Выбрать главу

– Niezłe miejsce – powiedziała. – Jadłaś już?

– Poczekam, aż zmniejszy się kolejka do bufetu. Obserwuję gości. Kim jest ten siwowłosy pan w granatowym garniturze, który siedzi na kanapie?

Podążyła wzrokiem za moim spojrzeniem.

– To Harvey Broadus. Musieli podzielić się z Joelem obowiązkami. Joel i Dana pojechali do klubu country, gdzie Fiona wydaje przyjęcie. Harvey przyjechał tutaj. W ten sposób nie można ich oskarżyć o faworyzowanie którejś ze stron.

– A ta pani w skórzanych spodniach?

– To Celine, żona Harveya od jakichś dwudziestu lat. Odszedł od niej przed ośmioma miesiącami, a teraz wrócił cały skruszony.

– Ach, tak. Crystal wspominała coś o przykrym rozwodzie.

– To już przeszłość. Walka stała się zbyt ostra. Doszedł do wniosku, że lepiej mu będzie z Celine u boku, niż żyć w wolnym stanie, lecz bez sporej części majątku. To świr, ale czasami żal mi go. Celine pije na umór. Najczęściej albo się instaluje w klinice Betty Ford, albo właśnie z niej wychodzi. Resztę czasu spędza w jakimś luksusowym kurorcie – La Costa albo Golden Door. Musi mieć wszystko co najlepsze.

– Czy ludzie nigdy nie są szczęśliwi w małżeństwie?

– Ależ tak. Nie mogą tylko znaleźć szczęścia u boku osoby, którą poślubili. – Przebiegła wzrokiem po zebranych. – Powinnam chyba zejść na dół. Porozmawiamy później.

Minęła mnie z wdziękiem i zeszła po schodach. Spojrzałam na drzwi frontowe, gdzie pojawiła się nagle Pepper Gray. Anica też ją dostrzegła i ruszyła w jej stronę. Przywitały się uprzejmie, po czym Anica wzięła jej płaszcz i skinęła na kelnera, który podszedł do nich z szampanem. Bez białego czepka i mundurka pielęgniarki Pepper wyglądała łagodniej i ładniej. Nie sprawiała wcale wrażenia kobiety gotowej świadczyć usługi pozamałżeńskie. Spojrzałam na mojego siwowłosego przyjaciela, ciekawa, czy zauważył ją w tej samej chwili co ja. Pepper właśnie weszła do salonu. Musieli doskonale zdawać sobie sprawę ze swojej obecności, lecz żadne z nich nie dało tego po sobie poznać – żadnego skinienia głowy, żadnego powitania.

Celine podniosła głowę i znieruchomiała z widelcem uniesionym nad talerzykiem. Anica ujęła Pepper pod ramię i przez oszklone drzwi wyprowadziła ją na taras. Celine odwróciła głowę, obrzucając je uważnym, lodowatym spojrzeniem. Obserwowała Pepper niczym zając, który wyczuwa w pobliżu lisa. Albo wiedziała doskonale o mężowskich skokach w bok, albo też miała w głowie niezwykle czuły radar. Prawdopodobnie i jedno, i drugie. Nie trzeba było geniusza dedukcji, by się zorientować, o co w tym wszystkim chodzi. On pieprzył wszystkie chętne babki, a ona za to jego pieprzenie pocieszała się alkoholem. Teraz wstała i wyszła z pokoju.

Czekałam na schodach do chwili, gdy w jednym końcu stołu ustawiono desery, po czym stanęłam grzecznie w kolejce, która zdążyła się już zmniejszyć. Nie byłam szczególnie głodna, ale u boku Harveya Broadusa właśnie zwolniło się miejsce i nie mogłam przepuścić takiej okazji. Szybko napełniłam talerzyk i podeszłam do kanapy. Kiedy podchodziłam, podniósł wzrok. Miał ładne niebieskie oczy.

– Czy ktoś tu siedzi?

– Nie, bardzo proszę. Dojrzałem już do deseru, więc może mi pani zająć miejsce.

– Bardzo proszę.

Gdy odszedł, zjawiła się kobieta w fartuszku, by pozbierać brudne talerzyki. Skoncentrowałam się na jedzeniu, które było naprawdę pyszne. Pochłaniałam je z typowym dla mnie zwierzęcym entuzjazmem, próbując nie wąchać tych smakowitości, nie bekać i nie plamić przy tym sukienki. Broadus wrócił po chwili z talerzykiem pełnym słodyczy i świeżo napełnionym kieliszkiem wina.

– Pomyślałem, że na pewno się pani przyda – powiedział, stawiając kieliszek na stoliku obok mnie.

– Dzięki. Właśnie miałam wyruszyć na poszukiwanie gościa z chardonnay.

Wyciągnął rękę.

– Harry Broadus.

– Kinsey Millhone – powiedziałam, ściskając mu dłoń. Spojrzałam na jego talerzyk. Piernik, kawałek tartoletki z owocami i ciasto kokosowe. – Wygląda smakowicie.

– To moja słabostka. – Usiadł i ostrożnie postawił talerzyk na kolanie. Zdecydował się najpierw na ciasto kokosowe. – Zauważyłem panią już wcześniej. Siedziała pani na schodach.

– Nie przepadam za tłumem, a poza tym nie znam tu nikogo. A pan? Jest pan przyjacielem Crystal czy Dowa?

– Obojga. Prowadziłem z Dowanem interesy.

– Pacific Meadows?

– Zgadza się. A pani czym się zajmuje? – Zjadł szybko kawałek piernika.

– Głównie poszukiwaniami – odparłam. Ugryzłam duży kawałek bułki, żeby uniknąć rozwijania tematu.

– To bardzo smutny dzień – powiedział. – Strasznie mi przykro z powodu Dowana, choć nie byłem tym zaskoczony. Parę tygodni przed zniknięciem był bardzo niespokojny i przygnębiony.

O mój Boże. Plotki o zmarłym na stypie. Niezły bal.

– Biedak. Co go gryzło? – spytałam.

– Nie chciałbym się w to teraz zagłębiać… powiem tylko, że pozostawił w klinice straszliwy bałagan.

– Coś o tym słyszałam. Ma to związek z Medicare, prawda? – Zjadłam odrobinę sałatki, podczas gdy on w mgnieniu oka pochłonął tartoletkę.

– Słyszała pani o tym?

Skinęłam głową.

– Z kilku różnych źródeł.

– Wszystko się więc rozniosło. To niedobrze.

– A na czym polega problem?

– Podejrzewamy, że to wynik zwykłego błędu, ale może już nigdy się nie dowiemy.

– Lekarze czasami fatalnie radzą sobie z interesami – rzuciłam, małpując Penelope Delacorte.

– Coś o tym wiem. Byliśmy wstrząśnięci.

– Nie rozumiem, co się stało. O ile wiem, klinika nie zajmuje się rachunkami. Robi to inna firma.

Skinął głową.

– Genesis Financial Management Services. Mają swoje biuro w centrum miasta. Razem z Joelem… Zna pani Joela?

– Tak, ale spotkałam się z nim tylko raz. Lepiej znam jego żonę.

– Dana to wspaniała kobieta. Mam bzika na jej punkcie. Razem z Joelem jesteśmy właścicielami domu opieki w ramach firmy o nazwie Century Comprehensive. Zajmujemy się głównie nieruchomościami, choć nie jest to jedyna dziedzina naszej działalności. Genesis dzierżawi od nas klinikę. Zajmuje się też wszystkimi rachunkami, fakturami, Medicare, Medicaid i tak dalej.

– Jakim więc sposobem Dow mógł coś spaprać?

– Tego właśnie próbujemy się dowiedzieć.

– Pomyślałam sobie… wiem, że na mocy prawa wasza firma i firma kierująca działalnością domu opieki muszą być zupełnie odrębnymi podmiotami.

– To prawda. Ale Genesis musi polegać na informacjach otrzymywanych z Pacific Meadows. Nie mają tam na miejscu żadnego pracownika. Jeśli Dow księgował rachunki i przekazywał je dalej, musieli mu ufać na słowo.

– Mógł więc powiedzieć, co tylko chciał.

– Mógł i zrobił to.

– Jak go przyłapano?

– Nie jesteśmy pewni. Opiekun lub jeden z krewnych pacjenta mógł zauważyć jakieś rozbieżności i zadzwonić ze skargą.

– Do was?

– Do Medicare.

– Kapuś. Ale to jego problem. W każdym razie do gry wkroczyli inspektorzy i zaczęli śledztwo.

– Mniej więcej. Na tym etapie nie wiemy jeszcze, co udało im się znaleźć.

– A jeśli się okaże, że to nie Dowan?

– Jego reputacja i tak jest już zrujnowana. W tak małym mieście jak nasze, jeśli raz staniesz się obiektem plotek, trudno ci odzyskać dobre imię. Ludzie będą nadal traktować cię uprzejmie, ale wyrok już zapadł.

– Z perspektywy Dowana sprawa była więc beznadziejna, bez względu na wynik śledztwa.

– Mniej więcej.

– A jeśli się okaże, że jest niewinny? – spytałam.

– Tak czy owak, zostaliśmy z całym tym bałaganem. – Spojrzał na zegarek, odstawił talerzyk i wstał. – Lepiej poszukam żony. Miło się z panią rozmawiało. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze w bardziej radosnych okolicznościach.

– Też mam taką nadzieję – odparłam. Uniosłam kieliszek. – Dzięki za wino.

– Polecam się.

Patrzyłam, jak przechodzi przez salon, szukając Celine.

Co za kiciarz. Joel Glazier rozmawiał z nim przez telefon w dniu, w którym go odwiedziłam. Nie zdążyłam jeszcze na dobre wyjść z jego gabinetu, a on na pewno zaczął już relacjonować nasze spotkanie. Broadus powtórzył niemal słowo po słowie to, co o ich wspólnych interesach opowiedział mi Joel.