Выбрать главу

— Wiesz, twoje mi się podobają. Ale normalnej dziewczynie byłoby trudno je zaakceptować.

Parsknął śmiechem. Przecież doskonale wiedziała, że w jego życiu normalne dziewczyny nigdy nie gościły zbyt długo, a już na pewno z nim nie zamieszkiwały.

W domu Sheen zajęła się toaletą. Teraz, gdy już nie musiała udawać, przestała jeść, ale musiała pozbyć się tego, co spożyła wcześniej. Proces ten wyglądał tak samo, jak u ludzi, poza tym, że jedzenie nie było strawione. Przepłukała się, wypijając najpierw kilka litrów wody, a potem płyn dezynfekujący. Stała się czysta w pełnym tego słowa znaczeniu. Wody potrzebowała tylko do uzupełnienia zbiorniczka łez, nie pociła się.

Stile wiedział to wszystko, bo trochę znał się na robotach, nie chciał jednak niepotrzebnie niszczyć jej poczucia człowieczeństwa przez zadawanie zbędnych pytań. Mogła przebywać na osobności, kiedy tylko chciała, tak jak prawdziwa kobieta. Zastanawiał się jednak przez moment, dlaczego strażnicy złożyli ją wraz z jedzeniem? Pewnie zajmowali się tylko częściami metalowymi, zostawiając w spokoju tkanki miękkie i nie tykając wnętrzności.

Coraz wyraźniej uświadamiał sobie, że to nie z człowiekiem ma do czynienia. Bardzo ją lubił, ale wiedział, że z czasem wygaśnie jego fascynacja tego rodzaju maszyną.

Próbował to przed nią ukryć, lecz daremnie.

— Czas, jaki spędzimy razem, jest krótki — powiedziała.

— Pozwól mi śnić, dopóki mogę — odrzekł.

Stile przytulił ją. Wiedział, że tylko w ten sposób może złagodzić cierpienie Sheen związane z jej nieuniknioną tragedią.

Po południu udali się na tor wyścigowy. Były tam stajnie kilku Obywateli, którzy przy pomocy wideo i hologramu mogli w każdej chwili obserwować gonitwy. Stile nie wiedział, jakiego rodzaju zakłady zawierali między sobą. Jego zadaniem było wygrać wyścig i to właśnie miał zamiar dzisiaj zrobić.

Trybuny wypełniali niewolnicy. Nie mieli pieniędzy, żeby się zakładać, ale mogli stawiać na szalę swój prestiż albo oferować przysługi, tak samo jak w Grze. Niewolnicy Obywateli hodujących konie byli zazwyczaj zwalniani z zajęć na wyścigi i oczywiście dopingowali wierzchowce należące do ich pracodawców. Na Protonie wyścigi konne należały do głównych atrakcji.

— Może wolałabyś patrzeć z trybuny? — zaproponował Stile.

— Dlaczego? Nie wolno mi podchodzić do zwierząt? spytała Sheen.

— Wolno, jeśli jesteś ze mną. Ale chłopcy lubią sobie pożartować.

Wzruszyła ramionami. Robiła to znakomicie, przy okazji wprawiając w ruch zgrabne piersi.

— Nie będą mogła cię chronić przed zagrożeniem, jeśli wyślesz mnie na trybunę — zauważyła.

— Tylko proszę, nie zapominaj się rumienić — powiedział, zmieniając temat.

Topór czekał już osiodłany. Zarżał cicho na widok Stile~a. Widać było łączącą ich sympatię. Stile przemawiał do konia przez kilka minut, przebiegając dłońmi po silnej muskulaturze, sprawdzając zapięcia i kopyta. Wiedział, że wszystko jest w porządku. Robił to tylko po to, żeby uspokoić ulubieńca, który mógł się płoszyć w napiętej atmosferze.

— I tę gonitwę wygramy, stary — szeptał melodyjnie, a uszy konia obracały się w kierunku głosu człowieka.

— Tylko bądź grzeczny, spokojny i zostaw te wszystkie koniki za sobą — przemawiał pieszczotliwie Stile.

Pozostali dżokeje mówili to samo swoim wierzchowcom, lecz ich zapewnienia o zwycięstwie nie brzmiały tak przekonująco. Wszyscy byli niscy i zdrowi — miniaturowi atleci, najsprawniejsi zawodnicy w Grze. Jeden z nich spojrzał w głąb przegrody i zauważył Sheen.

— Masz nową klacz, Stile?

Do pierwszego przyłączyli się następni.

— Wygląda na zdrową, a dobrze się jej dosiada?

— Czy jest gorąca?

— Rasowa?

— Płodna?

— Bardzo bryka?

Żartowali coraz swobodniej, chociaż Sheen pamiętała, żeby się rumienić.

Wreszcie dali mu spokój.

— Stile ma zawsze najlepsze — zawołał pierwszy i zajął się swoim koniem.

— Najlepsze, czy najgorętsze? — zapytał inny.

— Zawsze zazdrościmy jego wierzchowcom — stwierdził któryś.

— Ale aie potrafimy ich ujeżdżać, tak jak on.

— No pewnie — zgodziła się Sheen, a oni wybuchnęli śmiechem.

— Zostałaś zaakceptowana — zawiadomił ją Stile. To równi faceci, jak się ich lepiej pozna. Rywalizujemy na torze, ale doskonale się rozumiemy. Należymy do tego samego gatunku.

Wkrótce konie znalazły się w bloku startowym. Tłum ucichł. Gonitwy odbywały się codziennie, ale zmieniały się wierzchowce, dżokeje i sponsorzy, więc widzowie byli zawsze podekscytowani. Fascynacja ludzi wyścigami konnymi trwa już od tysięcy lat, Stile był o tym przekonany i sam jej ulegał. Wspaniałość i niepewność wygranej, skrajny wysiłek potężnych zwierząt, czyste piękno biegnących koni… Cóż może temu dorównać!

Wystartowali. Stile uniósł się w siodle, trzymając głowę na tym samym poziomie, co plecy. Utrzymywał się stale na tej samej wysokości, chociaż grzbiet konia znajdował się raz wyżej, a raz niżej. Oprócz umiejętności zachowania równowagi ważną rolę spełniały kolana, które należało uginać w stosownych momentach. Z daleka wyglądało to tak, jakby płynął na Toporze, w żaden sposób nie przeszkadzając mu w pędzie i przypominało wprawną jazdę na surfingu.

Dla Stile’a wyścigi były chlebem powszednim, ale zawsze sprawiały mu ogromną przyjemność, szczególnie, gdy miał naprawdę dobrego wierzchowca. Kątem oka widział za sobą równomiernie kołyszące się grzbiety koni i dżokei unoszących się nad nimi, jak gałązki porywane przez gwałtowny prąd wody. Widownia stanowiła niewyraźną smugę, przesuwającą się do tyłu. Stile czuł się tak, jakby znajdował się w samym centrum poruszającego się wszechświata. Och, tylko to!

Topór lubił mieć dużo miejsca, więc Stile pozwolił mu ruszyć naprzód i oddalić się od reszty, zgodnie z jego zwyczajem. Potem sprawa polegała tylko na utrzymaniu przewagi. Ten koń poradzi sobie. Nie znosi wokół siebie tłoku, ani nie lubi być wyprzedzany, potrzebuje tylko czujriej ręki i wyboru najlepszej trasy. Stile wiedział o tym równie dobrze jak i inni dżokeje. Jeśli tylko czegoś nie zepsuje, gonitwa będzie należeć do niego. Ma najlepszego konia.

Obejrzał się za siebie. Jego ciało nadal wykonywało setki minimalnych ruchów niezbędnych do zwiększenia szybkości konia, ale umysł miał swobodny. Reszta zawodników znajdowała się niedaleko, lecz konie były już zmęczone, podczas gdy Topór biegł bez wysiłku. Przewaga zacznie rosnąć w połowie trasy, a potem stanie się miażdżąca. Obywatel będzie zadowolony. Może drobna zmiana w codziennym treningu i zabawa z Molly zwiększyły możliwości konia? Niewykluczone też, że Topór czuł się podniecony gonitwą. Prawdopodobnie będzie to tylko wyścig z czasem, poprawiający rekord konia. To z pewnością ucieszy Obywatela! W tej sytuacji Stile nie zamierzał przesadzać. Lepiej zachować siły na inny dzień, kiedy alternatywą będzie albo wygrać, albo przegrać.

Na pierwszym wirażu prowadził o całą długość. Topór szedł doskonale — nie pobije rekordu toru, ale będzie miał niezły czas. Stile wiedział, że inni Obywatele oferowali bajońskie sumy za Topora, ale koń nie był na sprzedaż. Prawdę mówiąc, gdyby go sprzedano, Topór przestałby wygrywać. Chyba że zmieniłby właściciela razem ze Stilem, bo tylko on rozumiał konia i ten chętnie się dla niego starał. Dla kogoś innego — za nic.

Było kilku dżokei, którzy potrafili rozegrać gonitwę równie dobrze jak Stile, ale żaden nie miał tak ogromnego doświadczenia. Stile umiał okiełznać każdego konia: łagodnego i trudnego, w siodle i bez. Kochał konie, a one go lubiły; łączyły ich szczególne więzy, które sprawiały, że na torze działy się cuda. Topór był potworem nie do opanowania, bardzo biegłym w używaniu zębów i kopyt. Potrafił bez ostrzeżenia kopnąć albo znienacka ugryźć, nawet nie tuląc uszu. Doskonale umiał taić swoje zamiary. Załamał trzech trenerów. Z powodu jego diabelskiej siły i narowistości żaden nie był w stanie ani go prowadzić, ani utrzymać się w siodle. Pracodawca Stile’a wyczuł doskonałą okazję i kupił Topora jako konia rozpłodowego, ale oddał go Stile’owi. Polecenie brzmiało: zamienić tego dzikusa w skutecznego wyścigowca bez wźględu na trudności. Zwierzę to bowiem jest nie tylko złośliwe i silne, ale także bardzo inteligentne. Kilka zwycięstw znakomicie podniesie jego cenę.