Usiadłam na krześle.
– Witaj, Henry. Pukałam do ciebie wcześniej, ale bez skutku. – W moim głosie słychać było sztuczne ożywienie, ale nic nie mogłam na to poradzić.
– Musiałem wyskoczyć na targ. Zabrakło mi pietruszki do gulaszu.
– Gulasz Henry’ego stał się już legendą – rzuciłam w kierunku Tommy’ego, lecz nie mogłam mu spojrzeć w oczy. Wypiłam łyk martini, po czym lekko drżącą ręką odstawiłam kieliszek. Oblizałam dłoń w miejscu, gdzie odrobina alkoholu przelała się przez brzeg.
Wymieniliśmy z Henrym krótkie spojrzenie. Wiedziałam, co knuje. Czuł się za mnie odpowiedzialny. Nie miał zamiaru pozostawiać mnie sam na sam z niebezpiecznym przeciwnikiem. Zamyślony spojrzał na swoją szklaneczkę.
– A tak przy okazji – powiedział – sprawdziłem tę sprawę, o której wspominałaś.
– Ach tak – odparłam myśląc: sprawę? Jaką sprawę?
– Facet, z którym chcesz się skontaktować, to Cyril Lambrou w Klinger Building przy Spring Street w centrum Los Angeles. Kobieta, z która rozmawiałem, sprzedała mu część starej biżuterii po matce. Rzadko ją nosiła i miała już dość płacenia zawrotnych sum za ubezpieczenie.
Poczułam się przez chwilę tak, jakbym opuściła swoje ciało. Nie mogłam uwierzyć, że Henry to robi. Przed chwilą wycofałam się ze współpracy z Mariah, a on nagle zarzuca przynętę. Postanowił wziąć sprawy we własne ręce. Wiedziałam, dlaczego tak postąpił. Jeśli nazwisko jubilera padnie z jego ust, nie można będzie potem zwalić winy na mnie, gdyby wszystko się wydało. Wczorajszy wieczór spędzili razem. Tommy na pewno mu zaufa. Wszyscy obdarzali Henry’go zaufaniem, bo on zawsze mówił prawdę i był uczciwy jak nikt.
– Rozumiem ją – odparłam. – Sama płacę fortunę firmie ubezpieczeniowej, a mogłabym znacznie lepiej spożytkować te pieniądze. – Mój głos zabrzmiał głucho. Wysunęłam dłoń spod ręki Tommy’ego, pragnąc wypić jeszcze jeden łyk martini. Uświadomiłam sobie jednak, że cała drżę i nie uda mi się podnieść kieliszka bez zwracania na siebie uwagi. Wsunęłam więc dłoń pod udo. Nawet przez materiał dżinsów czułam, że jest lodowata.
Tymczasem Henry ciągnął dalej niczym największy oszust świata:
– Zadzwoniłem do tego faceta i opisałem mu brylant. Nie chciał decydować się przez telefon, ale sprawiał wrażenie zainteresowanego. Wiem, że nie chcesz oddawać tego pierścionka za pół darmo, ale musisz podejść do sprawy realistycznie. Nigdy nie dostaniesz tyle, ile jest w istocie wart, ale ten jubiler może się okazać znacznie hojniejszy od innych. Chyba chce zatrzymać ten pierścionek dla siebie, więc warto spróbować.
Z jego słów spróbowałam odtworzyć wymyśloną przez niego historię. Domyśliłam się, że jestem w posiadaniu cennego pierścionka z brylantem należącego niegdyś do mojej matki i próbuję go sprzedać. Najwyraźniej zwróciłam się do Henry’ego po radę, a on zasięgnął w tej sprawie języka. Jak dotąd szło nieźle, ale nie należy przeciągać struny. Pomyślałam, że możemy jeszcze rozegrać parę rundek, ale potem należy zamknąć sprawę. Przeciąganie kłamstwa w nieskończoność może się bardzo źle skończyć.
Zaschło mi w ustach. Ile? Odchrząknęłam i spróbowałam raz jeszcze.
– Ile? Rzucił jakąś sumę?
– Coś pomiędzy ośmioma a dziesięcioma tysiącami dolarów. Powiedział, że to zależy od kamienia i od tego, czy będzie mógł odsprzedać pierścionek dalej, ale zaklinał się, że potraktuje transakcję uczciwie.
– Pierścionek wart jest pięć razy tyle – powiedziałam ze złością. Wiedziałam, że pierścionek istnieje tylko w naszej wyobraźni, ale mimo wszystko miał dla mnie dużą wartość uczuciową. W takich okolicznościach osiem czy nawet dziesięć tysięcy dolarów było dla mnie czystym zdzierstwem.
Henry wzruszył ramionami.
– Rozejrzyj się jeszcze. W tym budynku znajdziesz jeszcze paru jubilerów, ale on twierdzi, że lepszy znany diabeł niż obcy.
– Może. Zastanowię się.
Wyraz twarzy Tommy’ego nie zmienił się. Przysłuchiwał się uprzejmie naszej rozmowie, ale nie sprawiał wrażenia szczególnie zainteresowanego.
Poczułam, jak po plecach spływa mi strużka potu.
– Co masz w tej kopercie? – spytałam.
– Ach, dobrze, że mi przypomniałaś. Mam tu dla ciebie prezent. – Podał mi kopertę, obserwując mnie uważnie, gdy ją otwierałam. W środku znalazłam spięte starannie spinaczem rachunki, najprawdopodobniej wystawione dla Klotyldy.
– No dobra, poddaję się. Co to jest?
– Zobacz sama. No, czytaj.
Wzięłam pierwszy z brzegu rachunek, na którym wymieniono kilkanaście pozycji, z których większość stanowiły środki opatrunkowe:
szczotka do włosów $ 1,00
opatrunki jałowe, 3m 1/4 x 3 $ 1,22
opatrunki jałowe, 3m 1/4 x 3 $ 1,22
podkłady plastikowe 23 x 36 $ 3,35
strzykawka jednorazowa $ 0,14
strzykawka jednorazowa $ 0,14
strzykawka jednorazowa $ 0,14
kateter $ 1,59
balsam dla niemowląt $ 1,62
taca do irygacji $ 2,69
kubki plastikowe $ 0,14
W sumie naliczyłam trzydzieści pozycji. Rachunek opiewał na dziewięćdziesiąt dziewięć dolarów i dziesięć centów. Żadna z pozycji nie wydała mi się niezwykła. Spojrzałam na następny dokument, tym razem rozliczający ćwiczenia rehabilitacyjne i fizykoterapię – w sumie sto trzydzieści minut podczas ostatnich dni lipca. W okienku przy każdym z dni terapeuta prowadzący ćwiczenia wpisał swoje inicjały pg.
Spojrzałam zaskoczona na Henry’ego.
– To rachunki Klotyldy. Natknąłem się na nie dziś rano i pomyślałem, że cię zainteresują. Przyjrzyj się dokładnie.
Wzięłam następny rachunek. Tym razem wystawiono go za przenośny sprzęt do zdjęć rentgenowskich, jego transport i dwa zdjęcia – jedno dłoni, a drugie całej ręki. Należność wyniosła sto osiem dolarów i pięćdziesiąt centów. Spojrzałam na nagłówek dokumentu i szybko wróciłam do poprzednich. Wszystkie wystawiono w Pacific Meadows.
– Nie wiedziałam, że Klotylda była tam pacjentką.
– Ja też nie. Pokazałem rachunki Rosie i powiedziała mi, że Klotyldę przyjęto tam zeszłej wiosny. Pacific Meadows to tylko jeden z domów opieki, które zaliczyła w ciągu ostatnich paru lat. Nie wiem, czy zwróciłaś na to uwagę, ale parę razy trafiała do szpitala – raz fatalnie upadła, potem miała zapalenie płuc, złapała gdzieś infekcję podniebienia. Dzięki ubezpieczeniu w Medicare mogła leżeć w szpitalu tylko przez określoną liczbę dni, chyba sto na jedną chorobę. Była tak zgryźliwa i nieznośna, że kilka domów odmówiło jej przyjęcia. Twierdzili, że nie mają miejsc. Nadążasz?
– Na razie tak.
– Sprawdź daty tych rachunków.
– Lipiec i sierpień.
Henry pochylił się w moją stronę.
– Klotylda zmarła w kwietniu. Kiedy wystawiano te rachunki, nie żyła już od paru miesięcy.
Przez chwilę przetrawiałam tę informację. Był to pierwszy dowód finansowych machlojek, na jaki się natknęłam. Jak im się udało tego dokonać? Klotylda musiała umrzeć w czasie, gdy w Pacific Meadows przeprowadzano pierwszą kontrolę. Zgodnie z relacją Merry sprawdzono sporą część kart pacjentów. Może pominięto kartę Klotyldy. Próbowałam sobie przypomnieć procedurę zgłaszania zgonów w ubezpieczalni. O ile dobrze pamiętałam, w kostnicy wypełniano akt zgonu i wysyłano do lokalnego biura ewidencji ludności, które z kolei przesyłało dokument do biura okręgowego. Akt zgonu wysyłano potem do Sacramento, gdzie trafiał do archiwum, a informację przesyłano do ubezpieczalni.
– Henry, to wspaniałe. Ciekawe czy można jakoś to sprawdzić? – Zaczęłam się od razu zastanawiać, czy uda mi się nakłonić Merry, by trochę dla mnie powęszyła. Będę musiała poczekać aż do następnego weekendu, bo wtedy zastępuje koleżankę. Nie byłoby zbyt politycznie prosić ją o to w zwykły dzień pracy, gdy pani Stegler wszystkiemu się bacznie przygląda. Plan B zakładał, że sama się tym zajmę, jeśli tylko będę wiedziała, czego mam szukać. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że Tommy i Henry uważnie mi się przyglądają.