Выбрать главу

— Co to oznacza?

— Zawsze występowały jakieś braki w oskarżeniu i odrzucał je.

— To dobrze — ucieszył się Alvin.

— Nie — sprzeciwił się Verily. — To źle.

— Przecież wtedy mnie zwolnią, prawda?

— Tak, ale prawo pozostanie w mocy. Alvin przewrócił oczami.

— Verily, nie po to wróciłem, żeby zreformować Nową Anglię. Wróciłem, żeby…

— Przybyliśmy, żeby pomóc Purity — przerwał Verily. I wszystkim pozostałym. Wiesz, co by to dało, gdyby same przepisy prawne okazały się błędne? Reputacja Adamsa wiele znaczy. Jego decyzje będą starannie analizowane i zachowają moc precedensu w Anglii i w Ameryce. Właściwa decyzja może oznaczać koniec procesów o czary, tutaj i tam.

Alvin uśmiechnął się niewyraźnie.

— Masz zbyt dobrą opinię o naturze ludzkiej.

— Doprawdy?

— To nie prawo sprawia, że odbywają się procesy o czary. To żądza procesów o czary doprowadziła do uchwalenia takich praw.

— Ale jeśli usuniemy oficjalne, prawne podstawy…

— Posłuchaj mnie, Verily. Czy tobie się wydaje, że tacy ludzie jak Quill zwyczajnie znikną tylko dlatego, że czary nie wystarczą już, by dostali to, na czym im zależy? Nie, znajdą sobie inny sposób, by robić to samo.

— Tego nie wiesz.

— Jeśli nie czary, poszukają nowych zbrodni, równie wygodnych. Takich, żeby uderzyć w zwyczajnych ludzi popełniających zwyczajne błędy, albo po prostu zajmujących się swoimi sprawami. Aż nagle przybywa łowca czarownic i w tym, co robią, znajduje jakąś niegodziwość; to, co mówią, zmienia w dowód, że są winni i spowodowali całe zło, jakie się ostatnio wydarzyło w okolicy.

— Żadne inne prawo nie działa w ten sposób.

— Bo mamy prawa o czarach, Very. Usuń je, a ludzie poszukają innego sposobu, żeby wszystkie grzechy świata zrzucić na głowę jakiegoś nieszczęśnika, żeby zniszczyć jego i wszystkich jego przyjaciół.

— Purity nie jest zła, Alvinie.

— Quill jest zły.

Szeryf pochylił się nad nimi.

— Staram się was nie słyszeć, chłopcy, ale wiecie chyba, że mówienie źle o łowcy czarownic jest przestępstwem. Ten Quill uważa to za dowód, że szatan trzyma was za włosy, za przeproszeniem.

— Dzięki za przypomnienie, szanowny panie — odparł Verily. — Słowa mojego klienta nie oznaczały dokładnie tego, co można by sądzić.

Szeryf wzruszył ramionami.

— Z tego, co widziałem, nie jest specjalnie ważne, jak brzmią, kiedy wy je mówicie. Liczy się, jak zabrzmią, kiedy Quill je powtórzy.

Verily uśmiechnął się szeroko do szeryfa, a potem do Alvina.

— Z czego się tak cieszysz? — zdziwił się Alvin.

— Właśnie otrzymałem dowód wystarczający do pokazania, że się mylisz. Ludziom nie podoba się sposób prowadzenia procesów o czary. Ludzie nie lubią niesprawiedliwości. Znieś te prawa, a nikt nie będzie za nimi tęsknił.

Alvin pokręcił głową.

— Dobrzy ludzie nie będą za nimi tęsknić. Ale nie uchwalali ich dobrzy ludzie, tylko ludzie wystraszeni. Świat nie jest stabilny. Złe rzeczy mogą ci się przytrafić, nawet jeśli byłeś ostrożny i nie zrobiłeś nic złego. Dobrzy ludzie, silni ludzie przyjmują to jako naturalne, ale przestraszeni i słabi chcą mieć kogoś, kogo można obciążyć. Dobrzy ludzie pomyślą, że zlikwidowali procesy o czary, lecz w następnym pokoleniu procesy wrócą. W innym przebraniu i pod inną nazwą, ale jednak procesy o czary, takie jak teraz, gdzie ważniejsze jest, żeby wymierzyć karę, niż to, czy w ogóle ktoś zawinił.

— Wtedy weźmiemy się za nie od nowa.

— Oczywiście, jak już odgadniemy, co jest czym i kto jest kto. Może następnym razem łowcy będą szukali ludzi, których opinie im nie odpowiadają, albo takich, którzy modlą się w nieodpowiedni sposób czy w nieodpowiednim miejscu, takich, co wyglądają brzydko albo śmiesznie mówią, nie są należycie grzeczni albo noszą nie takie ubrania. Pewnego dnia mogą prowadzić procesy o czary, żeby skazywać ludzi za to, że są purytanami.

Verily schylił się Alvinowi do ucha.

— Z całym szacunkiem, Alvinie, ale to twoja żona potrafi zajrzeć w przyszłość, nie ty.

— Bez szeptania — upomniał ich szeryf. — Może właśnie zarażacie mnie ospą. Zaśmiał się krótko, ale w jego głosie przez moment brzmiał prawdziwy niepokój. Alvin odpowiedział głośno:

— Z całym szacunkiem, Very, nie trzeba żadnego talentu, by wiedzieć, że ludzka natura nie zmieni się prędko.

Verily wstał.

— Pora na przesłuchanie. Nie warto przed procesem dyskutować o filozofii. Aż do dzisiaj nie zdawałem sobie sprawy, jakim jesteś cynikiem w kwestii ludzkiej natury.

— Znam potęgę Niszczyciela — odparł Alvin. — Nigdy nie ustępuje. Nigdy nie rezygnuje. On tylko przechodzi na nowy teren.

Kręcąc głową, Verily wyszedł z pokoju. Szeryf, ściskając mocno koniec łańcucha, którym skuty był Alvin, podążył za nim.

— Muszę powiedzieć — rzekł — że nigdy jeszcze nie widziałem więźnia, który tak mało by się przejmował, czy zostanie skazany.

Alvin uniósł dłoń i poskrobał się po nosie.

— Muszę przyznać, że faktycznie się nie martwię — stwierdził i opuścił rękę. Byli już prawie w sali rozpraw, gdy szeryf uświadomił sobie, że więzień w żaden sposób nie mógł sięgnąć ręką do twarzy. Nie w kajdanach umocowanych łańcuchem do obręczy na kostkach nóg. Z drugiej strony nie był całkiem pewien, czy rzeczywiście widział, jak ten chłopak drapał się po nosie. Wydawało mu się, że pamięta. Ale to tylko złudzenie. W końcu gdyby Alvin Smith potrafił tak bez wysiłku wyjąć ręce z żelaznych kajdan, dlaczego w nocy nie wyszedł z celi?

NIEWOLNICY

— Musi się pani nim zaopiekować — powiedział Balzac.

— W pensjonacie dla dam? — zdziwiła się Margaret.

Calvin stał obok. Niewidzące oczy spoglądały nieruchomo w pustkę.

— Mają służbę, prawda? On jest pani szwagrem, jest chory, nie odmówią pani. Margaret nie musiała pytać, co sprowokowało tę decyzję. Dzisiaj w ambasadzie francuskiej Balzac odebrał list od swojego paryskiego wydawcy. Jeden z esejów o podróży po Ameryce wydrukowano w tygodniku i okazał się tak popularny, że wydawca postanowił opublikować je wszystkie w odcinkach, a potem także zebrane w książkę. Do korespondencji dołączył list kredytowy na kwotę wystarczającą na powrót do domu.

— Akurat kiedy zaczął pan zarabiać pieniądze na pisaniu o Ameryce, chce pan ją opuścić?

— Pisanie o Ameryce opłaci mi wyjazd z Ameryki — odparł Balzac. — Jestem powieściopisarzem. Opisuję ludzką duszę, nie dziwaczne obyczaje tego barbarzyńskiego kraju. — Uśmiechnął się. — Zresztą kiedy przeczytają, co napisałem o praktyce niewolnictwa w Camelocie, w moim interesie będzie znaleźć się jak najdalej stąd.

Margaret sięgnęła do jego przyszłości.

— Czy zrobi mi pan przysługę? — spytała. — Czy napisze pan w taki sposób, że kiedy dojdzie do wojny między armiami niewolnictwa i wolności, żaden francuski rząd nie zdoła uzasadnić udziału w tej wojnie po stronie właścicieli niewolników?

— Przypisuje pani moim tekstom większe wpływy, niż mają w rzeczywistości. Ale już widziała, że spełni jej prośbę i odniesie zamierzony skutek.

— To pan sam siebie nie docenia. Decyzja, jaką podjął pan w głębi serca, już teraz odmieniła świat.

Balzacowi łzy stanęły w oczach.