką szronu. Otworzył butelkę piwa i napełnił ostrożnie kufel, by nie powstało zbyt dużo piany. Wziął do ręki swoją szklaneczkę i usiadł naprzeciwko mnie.

Ugryzłam kawałek kanapki. Chrzan był tak ostry, że łzy stanęły mi w oczach. Jego zapach podrażnił mi też zatoki i poczułam, że cieknie mi z nosa.

– Mmmm. Pycha. Aż nie do wiary. Jesteś genialny. – Urwałam i wytarłam nos serwetką. Wołowina była kruchutka, a przyprawy doskonale podkreślały jej smak. Od czasu do czasu wypijałam łyk piwa, czując w gardle przyjemny chłód. W ten sposób życie zostało sprowadzone do czterech podstawowych składników: powietrza, jedzenia, picia i dobrego przyjaciela. Zjadłam ostami kęs, oblizałam poplamione musztardą palce i jęknęłam z wdzięczności. Odetchnęłam głęboko i ze zdziwieniem zauważyłam, że ból głowy przeszedł jak ręką odjął.

– Już mi lepiej.

– Tak też myślałem. A teraz opowiedz mi o doktorze.

Zrelacjonowałam pokrótce wydarzenia, które doprowadziły do mojego odkrycia. Henry doskonale podążał za moim tokiem myślenia, więc mogłam sobie oszczędzić niepotrzebnych szczegółów. W większości wypadków intuicja polega na skojarzeniu pozornie niezwiązanych ze sobą faktów. Czasami wydarzenia łączy się na zasadzie prób i błędów; czasem też poczynione obserwacje przywołują na myśl nierozwiązany jeszcze problem i odpowiedź sama się nasuwa.