Выбрать главу

– Zgadza się, jest blondynką.

– Gdyby bił ją jakiś facet, na pewno byś go zabił.

No jasne, pomyślał.

– To nie to samo – rzekł.

– Jak ma na imię? – spytała. – Twoja dziewczyna.

– Jodie.

– Okay, wyobraź sobie, że Jodie okłada codziennie jakiś sadystyczny maniak. Ona ci o tym mówi. I co robisz?

Zabiłbym go, pomyślał. Kiwnęła głową, jakby czytała w jego myślach.

– A mnie nie chcesz pomóc. Zrobiłbyś to dla białej, ale nie dla mnie.

Miała rację. Zabiłby dla Jodie Garber, ale nie dla Carmen Greer. Dlaczego? Bo tego nie można robić na siłę. Morduje się w afekcie. Jeśli nie ma emocji, nic z tego. Taka jest prawda. Robił to już wiele razy. Ludzie z nim zadzierali i dostawali za swoje. Jeśli krzywdzili Jodie, to tak jakby robili krzywdę jemu. Bo Jodie była nim. A przynajmniej kiedyś była. Czego nie można powiedzieć o Carmen Greer.

– To nie ma nic wspólnego z kolorem skóry – rzekł cicho.

– Więc o co chodzi?

– Jodie znam, a ciebie nie.

– No, to mnie poznaj – zaproponowała. – Mamy dwa dni. Nieba- wem poznasz moją córkę. Poznasz moją rodzinę.

Nic nie powiedział.

– Czego ty chcesz, Reacher? Seksu? W porządku.

– Zatrzymaj wóz – rzekł krótko.

– Dlaczego?

– Bo mam tego powyżej uszu.

Wdusiła mocno pedał gazu. Samochód wyrwał do przodu. Spojrzał za siebie na nadjeżdżające samochody i szarpnięciem przerzucił dźwignię sterowania przekładnią automatyczną na bieg jałowy. Silnik zawył, a samochód zaczął się toczyć rozpędem. Złapał kierownicę lewą ręką i mocując się z jej silnym uchwytem, skierował samochód na pobocze. Opony zachrzęściły na żwirze. Samochód wyhamował. Wysiadł. Poczuł skwar, jakby znalazł się w piecu. Zatrzasnął drzwi i odszedł.

ROZDZIAŁ CZWARTY

PRZESZEDŁ ledwie dwadzieścia metrów, a pot ciekł z niego ciurkiem, zdążył już pożałować swojej decyzji. Był na odludziu, bez transportu, przy autostradzie przelotowej, po której najwolniejsze po jazdy jechały setką. Nie ma mowy, żeby ktoś się zatrzymał. Były 44 stopnie. Nie miał wody. Może tu wyzionąć ducha jak nic.

Przeszedł jakieś pięćdziesiąt metrów i przystanął. Odwrócił się i wystawił do góry kciuk. Beznadzieja. W ciągu pięciu minut udało mu się zwrócić na siebie uwagę jednej osoby – kierowca ciężarówki zatrąbił na niego.

Po chwili zauważył cadillaca, który toczył się poboczem ku niemu. Podszedł do samochodu, kiedy przystanęła. Opuściła szybę od strony pasażera.

– Przepraszam – powiedziała. – Wsiadaj.

Wsiadł.

– Głupio mi, że zaproponowałam ci seks – zamruczała pod nosem. – Ale wydawało mi się, że wszyscy faceci, których wcześniej zabierałam, właśnie tego chcieli.

– Poszłabyś z nimi do łóżka, żeby zamordowali twojego męża?

Kiwnęła głową.

– A jak inaczej miałabym zapłacić?

Nie odezwał się.

– Wysadzę cię w Pecos – zapowiedziała.

Nie odezwał się, a potem potrząsnął głową. Przecież musiał się gdzieś podziać. Kiedy się żyje na drodze, każde miejsce jest tak samo dobre.

– Nie. Pojadę z tobą, Carmen – oznajmił. – Pomieszkam u ciebie kilka dni. To, że nie zastrzelę twojego męża, nie znaczy, że nie pomogę ci w inny sposób. Jeśli dam radę. O ile nadal chcesz mojej pomocy.

Chwila wahania.

– Tak. Nie zmieniłam zdania.

– Chciałbym też poznać Ellie. Na zdjęciu wygląda na wspaniałą dziewczynkę.

– Bo jest wspaniała.

Carmen odwróciła głowę w lewo i patrzyła na jadące samochody. Czekała na większy odstęp między nimi. Kiedy minęło ją sześć wozów, wjechała z powrotem na autostradę i dodała gazu. Całą drogę do Pecos pędziła sto trzydzieści kilometrów na godzinę.

Po godzinie, gdy do Pecos było już blisko, Carmen skręciła na południe w jakąś drożynę prowadzącą przez całkowite pustkowie.

– Piękna okolica – zauważył Reacher.

Faktycznie było tu ładnie. Droga wiła się wśród kanionów z czerwonej skały, którymi w zamierzchłych czasach potoki spływały do Rio Grande. Majestatyczne nagie góry wznosiły się przed nimi, a nad wszystkim rozciągało się bezkresne niebo w technikolorze. Reacher miał wrażenie, że na tysiącach kilometrów kwadratowych tego odludzia panuje absolutna cisza.

– Nie znoszę jej – odparta.

– Gdzie będę mieszkał?

– Chyba w baraku. Zatrudnią cię do koni. Możesz powiedzieć, że jesteś kowbojem.

– Nie mam zielonego pojęcia o koniach.

Wzruszyła ramionami.

– Może nie zauważą. Są jak ślepcy, nie widzą choćby tego, że mało mnie nie zatłukł na śmierć.

W końcu wjechali na długą, stromą pochyłość i raptem w dole, aż po horyzont rozpostarł się zupełnie płaski krajobraz. Droga opadała jak poskręcana, wypłowiała wstążka, a w odległości trzydziestu kilometrów krzyżowała się z inną. Przy odległym skrzyżowaniu stało kilka niewielkich budynków.

– Hrabstwo Echo – powiedziała. – Jak okiem sięgnąć i jeszcze dalej. Wskazała na kłąb pyłu w oddali na drodze.

– To pewnie autobus szkolny. Musimy gnać do miasta, w przeciwnym razie Ellie wsiądzie do niego i nici z naszego spotkania.

Wdusiła gaz, zjeżdżając w dół.

Z bliska wioska wyglądała biednie i przygnębiająco. Po prawej na południowo-zachodnim krańcu usytuował się bar. Po drugiej stronie na ukos szkoła. Prócz tego stały tu jeszcze cztery inne betonowe budynki, wszystkie parterowe, przed każdym wąziutki, nierówny podjazd. Domy mieszkalne, domyślał się Reacher. Na podwórkach walały się śmieci, dziecięce rowerki i rozklekotane auta podparte cegłami.

Carmen przejechała obok szkoły i nawróciła. Stanęła tak, że szkolna brama znalazła się przy oknie Reachera.

Autobus nadjechał z mozołem z północy i zatrzymał się po swojej stronie ulicy. Drzwi szkoły otworzyły się i dzieci wysypały się gęsiego. W sumie siedemnaścioro, policzył Reacher. Ellie Greer miała na sobie niebieską sukienkę. Poznał ją dzięki zdjęciu, a także po tym, jak Carmen odetchnęła z ulgą na jej widok i sięgnęła do klamki.

Obiegła samochód od strony maski i pospieszyła na spotkanie córki po ścieżce z ubitej ziemi, która zastępowała chodnik. Mocno przytuliła dziewczynkę. Reacher widział, że Ellie się śmieje, a w oczach Carmen pojawiły się łzy. Kobieta otworzyła drzwi samochodu i Ellie wgramoliła się prosto na fotel kierowcy, po czym znieruchomiała na widok nieznajomego.

– To jest pan Reacher – wyjaśniła Carmen. – Mój znajomy.

– Dzień dobry – odezwała się Ellie.

– Cześć, Ellie – powitał ją Reacher.

Dziewczynka przeskoczyła na tylne siedzenie, a Carmen wsiadła do środka.

– Straszny upał, mamo – żaliła się Ellie. – Chodźmy na mrożoną colę. Do baru.

Reacher zobaczył, jak Carmen uśmiecha się i już ma się zgodzić, gdy spostrzega swoją torebkę i przypomina sobie, że został jej tylko jeden dolar.

– Świetny pomysł – podchwycił. – Chodźmy do baru. Ja funduję.

Carmen rzuciła mu spojrzenie, niezadowolona z tej swojej od niego zależności, ale przejechała przez skrzyżowanie i zatrzymała się przed barem obok stalowoniebieskiej crown victorii. Pewnie nieoznakowany wóz policji stanowej albo z wypożyczalni, pomyślał Reacher.

W barze nie było nikogo prócz, jak się domyślił, pasażerów crown victorii – trójki przeciętnych miejscowych typów, dwóch mężczyzn i kobiety. Kobieta, blondynka, wyglądała nawet nieźle. Jeden z facetów niski i ciemnowłosy, drugi wysoki blondyn. A więc crown victoria nie była radiowozem, tylko pochodziła z wypożyczalni. Może to jacyś handlowcy w drodze z San Antonio do El Paso? Odwrócił wzrok i pozwolił się poprowadzić Ellie do boksu po przeciwnej stronie sali. Wskoczyła na winylowe krzesełko i siadła na nim okrakiem.